- Dasz przynajmniej zwilżyć gardło?
- Dam - ożywił się Niko. - Wyjmij sam, w kącie...
- Wiem.
- I płaszcz zdejmij. Ubrudzisz mi fotel!
Zdjąłem i powiesiłem na jelenich rogach.
- Też znalazłeś miejsce... - burknął niezadowolony Niko.
W mahoniowym kredensie za fałszywymi drzwiczkami były jeszcze jedne, żelazne, nie zamknięte. Za nimi kryły się takie napitki, które nawet w „Jelenim Rogu” mało kto znał. Wyjąłem butelkę koniaku, starszego ode mnie, dwa kieliszki z rżniętego kryształu w błyszczącej stalowej oprawie - i postawiłem na stole.
- Ja nie piję - odmówił Niko.
- Umocz przynajmniej wargi. Za spotkanie.
Nie żebym bał się trucizny, ale strzeżonego...
Niko nie spierał się. Skinął na stolik w rogu, gdzie, przykryte serwetkami, stały dwa talerze z serem, szynką, oliwkami i inną zakąską. Cały Niko. Zawsze przygotowany do niespodziewanej wizyty. Jak jedzenie zacznie obsychać, to pewnie dają na dół, na stół bardziej prostych gości.
- Twoje zdrowie, Niko.
- I twoje, Ilmar...
- I co w gazetach pisali? I w jakich?
- We wszystkich, jedno i to samo. Edykt Domu, poszukiwany zbiegły katorżnik Ilmar i młodszy książę Domu Markus. Nagroda. Portrety... na gazetowych portretach nawet ja cię nie poznałem.
- A prócz edyktu?
- Nic. Widocznie zapowiedzieli gazeciarzom, że nie ma co plotkować. Drażliwa sprawa... Opowiadaj, Ilmar.
Westchnąłem. Dopóki Niko nie zaspokoi swojej ciekawości, nic z niego nie wyciągnę. Zacząłem opowiadać od momentu, gdy wzięli mnie w Nicei - sprzed kościoła Zbawiciela, prosto z ulicy, ręce mi wykręcili i wsadzili w dyby, a na głowę założyli czapkę przestępcy...
- I tak się przespacerowałeś do więzienia? - Zachichotał Niko. - W dybach i w czapce?
- Dokładnie tak.
- I co ci przyszyli?
Co tu teraz ukrywać?
- Drobiazgi, Niko. Potrzebowali pretekstu, a znaleźć pretekst...
- Konkretnie!
- Nie zapłaciłem podatku od żelaza. Miałem sztabki i nie ujawniłem tego. Wymieniałem u jednego kupca...
- Franz Suszony?
O tym, że Franza zwali Suszony, nie wiedziałem. Ale przezwisko pasowało jak ulał. Chudy, jak wędzona ryba, z bladymi oczami.
- Ten sam. Nakryli go od razu, jak tylko wyszedłem. A ten wszystko wyśpiewał.
- Śledzili cię, Ilmar. Sam się wystawiłeś i jeszcze kupca w kłopoty wpędziłeś.
- Szkoda, że nie miał moich kłopotów - rozzłościłem się. - Przynajmniej by się dla pozoru zapierał, pozwolił mi uciec!
- Każdy ma swoje problemy - stwierdził Niko. - A ty się stałeś zbyt popularny. Zjawiasz się nie wiadomo skąd, przynosisz na grzbiecie stertę broni i metalu, hulasz, szyku zadajesz... Dom twoje wyczyny ma gdzieś, ale Straży stały kością w gardle. Ciesz się, że wszystko zrobili zgodnie z prawem, że cię nie zarżnęli w ciemnej uliczce. Ile dostałeś? Siedem?
- Tak.
- Trzeba było odsiedzieć, głupcze! Ja bym twoje pieniądze przechował, wszystko by czekało. Siedem lat to nie całe życie. Wyszedłbyś, zmądrzał, uspokoił się.
- Byłeś kiedyś w kopalniach rudy, Niko? - zapytałem zjadliwie. - Wiesz, co znaczy rok w takiej kopalni? Po siedmiu latach pieniądze przydałyby mi się najwyżej na medyków!
- Dobra, nie warcz. Opowiadaj.
Opowiedziałem. O statku, o tym, jak zbója uspokajałem, jak zgrzyt w nocy usłyszałem. Niko słuchał, oblizując wargi, kiwając głową i mocząc usta w koniaku.
- Nie wyciągnąłeś z niego Słowa?
- Nie było czasu. Zresztą, myślisz, że bym dzieciaka torturował?
- A nie?
- Na statku, w tłumie? A strażnicy to sami idioci? Po co uczciwy złodziej ma chłopaka męczyć? Czego chcesz się dowiedzieć?
- Dobra, skoro tak mówisz...
Opowiedziałem o ucieczce. Nawet wspomniałem, jak dziki kowal rozprawił się z mordercą Sławko.
Niko zachichotał. Lubił takie historie - o uczciwych i naiwnych jełopach.
Gdy opowiedziałem o skrytce z żelazem, Niko zainteresował się jeszcze bardziej, choć udawał, że go to nie obchodziło. Niby mimochodem rzucił kilka pytań, na które otrzymał mętne odpowiedzi. W końcu stęknął, sięgnął pod stół, wyjął mapę.
Mapa! Prawdziwa mapa Smutnych Wysp. Każdy dom widać!
- Skąd masz? - zapytałem, pożerając wzrokiem swoje „majętności”. Gdybym miał taką wcześniej... O ile łatwiej byłoby uciekać!
- Od Straży... A skąd?
Obmacałem mapę. Nowiutka. Wyglądała na świeżo zrobioną. I krzyżyk postawiono w miejscu, w którym zaczął się bunt.
- Dobra, Niko, kawę na ławę.
- Straż do mnie przychodziła. - przyznał się niechętnie Niko. - Pytali o ciebie.
Drgnąłem. Nie, to niemożliwe... nie by wam tak często w wolnym mieście, żeby mnie tu szukać!
- Dali mapę, żebym pokazał, dokąd uciekłeś.
- Skąd miałbyś wiedzieć?
- To samo im powiedziałem. A on - pokaż, co myślisz, przecież znasz Ilmara...
- Jaki on?
Niko westchnął. Ale głupio byłoby się teraz zapierać, więc odpowiedział:
- Oficer Straży. Nie znam stopnia, nie miał uniformu. Ale chyba szlachetnie urodzony. Potężny chłop, ty byś obok niego wyglądał jak ułomek. Chyba Niemiec, sądząc po akcencie. Ale dokładnie ci nie powiem, po romańsku mówił normalnie. Powiedział, że nazywa się Arnold. Zrozumiałem, że to on się teraz tobą zajmuje.
Masz babo placek. To znaczy, że w każdym mieście Straż wyznaczyła na schwytanie mnie jednego oficera? Fatalnie.
- Pokaż, gdzie jest skrytka - kazał Niko.
- I co jeszcze? Zatańczyć tarantelę, a może spodnie spuścić?
- Co ci przyjdzie z tego żelaza? - zapytał piskliwie Niko. - Jak pokażesz, dam dwadzieścia stalowych marek!
Zastanowiłem się.
- Sto. Sto stalowych. Tam żelaza będzie na tysiąc, nawet gdybyś opłacał najbardziej chciwych paserów!
- Jeszcze trzeba wyciągnąć. Trzydzieści. - Sto.
- Pięćdziesiąt, i dłużej się nie targuje.
Po chwili zastanowienia zdecydowałem, że propozycja jest uczciwa. Mnie pieniądze są bardzo potrzebne, a wyciąganie żelaza ze Smutnych Wysp to niełatwe zadanie.
- Przybite.
Pochyliłem się nad mapą, poszukałem punktów orientacyjnych.
- Tutaj. Ten duży dom. Trochę zrujnowany, ale pierwsze piętro częściowo stoi. Tam jest pusty gabinet kupca. W podłodze klapa. To pierwsza skrytka, w niej jest następna...
- Jasne.
Niko niczego nie zaznaczał, zerknął bystrze, złożył mapę i schował z powrotem pod stół. Sukinsyn, ze wszystkiego wyciśnie zysk.
- Słucham dalej, Ilmar.
- Pieniądze.
Niko z urażoną miną wsunął ręce do kieszeni. Z wyszywanej perłami sakiewki wyjął nowiutkie monety dziesięciomarkowe. Rzucił pięć na stół.
Coś za szybko zapłacił...
Więcej mi nie przerywał. Tylko pokręcił głową, gdy opowiedziałem o starciu ze strażnikami, pośmiał się, gdy opisałem pojedynek z nagą Helen, pocmokał współczująco językiem, słuchając opowieści o locie.
Tylko o jednym nie wspomniałem - o tym, jak ja i Nocna Wiedźma się kochaliśmy. Nie dlatego, że nie chciałem plotkować, dlaczego by się nie pochwalić, że miałem arystokratkę? Tylko dziwnie to wszystko wyglądało. Jakbym to nie ja ją wziął, ale ona zgwałciła mnie.
- Potem już normalnie. Ukradłem porządne ubranie. Dotarłem do Bajonny. Sprzedałem żelazo, dalej jechałem komfortowo.
- Pokaż kindżał - poprosił Niko.
Wyjąłem podarowaną broń. Stary chwycił go, uważnie obejrzał, prawie obwąchał. Spróbował paznokciem, bezlitośnie podziurawił brzeg stołu. Spojrzał pytająco, wyjął swój nóż, dobry, nie można powiedzieć. Uderzył ostrzem o ostrze.