Nic nie mówiłem. Sam go tak sprawdzałem.
- Dobra stal - powiedział Niko, oglądając szczerbę na swoim kindżale, doskonałym kindżale ze stali z Toledo. - Pojęcia nie mam, czyja to robota. Niby na stary nie wygląda, ale jak rąbie! Ja za swój zapłaciłem dwieście monet, dasz wiarę?
- Dam. I jeśli ty kupiłeś za dwieście, to znaczy, że wart był trzysta.
- Czterysta... wszystko marnieje, Ilmar. Wszystko. Kiedyś mistrzowie wiedzieli, jak robić dobre klingi... i zapomnieli.
- Wiem. Za jeden miecz starej roboty dają teraz pięć nowych. Z tego żyję.
- Powiedz no mi, Ilmarze złodzieju, dlaczego tak się dzieje? Czy to my powoli głupiejemy, czy ziemia się zmęczyła i nie chce rodzić dobrego żelaza?... Sprzedasz kindżał?
- Nie.
- Na pewno?
- Niko, nie mów głupstw. Dobry nóż każdemu potrzebny.
- Dla złodzieja za dobry.
- I dobrze. To hańba, żeby nóż leżał bez zajęcia. Nie po to go zrobiono.
Niko niechętnie oddał kindżał:
- Nie chcesz chociaż ceny poznać?
- Nie. Jeszcze mnie chciwość przyciśnie.
- Ech... po co złodziejowi taki nóż?
Uśmiechnął się.
- Zresztą, teraz jesteś nie tylko złodziejem. Jesteś jeszcze hrabią.
- Nie żartuj sobie, Niko. Nie ja tak siebie nazwałem.
- A przecież zgodnie z prawem Mocarstwa rzeczywiście jesteś hrabią - powiedział w zadumie Niko. - Księcia nikt tytułu nie pozbawił, miał prawo. Jak cię złapią, powieszą na jedwabnym sznurze. Albo zetną głowę stalowym mieczem. Może nawet dadzą truciznę w winie... ze wszystkimi ceremoniami.
- Żebyś się udławił swoimi słowami! - rzuciłem ze złością. - Nie po to do ciebie przyszedłem.
- A po cóż?
- Po pierwsze, po pieniądze. Masz trzysta moich monet.
- Załóżmy.
- Po drugie, potrzebuję rady. Ciebie życie nie oszczędzało, umiesz myśleć. Co mam teraz zrobić?
- Powiesić się.
- Niko, ja nie żartuję!
- Ja też nie! - warknął Niko. - Ilmar, ty jesteś mądry chłopak, zawsze cię wyróżniałem. Ale wpadłeś w tarapaty, z których nie ma wyjścia!
- Daj spokój! Uciekłem z Wysp, całe Mocarstwo przejechałem...
Niko westchnął:
- Nic nie rozumiesz. Głupiec.
Z mojej cierpliwości zostały strzępy:
- Niko, trzeci raz nazwałeś mnie głupcem...
- Bo się hamowałem, złodzieju! Wiesz, na czym polega twoja największa głupota?
- Na czym?
- Żeś się o chłopcu niczego nie dowiedział! O tym, co na Słowie trzyma!
Milczałem. Dużo on tam trzyma... Kindżał, pierścień, zapalniczkę, jakąś książkę. Wielkie rzeczy.
- Zrozum, llmarze złodzieju, że nie o ciebie tu chodzi! Dlaczego Dom całą Straż na nogi postawił? Wysłał na Wyspy liniowiec z Szarymi Kamizelami? Wszystkie meliny złodziejskie przetrząsnął?
- Naprawdę wszystkie? - Zapytałem głupio. Niko otworzył usta, ale powstrzymał się, zdusił przekleństwo.
- Wszystkie! Skoro nawet do mnie przyszli?! Skoro wszystkich złodziei, którzy cię znają, wypuścili z więzienia... z obiecanym przebaczeniem i poleceniem znalezienia Ilmara złodzieja! Miałeś szczęście, żeś dyliżansami jechał i do starych przyjaciół nie zaglądał! Zdradziliby cię, Ilmar! Zdradzili!
Niko tak się gorączkował, jakby nie ze mną rozmawiał, tylko samego sobie przekonywał.
- Więc jednak mnie wydasz? - zapytałem.
- Ja cię nie wydam - burknął Niko, już spokojniej. - Zameldować muszę, nie będę kłamał. Jak stąd wyjdziesz, zaraz się zbiorę i pokuśtykam do Straży.
- Straszysz mnie, Niko?
- Uprzedzam.
Nie takiej rozmowy się spodziewałem!
- Skąd mogłem wiedzieć, że Mark jest księciem Domu! - wrzasnąłem. - Sam pomyśl! Ogłosili to, gdy statek katorżników już wyszedł w morze!
- Mogłeś nie wiedzieć, kim on jest. Mogłeś, ale że chłopak jest szlachetnie urodzony - to zrozumiałeś?
- Zrozumiałem.
- Że ma Słowo - wiedziałeś! Że na Słowie trzyma różne rzeczy - też wiedziałeś!
- Dużo on tam trzymał...
- To on tak mówił! A ty, złodziej, ty mu uwierzyłeś? Zrozum, gdyby to nie było takie ważne, Dom nie ogłaszałby o ucieczce księcia! Po co okrywać się niesławą? Takich książąt jest tam ze dwie dziesiątki. Miałby kto władzę dziedziczyć, miałby kto parady przyjmować.
- Nie wiedziałem, że jest księciem!
- Gdybyś wyciągnął z niego Słowo - dowiedziałbyś się - warknął Niko. - On ukradł coś bardzo ważnego, rozumiesz? Nie wiem dlaczego. Zwariował, władzy mu się zachciało, z wrogami się zwąchał? Nie wiem! Ale zanim uciekł, coś bardzo cennego wziął na Słowo. Z powodu tego czegoś Dom gotów jest przewrócić cały świat. Zamknęli granice, rozumiesz? Statki nie wychodzą w morze! Zachodnioindyjskie kolonie jęczą, czerwonoskórzy się buntują, a wojska odwołano z powrotem.
- Co chłopak mógł wziąć?
- A skąd ja mam wiedzieć? Podziemia Wersalu! Całe żelaza i srebro, jakie od narodzin Zbawiciela zbierano!
- Niko, on powiedział, że nie da rady dużo unieść na Słowie.
- I ty uwierzyłeś! Ilmar, co się z tobą dzieje?! Żeby arystokracie wierzyć, w twoim wieku! Przecież nie jesteś już tym frajerem, który po raz pierwszy przyniósł do mnie towar.
- Niko, uwierz, że ja znam się na ludziach. Na prostakach i na arystokratach. Chłopak nie miał na Słowie skarbów Wersalu.
- Załóżmy. A książka? Co za książkę chował? Elementarz z kolorowymi obrazkami? Powieść Dumasa o złotych podkowach? Utwory mirzy Tołstoja? A może tajne księgi Domu, w których wiedzę trzymają? O tym, jak z żelaza takie klingi robić! O wojskowych planach Mocarstwa, o intrygach politycznych, o rodowodach... zrozum, złodzieju - nie to jest cenne, co do ręki można wziąć. Wiedza jest droższa od wszystkiego.
Niko zamilkł. Jednym haustem wypił koniak i nawet zapomniał zakąsić. Wpatrzył się we mnie czerwonymi oczami.
- Na tym polega twoje nieszczęście, llmarze złodzieju. Myślałeś tylko o jednym - jak uciec. A trzeba wybiegać myślą naprzód. Nie tylko to chwytać, bez czego z katorgi nie da się uciec, ale i to, co później może się przydać.
Miał racje. We wszystkim. Jak tylko się dowiedziałem, że za chłopcem wysłali na Wyspy szybowiec i liniowiec z pretoriańskim desantem, od razu trzeba było wziąć szczeniaka za kołnierz, przystawić do gardła kindżał i wydrzeć z niego Słowo. Powiedziałby, że nie miał innego wyjścia. I oddałby wszystko, co miał na Słowie. Nawet gdybym teraz ginął, przynajmniej wiedziałbym za co.
- A może poznałeś jego Słowo? Co? - Niko pochylił się do przodu i na chwilę w zmęczonych życiem oczach zapłonął ogień młodości. - IImar, chłopcze mój, powiedz! Jeśli wyciągnąłeś z księcia Słowo, a potem zakopałeś arystokratę... Ilmar, takiego kęsa jeden człowiek nie przełknie... przydam ci się. Razem zdecydujemy, co zrobić... razem pochwycimy szczęście...
- Niko, jak mam cię przekonać? Nie znam Słowa! Czy ja jestem mordercą, żeby towarzysza z katorgi torturować? Jeszcze dzieciaka!
- Dobry człowiek tym się różni od mordercy, że nie zabija dla głupstwa - odciął się Niko. - A to nie jest głupstwo. Ech, Ilmar, jak mogłeś przegapić taką okazję...
Jednak uwierzył.
- Niko, przyszedłem do ciebie po radę, a nie po to, żeby wysłuchiwać pretensji. Że głupstwo zrobiłem, to sam wiem. Powiedz, co mam teraz robić?
Starzec zamyślił się.
- Co? Powiedziałbym - skryj się w jakiej głuszy, ale przy takiej obławie to ci nie pomoże... Przeciwnie, właśnie w małym miasteczku będziesz na widoku. Uciekaj z Mocarstwa, Ilmar! Do Chanatu Rosyjskiego, do Chin, do kolonii, na ziemie afrykańskie. Będzie ci się ciężko wyrwać, ale kto wie?