- Proszę mi przynieść fińską świąteczną zakąskę - zacząłem. - Potem łososia w czerwonym winie, wasz kucharz zna ten przepis. I mocną kawę. A teraz młode białe wino, najlepiej z południowych prowincji. Do kawy dobry koniak.
Dziewczyna skinęła głową, rozkwitła w zadowolonym, nie udawanym uśmiechu - zamówienie było porządne, duże, więc i ona dostanie niemały napiwek.
Zostałem sam na sam z Goliatem i jego zabójcą. Jakże ja cię rozumiem! Nie spodziewałeś się czegoś takiego po młokosie Dawidzie! Ja po małym Marku też nie. Tylko mnie jest jeszcze ciężej... ja już uważałem się za jego przyjaciela. Obiecywałem mu załatwić miejsce przy kupcu... głupiec ze mnie...
Sala powoli wypełniała się gośćmi. Przychodzili ludzie, mężczyźni w garniturach od dobrych krawców, kobiety w klejnotach. Podstarzała, ale nadal przystojna dama w towarzystwie młodego żigolo zadawała szyku żelaznym łańcuszkiem grubości małego palca. Łańcuszek był pokryty szlachetną rdzą i polakierowany: albo naprawdę stary, albo specjalnie trzymano go w wodzie. Tego nie lubiłem. Nie po to stworzono żelazo, żeby umierało na kobiecych szyjach. A oto i moje zamówienie...
Fińska zakąska była drogim daniem, ale wartym swojej ceny. Delikatne śledzie pocięte na dzwonka, cebulka, żytni chleb, kartofle w łupinach, mały kieliszek, jak mówią Rosjanie: stopka wódki.
A wszystko to serwowano na kartce świeżej gazety. W tym była połowa ceny. Należało jeść rękami i dlatego wraz z zakąską przeniesiono dwie czary z wodą, do umycia rąk przed i po jedzeniu.
Delektowałem się jedzeniem, wypiłem alkohol... no, to oczywiście nie koniak. Ale dało się wypić.
Ludzi ciągle przybywało, wkrótce ochroniarze przestali wpuszczać gości do sali. Miałem szczęście, że przyszedłem w miarę wcześnie. Siedzisz w cieple, w otoczeniu sztuki, jesz drogie dania, przeglądasz gazetę. Co mi tam Mocarstwo, co mi tam straż?
Przyszło kilku arystokratów. Dla nich znalazło się miejsce. Sam właściciel się zjawił, bez uniżoności, w końcu był im równy, ale jednak wyszedł, mężczyznom podał rękę, damom ucałował ramiona, zgodnie z włoską modą...
Czytałem gazetę. Już nawet mojego łososia przyniesiono, doskonale przyrządzonego - w niewielu miejscach umieją tak łososia przyrządzić. A mnie pochłonęła lektura. Kiedyś gazety były bardzo drogie, jedynie arystokratów było na nie stać, plebejuszom pozostawali heroldowie i minstrele. Teraz wszędzie jest postęp, maszyny drukarskie stoją w każdym większym mieście, gołębie pocztowe roznoszą wiadomości, przez całe Mocarstwo ciągną nowe linie telegraficznych wież. Zawód dziennikarza stał się zawodem szanowanym, nawet młodsze dzieci arystokratów uczą się na reporterów... Do diabła z tymi młodszymi dziećmi i młodszymi książętami!...
Pisano o różnych rzeczach. O premierach teatralnych, że w stołecznej Wielkiej Operze użyto maszynerii parowej, obracającej scenę wraz z aktorami, puszczającej dymy i wydającej dźwięki. Ogłoszono budowę nowego liniowca, który będzie najszybszym i najbezpieczniejszym statkiem na świecie. Trochę było o gorących strefach, gdzie się dzikusy buntują, o Zachodnich Indiach, Dalmacji i Ilirii, o walkach w Londynie. Dużo było o Chanacie Rosyjskim, gdzie znowu zaczęły się tatarskie pogromy. Chan Michał wystąpił przed narodem, wzywając do jednoczenia się. Najciekawszy był artykuł napisany przez Gerarda Promienistego, biskupa paryskiego soboru Siostry Orędowniczki słynącego z uzdrowień i cudów. Gerard nigdy nie stronił od życia świeckiego, sam był grzesznikiem, który okazał skruchę i po mistycznym objawieniu nawrócił się na sprawiedliwe życie. I teraz właśnie rozmyślał o korzeniach dobra i zła w ludzkiej duszy. Takie rzeczy prawił, że gdyby nie był kapłanem, byłby oskarżony o herezję już za samo zdanie o Słowie tajemnym, które Zbawiciel dał człowiekowi, dla pokusy i pouczenia!
„Mówią nam, że Słowo dano wysoko urodzonym opiekunom, by chronili i pomnażali sławę ludzką na radość Zbawiciela. Ale popatrzcie w niebo! Czy jest tam sława ludzka? Czy tylko marność i pycha?
Władczy lord, objeżdżając swoje włości i stalowymi ostrogami konia dręcząc, jakby miedziane nie były godne jego nogi ozdabiać, dumny jest z silnego Słowa, wielkich bogactw, znamienitego pochodzenia. A wokół nędza i głód, mór i rujnacja. Na dużą wieś przypada jeden żelazny nóż, do rękojeści stoczony. We wsi mistrzyni tka gobelin niewidzianej piękności, z obliczem Siostry, łzami zalanym...”
Miałem wrażenie, że biskup nie pisał o wymyślonej historii, lecz o prawdziwej, jakby coś komuś wyrzucał, dawał do zrozumienia, ale nie oskarżał wprost...
„...rzuci lord tkaczce zardzewiałą markę, zwolni z podatku na rok, a kobieta się cieszy. Lord Słowo wymówi, oczu przed niebem nie kryjąc i oblicze Siostry w Chłód schowa, i zacznie wracać do swego bogatego zamku. I narowisty koń poniesie, i zrzuci jeźdźca, i umrze lord, niczym prosty człowiek. A wraz z nim umrze Słowo. Zniknie na zawsze obraz Siostry, niebiańsko piękny, dla wszystkich ludzi stworzony. Przepadną starożytne księgi, w których kryła się starożytna mądrość, rodowe klingi, zbroje, pancerze, tarcze z herbami, sztaby żelazne i srebrne. A potem wsiądzie starszy syn na konia, zacznie objeżdżać swój majątek, resztkę dobytku biedakom zabierając, chcąc odbudować sławę rodu, nie wstydząc się Zbawiciela.
Czy po to właśnie dano człowiekowi Słowo? Wszystkich nas niesie narowisty koń i rzuca na zły kamień. Czymże jest dla kamienia starożytność rodu i ludzka pycha?
Czy nasze serca też są z tego kamienia, któremu nie rozum został dany, lecz twardość uparta?
A przecież powiedziała Siostra Zbawicielowi, w ciemnicy, przychodząc: «Jeśli mnie się zaprzesz, nie obrazisz, ale nóż mój weź». I odpowiedział Zbawicieclass="underline" «Nie podniosę stali na ludzi, którzy nie wiedzą, co czynią, nie przeleję krwi, albowiem wszyscy na świecie są winni i wszyscy niewinni». I zapytała Siostra: «Czy zbóje, wiary prawdziwej nie znający, mogą być niewinni?» Odpowiedział Zbawicieclass="underline" «Zaprawdę powiadam ci: jeśli nawet ktoś tuzin zabije i tak będzie czysty przede mną, gdy się ukorzy. W skrusze jest świętość, w miłosierdziu zbawienie». I weszła do ciemnicy straż romańska, dwunastu bez jednego, a dowódca ich powiedział: «Wiemy, że przyniesiono ci nóż, żebyś nas zabił i uciekł przed sądem. Razem zostaniecie ukamienowani ty, i Siostra twoja». I pomodliła się Siostra, Zbawiciela błagając: «Zabij ich, czysty pozostaniesz, a mnie uratujesz!» I odpowiedział jej Zbawicieclass="underline" «Ratunek jest w miłosierdziu, Siostro, ileż razy powtarzać ci mam, niemądra! Czy zwykłego słowa mało?» Podniósł rękę z przyniesionym nożem i...”
I tu karta gazety się urywała.
Rzecz jasna wiedziałem, jak się ta historia kończyła, kto by nie wiedział! A jednak szkoda, Gerard tak zajmująco opowiadał! A już, jaki wyciągnie morał z tej powszechnie znanej przypowieści - żaden mądrala się nie domyśli.
A może zamówić jeszcze jedną porcję śledzia po fińsku? A może całą gazetę do kawy po osmańsku? O, tam siedzi arystokrata, pije drogocenny napój i przegląda gazetę. I żeby przeglądał chociaż jakąś mądrą, w rodzaju „Kurant - Nivs van der Veeck” albo „Macht und Welt”, a on ogląda „Męskie Zabawy”, składające się głównie z nieprzystojnych obrazków i pikantnych opowiastek...
Do mojego stolika podeszło dwóch mężczyzn. Podniosłem wzrok i drgnąłem. Oficerowie Straży. Jeden potężny, z mordą jak cegła, drugi malutki, chudziutki, w rogowych okularach - w kramie z książkami powinien siedzieć, a nie paradować z mieczem i kulomiotem przy pasie.
- Panie, czy nie byłby pan tak uprzejmy - dziewczyna wyfrunęła zza pleców strażników, uśmiechnęła się uroczo. - Cała sala pełna, spędźcie wieczór z dzielnymi strażnikami...
- Będzie mi bardzo miło - powiedziałem. Nawet mi twarz nie drgnęła.