Выбрать главу

- Poczekaj - rzekł niechętnie kapłan. - Poczekaj, bracie Ilmarze, to nie takie proste. Nie mogę tak po postu doprowadzić cię do Sukcesora Juliusza. Ściany mają uszy, a ludzie języki. Dom ma wobec ciebie inny plany, Ilmarze. Jeśli Straż dowie się, że tu jesteś...

Przez chwilę zobaczyłem szaloną, niemożliwą scenę - Straż szturmuje świątynię, a kapłani idą z mieczami w bój...

W co ja się wplątałem?

- Nie mam prawa mówić nikomu, że jesteś w świątyni. - Rund jakby rozmyślał na głos. - Wszystko może się zdarzyć, jeśli przeleje się krew...

Biada mnie, grzesznemu!

- Jestem tylko niegodnym i słabym sługą Bożym - Ruud popatrzył na mnie. - Nie zdołam sam dowieźć cię do Urbisu. Pójdziemy do biskupa i wyznasz mu, kim jesteś. Ale nikomu więcej! Rozumiesz?

- Tak, bracie mój - wyszeptałem. - Czy mogę się napić?

- Pij, Ilmarze. Ugaś pragnienie. Ale nie mam nic prócz czystej wody... Chciwie wypiłem pełny kubek. Woda nie była już ani specjalnie czysta, ani świeża. Stała tu co najmniej od wczoraj. Wiem, że brat Ruud jest ascetą, ale wybacz, Siostro, nawet teraz wolałbym łyk lekkiego wina...

Byłem przekonany, że rezydencja biskupa będzie na górze, pod samym dachem świątyni. Ale nie szliśmy zbyt długo. Biskup jest pewnie starym człowiekiem, jak mogłem o tym nie pomyśleć, pewnie ciężko by mu było wspinać się tak wysoko...

Tutaj już dało się zauważyć ochronę. Też duchowni, tylko w purpurowych szatach, z krótkimi mieczami z brązu, na które zezwoliła Siostra. Oszukańcze miecze - zrobione ze specjalnego brązu, pewnie nawet droższe niż ze stali.

Nikt nas nie zatrzymywał. Widocznie brat Ruud cieszy się pewnymi względami i biskup go przyjmuje. Ominęliśmy dwa posterunki, zatrzymaliśmy się przed drzwiami, niczym nie różniącymi się od innych. Ruud cichutko zastukał. Minęła minuta i drzwi się otworzyły. Na progu stał młody mężczyzna, tak samo blady i jaśniejący wiarą jak Ruud.

- Dobry wieczór, bracie Kastorze...

- Dobry wieczór, bracie Ruud...

Kastor spojrzał na mnie przelotnie, ale o nic nie pytał.

- Musimy porozmawiać z jego przewielebnością.

- Brat Ulbricht szykował się właśnie na spoczynek...

- Służenie Siostrze nie zna odpoczynku...

Jakie tu u nich wszystko proste! Kastor odsunął się, zwalniając przejście. Weszliśmy do wielkiej sali, przypominającej kancelarię urzędnika. Stoły, zawalone papierami, szklane naczynie, w którym namoczono kilkanaście piór, by wchłaniały atrament. Pod ścianą stała mechaniczna maszyna licząca, połyskująca smarem, miedzianymi kółkami zębatymi i śrubkami.

Oho! Czyżby świątynia miała aż taką potrzebę prowadzenia buchalterii?

- Zapytam brata Ulbrichta... - powiedział Kastor bez szczególnego entuzjazmu. Dopiero teraz zauważyłem jeszcze jedne drzwi w ścianie. Dlaczego biskup Amsterdamu, brat w Siostrze - Ulbricht, miałby spać obok kancelarii?

Kapłan poszedł w stronę drzwi, ja podszedłem do okna. Wyjrzałem. Na placu płonęły latarnie, w ich świetle błyszczały kolczugi na skórzanych kurtkach strażników. Wokół świątyni przechadzały się dwa albo trzy patrole.

Zdążyłem w samą porę.

- Wejdźcie, bracia - zawołał nas cicho Kastor. - Jego przewielebność przyjmie was.

Brat Ruud wziął mnie za rękę - jakby się bał, że rozpłynę się w powietrzu albo zacznę uciekać. Odprowadzani spojrzeniem Kastora weszliśmy do sypialni biskupa.

Tak. Nasz brat w Siostrze nie był ascetą.

Drogi perski kobierzec zaścielał całą podłogę. Ściany obwieszone były dywanami, gobelinami, obrazami - a na każdym wyszyto, utkano, namalowano oblicze Siostry. To pewnie dary parafian. Ale mimo wszystko te góry piernatów bardziej pasowałyby do sypialni starej arystokratki niż do pokoju osoby duchownej.

Meble również były kosztowne, zrobione z przepychem, a już łóżko - niskie, szerokie, z żelaznymi gałkami, ozdabiającymi oparcia - powinno stać w sypialni bogatego hultaja, a nie kapłana...

I ten zapach - cóż to, perfumy i wonne olejki rozpylone w pokoju? Do czego to podobne?

Ale gdy zobaczyłem biskupa, wszystkie złośliwe, niedobre myśli od razu wywietrzały mi z głowy.

Biskup Amsterdamu, brat w Siostrze Ulbricht, był sparaliżowany. Siedział w lekkim drewnianym fotelu na kółkach, ubrany tylko w koszulę nocną. Jeszcze nie starzec, ale już w podeszłym wieku. Wysuszony, przykryte pledem nogi były cienkie i nieruchome.

- Poczekaj za drzwiami, bracie Kastorze... - powiedział biskup.

Duchowny za naszymi plecami w milczeniu wyszedł, przymykając drzwi.

- Dobry wieczór, bracie Ruud - powiedział półgłosem biskup. - I tobie, nieznajomy bracie. Wybaczcie, że nie wstaje, ale teraz nie wstałbym nawet przed Pasierbem Bożym...

Padłem na kolana. Dopełzłem do biskupa, przypadłem ustami do wątłej ręki:

- Pobłogosławcie mnie, święty bracie. Pobłogosławcie, albowiem jestem grzeszny i nieuczciwy.

Od brata Ulbrichta płynął ciężki zapach niemocy, dlatego w pokoju tak pachniało perfumami, żeby zabić zapach chorego ciała... dlatego sypialnia biskupa jest obok kancelarii - biskup nie ma sił ani zdrowia, żeby się ruszać.

- Przyjmij moje przebaczenie - powiedział spokojnie biskup. - Jak mam cię zwać, bracie?

- Ilmar, Ilmar Przebiegły. Złodziej.

Ręka biskupa drgnęła.

- Ten Ilmar?

- Tak, święty bracie...

- Ruud?

- To on, wasza przewielebność - rzekł kapłan. - Zapytałem o wszystko, co było w tajnym liście. Jego odpowiedzi zgadzały się.

Łzawiące oczy brata Ulbrichta wpatrzyły się we mnie.

- Podwiń prawy rękaw, bracie Ilmarze.

Posłuchałem.

- Skąd masz tę szramę?

- To jeszcze z dzieciństwa, wasza przewielebność - wyszeptałem. - Spadłem z drzewa. Wszystkim mówię, że to ślad od chińskiej szabli, ale to kłamstwo. Tak naprawdę to ślad od ostrego kamienia.

- Co skradłeś z pogańskiej świątyni w Salonikach, siedem lat temu?

- Nie było tam nic cennego, święty bracie... kilka starożytnych papirusów, nie zdołałem ich odczytać, a nikt nie dał dobrej ceny... ofiarowałem je świątyni Siostry w Atenach...

Brat Ulbricht uśmiechnął się.

- A gdyby dali ci dobrą cenę?

- Sprzedałbym, wasza przewielebność. Grzeszny ze mnie człowiek.

- Wszyscy grzeszymy... - biskup popatrzył na Ruuda. - Łaska Siostry jest z nami, bracie. To rzeczywiście złodziej Ilmar. Znam również inne pytania, ale nie będą potrzebne. To Ilmar Przebiegły. Złodziej nad złodziejami, mistrz, grabieżca starożytnych grobowców...

- Wybacz mi, święty bracie...

- Zostało ci wybaczone. Już wybaczone. Odpowiadaj na pytania, a wszystko będzie dobrze.

Skąd w słabym ciele tyle siły? Od razu się uspokoiłem, niczym niemądre dziecko, po raz pierwszy słuchające tajemnic wiary...

- Bracie Ruud, kto jeszcze o nim wie?

- Nikt, bracie Ulbrichcie. Ilmar się spowiadał i ja zrozumiałem, kogo przed sobą mam.

- Ręka Siostry... - powiedział znowu biskup i złożył dłonie. Poszedłem za jego przykładem i przez minutę wszyscy trzej się modliliśmy.

- Powiedz mi, Ilmarze, gdzie jest książę Markus?

- Nie wiem, święty bracie...

- Mów prawdę, Siostra słyszy cię przeze mnie...

- Nie wiem, bracie Ulbrichcie! Wtedy na brzegu on jakby się pod ziemię zapadł! Próbowałem go odszukać, ale nie zdołałem.

- Po co go szukałeś?

Wzruszyłem ramionami. Jeśli Siostra mnie teraz słyszy, to pewnie również widzi. Zrozumie. Co mogę powiedzieć, jak wyjaśnić? Że przywiązałem się do chłopca, że chciałem wyjaśnień, pragnąłem pomóc...

- Odpowiedz, Ilmarze.