Выбрать главу

Śpiewałby już lepiej cudze pieśni, głupiec... o miłości, o świetle księżyca na wodzie, o tajemnicy Słowa. Żyłby dostatnio i ludzi radował.

- Dawaj jeszcze raz! - zawołał Loki. Dzisiaj szła mu karta. Może to fart, a może zręczne palce? Ciekawe, o co grają - o racje, dyżur, interes?

- Wystarczy - powiedziałem, patrząc w kołyszący się drewniany sufit. Sufit poskrzypywał - ktoś chodził po pokładzie. - Pograliście i wystarczy. Pora spać.

- Ilmar, daj spokój... - zaczął niepewnie Loki.

- Powiedziałem - dość!

Nie uśmiechało mi się przewodzenie dwudziestce drani. Ale musiałem się tym zająć. W przeciwnym razie cały transport trzymałby w garści Sławko-pałka - morderca, złapany przy świeżym trupie. Sto kilo mięśni i kości, i kilka szarych komórek pod twardą czaszką. Miałem szczerą nadzieję, że w kopalniach przypadkiem przycisną go załadowanym wagonikiem. Sam chętnie przyłożyłbym do tego rękę.

Ale ja nie miałem zamiaru w ogóle schodzić pod ziemię.

A to znaczy, że trzeba będzie wyśliznąć się jutro. Uciekać, ukrywać się, zacierać ślady. Udowodnić, że nie na darmo słynę jako najzręczniejszy złodziej w całym Mocarstwie. Ucieczka z kopalni jest mało prawdopodobna - cała nadzieja w krótkiej drodze z portu w góry.

Trzeba się wyspać.

Wstałem i zgasiłem knot w lampie. Zapachniało spaloną oliwą. W ciemności od razu dał się słyszeć plusk fal za burtą, jakby słuch się wyostrzył. Poskrzypywały koje, ktoś pospiesznie odbębniał wieczorne modlitwy do Zbawiciela. Wolly półgłosem śpiewał swoją piosenkę - nigdy nie umiał przerwać w połowie; nawet na niego nie krzyczałem.

- Miałem ja kiedyś dziewkę... - Sławko zaczął jedną ze swoich historii, które tradycyjnie opowiadał co wieczór. Na katordze lepiej nie mówić o kobietach. Już pod koniec drugiego tygodnia ludzie rozpalają się niepotrzebnie i zaczyna się rozpusta. Ale Sławkowi nie przerywałem - wszystkie jego opowieści były tak tępe i obrzydliwe, że działały lepiej niż brom, który nadzorcy dodawali do naszego żarcia. Rozpalał się nimi tylko sam Sławko, i to do tego stopnia, że już drugiego dnia poradziłem Kpiarzowi, żeby zamienił ludzi na kojach. Teraz obok Sławka leżał potężny milczący drab z jakiejś zapomnianej przez pradawnych bogów rosyjskiej wsi. Jak trafił do Mocarstwa, gdzie nauczył się naszego języka, za co wysłano go na katorgę - nie wiem. Był chyba nawet silniejszy niż Sławko, zdaje się, że tam u siebie był kowalem. Szkoda tylko, że zupełnie zamknął się w sobie. Siebie obroni, ale nie zdoła utrzymać ludzi w ryzach. Chłopca, który początkowo leżał obok mordercy, umieściłem nad swoim łóżkiem - wprawdzie starszy transportu ma prawo do pewnego komfortu, ale za to będzie spokojniej. Może właśnie wtedy Siostra Orędowniczka spojrzała na mnie z niebiańskich wyżyn...

- ...A na trzeci dzień, jak czyściła chlewik, podszedłem, niby przypadkiem... - plótł Sławko. - Spódnice zadarła nad kolana, żeby jej nie zapaskudzić, a tu ja jak nie podejdę...

- Jak mówisz o kobietach! - z przygnębieniem i wściekłością wykrzyknął kowal. To był jego czuły punkt, widocznie w tym jego dzikim kraju nadal władzę miały baby. Każdego wieczoru morderca musiał się wić i gęsto tłumaczyć.

- No jak to? - z naiwnym zwierzęcym sprytem zapytał Sławko. - Dobrze mówię! Ładna z niej była baba!

- Kobieta!

- No... kobieta... spódnicę, mówię, zadarła...

- Nie wolno tak mówić!

- Dlaczego nie wolno? - Sławko był szczerze wstrząśnięty. - Nogi miała ładne. Mordę...

- Twarz!

- Twarz, twarz... Twarz - nie daj Boże, ale nogi - o! Można przecież powiedzieć, że kobieta jest ładna?

- Można - przyznał kowal po chwili zastanowienia. - To dobre słowa.

- A że mor... twarz ma ładną?

- Można...

- A że nogi ma ładne?

- Też można... - przyznał stropiony kowal.

- Toteż właśnie mówię - nogi miała takie, że oj! A ja się z tyłu podkradłem i jak ją nie klepnę! Leży jak długa, tu się niby gniewa, ale mor... twarz wyciera i uśmiecha się!

Łysy zachichotał. Miejskiemu urzędnikowi prymitywizm Sławka wydawał się bardzo zabawny. Urzędnik nie tracił dobrego humoru, licząc nie bez podstaw, że dwa lata katorgi zlecą mu na czystej pracy księgowego. Problemów było z nim znacznie mniej, niż się spodziewałem, dlatego czasem osłaniałem go od możliwych nieprzyjemności.

Któryś z katorżników, po raz kolejny rozczarowany opowieścią Sławka, splunął soczyście.

- Co to jest, Sławko, że wszystkie twoje historie są o tym, jak baba leci w błoto. Albo jeszcze gorzej...

- A bo ja lubię, jak ba... kobieta jest bliżej matki ziemi - wyznał uczciwe morderca. - To...

- Dobra, wszyscy spać! - włączyłem się. Kowal mógł, mimo wszystko, odebrać słowa mordercy jako obrazę płci pięknej i udusić idiotę na jego własnej pryczy. Pewnie, że dobrze by zrobił, ale przecież nie na statku! Kpiarz tak skatowałby biednego kowala, że krwią by pluł...

- Nie masz racji, Ilmar, oj, nie masz! - rzekł Sławko, jak mu się wydawało, chytrze. - Chłopaki bajki ciekawi posłuchać, a ty rozkazujesz.

Ale nikt go nie poparł. Nikogo już jego bajki nie bawiły. No, no, pod starszym próbuje kopać... nie z jego rozumem...

- Zamknij pysk! - warknąłem, a kowal ochoczo dorzucił:

- Bo ja ci zamknę! Czuje moje serce, że niedobre rzeczy mówisz!

Morderca natychmiast zamilkł i zapanowała błoga cisza. Skrzypiały koje, czasem uginał się pod czyimiś krokami pokład, o burtę uderzały fale. Stateczek był niewielki, to nie szybki więzienny kliper, było nas za mało i przyszło płynąć długo.

Leżałem zawinięty w kurtkę, czasem odruchowo rozprostowując palce dłoni, jakbym chciał trochę pomajstrować przy kłódce. Ciemności panowały absolutne - żar knota dawno zgasł, a iluminatorów nie było. Pospałby sobie człowiek... ale nie wolno.

Musiałem coś sprawdzić. Albo zacząłem mieć nocne halucynacje, albo...

A jednak!

Nie wydawało mi się!

Usłyszałem nad sobą ledwie słyszalny szczęk metalu. Inni mogą sobie myśleć, że to łańcuch z brązu, ale ja wiem, jaki dźwięk wydaje kłódka, gdy próbuje się w niej grzebać kawałkiem stali.

Leżałem, szepcząc podziękowanie Siostrze Orędowniczce. Nie porzuciła w biedzie nieszczęsnego brata, nie zagoniła pod ziemię na siedem długich lat! Dzięki ci, Siostro, obiecuję, że jak wrócę na słoneczny kontynent, przyjdę do świątyni, padnę ci do nóg, będę całował marmurowe stopnie i położę na ołtarzu pięć monet, chociaż wiem, że pieniądze ci na nic, i monety trafią do kieszeni kapłana. Dziękuję, Siostro, że posłałaś mi szczęście!

A to szczeniak!

Przeniósł na statek żelazo!

Tylko gdzie je schował - przecież kontrola była skrupulatna, zaglądali w takie miejsca, że człowiekowi nieprzyjemnie na samo wspomnienie. A on przeniósł!

A ja przez cały tydzień przeszukiwałem ładownię, czy poprzedni transport nie zostawił jakiegoś podarunku, czy w deskach nie ma przypadkowego gwoździa, wszystkich obserwowałem i tylko na małego nie zwracałem uwagi. Nie wiedziałem, że przyniesie mi szczęście!

Zresztą, kto by przypuszczał?

Chłopak jak chłopak, ledwie wszedł w lata, żeby na podstawie edyktu „o wykorzenianiu łajdactwa wśród młodzieży” trafić na katorgę. Wyczyścił kieszenie komuś ważnemu albo zakradł się do czyjegoś domu. Chłopak niewiele mówił, a wszelkie wypytywanie od razu ukróciłem - nie wolno!

Może połknął metal? Nie, niemożliwe, przez pierwsze trzy dni nie spuszczałem oka z kibla, cały czas patrzyłem, czy ktoś nie grzebie w swoim gównie.