Za zakrętem korytarza zobaczyłem staruszkę, która na kolanach mydlaną wodą myła podłogę. I ten zwykły widok jakby mnie otrzeźwił. Wydawałoby się, nic takiego, postanowiła dobra kobieta w ten sposób Siostrze posłużyć, chwała jej za to. Ale napięcie spadło.
Błądziliśmy jeszcze jakiś czas po korytarzach, przy czym wydawało mi się, że kapłan specjalnie tak prowadzi, żeby mi się wszystko poplątało. W końcu otworzył mocne dębowe drzwi, gestem kazał wejść mnie i wszedł sam. Potem wyjął zapałki, też zupełnie zwyczajne, których czasem marynarze używają, przesunął po ścianie, zapalił słabą, oliwną lampkę.
- Siadaj, bracie mój.
Pokoik był malutki i bardzo skromny. Na podłodze leżał wprawdzie dywan, ale to była konieczność, wokół zimny kamień - ani kominka, ani okna, ani drewnianych płyt. Stało zwykłe wąskie łóżko, mały stolik, twarde krzesło. W szczelinę pomiędzy kamieniami wetknięto mocne pałki - wieszak - na nim jakieś ubranie. Obraz Siostry, prosty, jak u biednego chłopa. Na stoliku lampa, dzban z wodą, gliniany kubek, karta papieru i wieczne pióro.
Asceta.
Duchowny delikatnie zamknął pióro i schował do kieszeni - jakby się zawstydził takiego luksusu. Pióro rzeczywiście było porządne - rzeźbione, bambusowe, z miedzianymi pierścieniami. Kapłan usiadł na łóżku, ja na krześle, innej możliwości nie miałem.
- Chcę zadać ci kilka pytań, bracie mój. Odpowiadaj uczciwie, nie grzesz. Naprawdę jesteś Ilmarem złodziejem, poszukiwanym w całym Mocarstwie?
- Naprawdę - odpowiedziałem. - Czemu pytasz, bracie? Kto chciałby się za mnie podawać?
- Już to robili - wyjaśnił spokojnie duchowny. - I u nas, i w innych miastach. Chorych ludzi jest na świecie wielu, zawsze znajdą się tacy, którzy gotowi są dowolny grzech na siebie wziąć, byle się chełpić.
- Czym tu się chełpić... - wyszeptałem do samego siebie. - Jestem Ilmar.
- W takim razie powiedz, kogo spotkaliście po drodze ze Smutnych Wysp?
Ale pytanie.
- Nikogo nie spotkaliśmy... - odparłem.
Duchowny westchnął, patrząc na mnie z wyraźnym rozczarowaniem.
- A! - wykrzyknąłem, uświadamiając sobie, o co mu chodzi. - Spotkaliśmy statek, imperialny liniowiec...
Oczy spowiednika zabłysły.
- Co robiliście na brzegu?
- Nic... - zająknąłem się. - To znaczy...
Czekał.
- Gdy chłopiec poszedł, zajmowaliśmy się miłością z Helen. Ale nie z żądzy, tylko z przestrachu! Przecież to nie grzech?
Kapłanowi drgnął kącik ust - czyżby kastrat? Sądząc po głosie i figurze - chyba nie...
- Nie... dla świeckiego człowieka - nie. Jeśli wszystko było z dobrej woli...
Przerwał sam sobie.
- Co podarował ci Markus, młodszy książę Domu?
Na wszystkie poprzednie pytania najwyraźniej znał odpowiedzi i pytał, żeby mnie sprawdzić. A teraz... teraz jego ton się zmienił.
- Tytuł. Książę uczynił mnie hrabią Smutnych Wysp.
- Jeszcze.
- Kindżał - pod bacznym spojrzeniem kapłana sięgnąłem pod płaszcz, dotknąłem pochwy, kupionej jeszcze w Lusitanii i wyjąłem kindżał.
Nie podawałem mu broni, zresztą nie prosił o to. Rzucił na nią krótkie spojrzenie.
- Jeszcze?
- Nic więcej - powiedziałem zdecydowanie. - On sam jest nędzarzem, zbiegłym księciem. Gdy wylądowaliśmy na brzegu, byłem od niego bogatszy.
- Załóżmy, Ilmarze... - duchowny chyba uwierzył, że jestem zbiegłym katorżnikiem. - Po co przyszedłeś do świątyni?
- Wyspowiadać się Siostrze... ukryć się...
Duchowny na moment złożył dłonie w łódkę, przymknął oczy, bezgłośnie poruszył wargami, pewnie krótka modlitwa do Siostry.
- Spłynęła na ciebie łaska Siostry, Ilmarze. Prowadziła cię Jej ręka. Podziękuj Siostrze, podziękuj Zbawicielowi.
Na wszelki wypadek wyszeptałem modlitwę dziękczynną. Zresztą, po drodze do Amsterdamu nic innego nie robiłem.
- Nazywam się brat Ruud - powiedział spowiednik. - Ukryję cię przed Strażą.
- Co?
Czegoś takiego nie mógłbym sobie wyobrazić nawet w najbardziej szalonych marzeniach. Oczywiście, słudzy Siostry nie wydadzą zbiega Straży, tego zabroniono im wprost. Kapłan mógł mi dać radę, nawet monetę - błogosławieństwo Siostry z tobą, ratuj się, nieszczęsny.
Ale żeby ukrywać!
Narażać się na gniew Domu!
Sprawy świeckie są odległe od spraw wiary i władca nie ma władzy nad Kościołem, to prawda... ale przecież nie jestem tępym chłopkiem z zapadłej wsi, który stawia miejscowego pastora ponad gubernatorskim namiestnikiem. Jeśli Władca zechce, z Kościołem będzie źle. No, może nie z samym Kościołem. Nikt przy zdrowych zmysłach się na Kościół nie porwie. Ale Bogu służą zwykli ludzie, którzy chodzą po ziemi. Surowe spojrzenie Siostry czy miłosierny wzrok Zbawiciela nie zdoła ustrzec ich przed wszystkimi nieszczęściami. Zdarzyło się przecież, choć rzadko się o tym wspomina, że Władca Klodiusz, któremu Kościół odmówił prawa do drugiej żony w legalnym małżeństwie, usunął Sukcesora. Jak? - o tym legendy milczą, a duchowni nie lubią mówić. Podobno zjechali się biskupi ze wszystkich prowincji (od Lusitanii do Bohemii) i wybrali Panu nowego przybranego syna.
Nie będzie Kościół szukał zwady z Władcą... nie będzie...
Spojrzałem na duchownego, ale jego wzrok był twardy i niewzruszony.
- Jesteś pod moją opieką, bracie Ilmarze - powiedział. - Ukryję cię.
- Czemu? - zapytałem.
- Żeby nie schwytała cię straż. Miasto pełne jest wojska...
- Aż taki głupi nie jestem, bracie Ruud. Pytam, dlaczego chcesz mnie ukryć?
- Siostra nakazała ratować nieszczęsne zbłąkane dusze...
- Bracie Ruud! Miłość Siostry jest bezgraniczna, a dusze jej sług pełne są dobroci. W takim razie powiedz mi, dlaczego na placach traci się morderców, dlaczego złodziejom odcina się palce, a zbiegłych chłopów uczy rozumu chłostą? Odpowiedz, czemu nie ukryliście ich wszystkich? Wtedy uwierzę, że niczego ode mnie nie potrzebujesz.
- Uratowanie wszystkich nie jest w ludzkiej mocy. Gdy możemy pomóc, pomagamy...
- Bracie Ruud, dla ciebie kłamstwo to podwójny grzech - zauważyłem.
Duchowny szybko złożył ręce, wyszeptał modlitwę. Widocznie moje słowa trafiły w sedno, poczuł w sobie kłamstwo, próbę uchylenia się od odpowiedzi.
- Masz rację, bracie Ilmarze - rzekł po skończeniu krótkiej modlitwy. - Kościół nie może uratować każdego zbiegłego katorżnika ani sprzeciwiać się świeckiemu sądownictwu.
- To dlaczego chcesz ukryć mnie?
- Sukcesor Juliusz, Przybrany Syn Boży, rozkazał wszystkim sługom Zbawiciela i Siostry dostarczyć do niego Ilmara złodzieja oraz młodszego księcia Markusa...
Drgnąłem.
Do samego Sukcesora?
Czy to znaczy, że sam Pasierb Boży chce mnie widzieć? Mnie - katorżnika? Po co?
- Czy będziesz posłuszny woli Sukcesora Juliusza?
- Będę - kiwnąłem głową. - Będę, bracie mój.
I nagle złośliwa złodziejska natura ocknęła się w mnie:
- A gdybym odmówił, bracie Ruud? Czy zawołałbyś Straż? A może zmusił mnie do podróży?
- Nie sądź o tym, co nie zostało uczynione - odpowiedział spokojnie kapłan. - Wiem, że jesteś człowiekiem pobożnym i czcisz Pana. Czemu miałbyś sprzeciwiać się świętej woli?
Skinąłem głową.
- Dobrze, bracie Ruud. Będę posłuszny woli Sukcesora. Powierzam się twojej opiece, gotów jestem pójść z tobą.