- Straż prosi, żeby rozejść się do domów...
- Co wam tam straż! - osadził go jakiś mieszczanin. Zuch, kapłani nie muszą się przed światem pochylać, mają inne troski.
Kupiłem świece u staruszka służebnika, chciałem dwie, ale za drobną miedzianą monetkę dostałem aż trzy. Podszedłem do obrazu Siostry, która zbója wyrażającego szczerą skruchę na dobrą drogę sprowadzała - w sam raz dla mnie - postawiłem dwie świece. Jedną za siebie, Ilmara złodzieja, żeby biedaka nie schwytali, nie dali umrzeć w hańbie. Drugą za przebiegłego Nika, który przechytrzył samego siebie, żeby się stary z biedy wyplątał i umarł własną śmiercią. A trzecią, jakby niepotrzebną, postawiłem za Markusa, młodszego księcia. W końcu nie życzył mi zła...
I jakby błogość na mnie spłynęła, poczułem wstyd, hańbę i skruchę. Gdy przed obliczem Siostry stoisz, to za wszystkie grzechy przepraszasz i szczerze żałujesz. Tylko dlaczego później to uczucie mija?
Czy naprawdę mnie schwytają? Zresztą, nie pozwolę przecież, żeby wzięli mnie żywcem. To znaczy, że umrę w grzechu? A może po to mnie Siostra do swojej świątyni przywiodła, żebym zdążył się wyspowiadać?
Zanim zrozumiałem, co robię, nogi same poniosły mnie do konfesjonałów. Niemal wszystkie były puste. Czy dobrze robię?
Siłą rozpędu podszedłem do jednego konfesjonału, zasłoniłem za sobą zasłonkę, zastukałem do okienka. I zastygłem, patrząc na lampkę oliwną przed obrazem. Może nie ma w pobliżu duchownego?
Okienko uchyliło się leciutko i niewidoczny kapłan powiedział półgłosem:
- Słucham cię, bracie mój. W imię Zbawiciela i Siostry, oczyść duszę z grzechu...
- Niejeden mam grzech, bracie... - wyszeptałem. - Cały jestem w grzechu.
- Siostrze wszystko jedno: czy jeden grzech czy życie w grzechu - uspokoił mnie zmęczonym głosem kapłan. - Mów, bracie...
- Winien jestem, albowiem odebrałem człowiekowi życie... - zacząłem. - I zdarzyło się to już siedem razy.
Kapłan pomilczał chwilę, wreszcie zapytał:
- W gniewie czy z chciwości?
- W walce, bracie mój. Ale on był strażnikiem, a ja... ja katorżnikiem.
- Ciężki jest twój grzech. Ale rzekła Siostra: „Życia broniąc, masz prawo krew przelać, tylko Zbawicielowi wiadomo, czyje życie jest ważniejsze...”. Odpuszczam ci, bracie.
O strażniku, którego na Wyspie zabiłem, nie wspominałem. Przecież Mark wziął winę na siebie, jak Zbawiciel brał winy swoich uczniów, nie ma co Siostry niepokoić.
- Winien jestem, albowiem uciekłem z katorgi - ciągnąłem. - A na katorgę zostałem zesłany za czyny przestępcze.
- Odpuszczone są twoje grzechy, bracie mój. Nie łańcuchy człowieka trzymają, lecz wola Zbawiciela. Zdołałeś uciec - nie jesteś winien przed Nim.
Poczułem, jak ogromny ciężar spada z duszy. Po chwili zastanowienia dodałem jeszcze, przypominając sobie restaurację:
- Winien jestem, bo wprawdzie nie z mojej ręki, ale przeze mnie zginął człowiek, doszło do zniszczenia i paniki...
- Mów tylko o czynach, które sam popełniłeś - poprawił kapłan. - To nie grzech, nie mam o co Siostry prosić.
- Winien jestem, bo godzinę temu skradłem cudzy płaszcz. Potrzeba mnie zmusiła.
- Ci, którzy jedzenie czy ubranie kradną, nie są winni ani przed Siostrą, ani przed Zbawicielem. Bój się gniewu ludzkiego.
Sługa Boży był już chyba zmęczony odpuszczaniem ludzkich grzechów. Widocznie grzechy innych były większe od moich. Zastanowiłem się, co jeszcze powinienem wyznać:
- Winien jestem, bowiem rozgniewał się na mnie Dom. Rozgniewał niepotrzebnie, ale tego nikt nie wie.
Kapłan milczał. Dziwne. Gniew władzy świeckiej akurat odpuszczają od razu, tym bardziej gniew niesprawiedliwy... to przecież nawet nie grzech, tylko...
- Jak brzmi twoje imię, bracie? - zapytał kapłan. Drgnąłem. Nie powinien o to pytać!
- Jakie jest twoje imię, bracie mój w Siostrze?
- Ilmar - wyszeptałem. - Ilmar złodziej.
- Ten Ilmar, który uciekł z katorgi na Smutnych Wyspach wraz z młodszym księciem Domu Markusem? Na szybowcu, za zgodą awiatora Helen?
To już nie wyglądało na spowiedź, lecz na przesłuchanie Straży...
- Tak... - przyznałem się.
Kapłan odpowiedział nie od razu.
- Grzechu w tym nie ma, ale... jako pokutę powiedz siedem razy „Chwała tobie, Siostro”. Nie ociągając się, ale i bez pośpiechu.
Już wiedziałem, co się świeci, ale pokornie czekałem.
- I nie wychodź z konfesjonału. Czekaj, bracie mój, a ja przyjdę.
- Po co? - wyszeptałem. Ale okienko już się zamknęło.
Co robić? Nie wolno się spowiednikowi sprzeciwiać ani pokuty nie wypełnić. Co robić?
- „Chwała tobie, Siostro, radość radości naszej, smutku ukojenie, przewinienia karo...” - zacząłem. Ugryzłem się w język. Wszystko we mnie krzyczało: „Uciekaj!” Wszystkie złodziejskie nawyki ożyły, buntując się przeciw oczekiwaniu. Ale jak mogłem teraz uciec?
- „Chwała tobie, Siostro” - zacząłem znowu, z trudem zmuszając się, żeby nie klepać modlitwy. Może zdążę zmówić modlitwę i wyjść... Ale kapłan widocznie dokładnie wiedział, ile czasu zajmuje droga od jego konfesjonału do mnie. Ledwie zdążyłem siódmy raz powiedzieć: „Ku radości naszej...”, gdy zasłona w konfesjonale została odsunięta.
Straży nie było: ani miejskiej, ani świątynnej. Chociaż tyle.
Tylko spowiednik, w białym płaszczu z odchylonym kapturem, z wyglądu mój rówieśnik, co prawda bardziej wątły, za to w oczach prawdziwa wiara, nie taka jak u mnie. Patrzył na mnie z lekkim wstrętem i mimowolną ciekawością. Cóż, na to się już nic nie poradzi.
- Ilmar złodziej? - zapytał jeszcze raz spowiednik.
- Tak, bracie mój...
- Załóż to.
Rzucił na podłogę jakieś zawiniątko. I od razu, jakby zawstydzony swoim gestem, podniósł je, rozwinął, dał mi do rąk. To była sutanna, taka sama jak jego.
- Załóż ją bracie, nasuń kaptur i idź za mną.
- A grzechy?... - Zapytałem na wszelki wypadek. Nie wygłosił tradycyjnej formułki!
- W imię Zbawiciela, Siostry, i świętego Słowa, odpuszczam ci grzechy, bracie mój. Odejdź w pokoju.
Po chwili zastanowienia dodał:
- Idź za mną...
Rozdział trzeci,
w którym proszę o odpuszczenie grzechów i dostaje coś niecoś jako dodatek do tytułu
W sutannie spowiednika, narzuconej na mój skradziony płaszcz, wyglądałem jak bardzo duży, nawet gruby duchowny. Wśród sług Siostry rzadko się tacy zdarzają, wielu rezygnuje z męskości, dręcząc grzeszne ciało, ale nie pozwalają sobie tyć. Słudzy Siostry w latach wojen walczyli nie gorzej od pretorianów, to nie kapłani Zbawiciela, którym zabroniono przelewać cudzą krew.
Na szczęście świątynia pustoszała i nikt mi się nie przyglądał. Dość szybko doszliśmy do niepozornych drzwi, gdzie wiernym nie wolno wchodzić. Obejrzałem po raz ostatni pustawą salę - idealny moment, żeby skryć się za ławą albo bogatą draperią na ścianach...
- Nie zostawaj w tyle, bracie mój - rzucił kapłan, nie odwracając się. Pogodziłem się z losem i poszedłem za nim.
Za drzwiami był korytarz, bez okien, słabo oświetlony, świeciły tylko niektóre lampy. Za to pod sufitem były wygodne belki, na których można zawisnąć, przyczaić się. Na górze nikt nie będzie szukał...
Tfu, co też mi po głowie chodzi!
Złodziejskim okiem na święte miejsce patrzę!
Mój spowiednik szedł szybko, musiałem nieźle wyciągać nogi, żeby nie zostać w tyle. Dwa razy spotkaliśmy kapłanów w zwykłych, ciemnożółtych strojach. Nawet na mnie nie spojrzeli, może jest ich tu tylu, że się wszyscy nie znają, a może często mają gości z innych świątyń. Było bardzo cicho i to głuche milczenie pozbawiało mnie resztek woli, ostatków sił... Gdyby teraz duchowny powiedział: „Wyjdź i oddaj się w ręce Straży” - poszedłbym...