- Nie wiem. Nie chciałem mu zrobić krzywdy.
- Słusznie. Niechaj przeklęty będzie ten, kto go zabije, niech zakosztuje chłodu piekielnego i lodowatych pustyń... a o karę na Ziemi zadbają słudzy Siostry!
Drgnąłem. W oczach biskupa zapłonął taki ogień... taka święta wiara... Jakby mówił nie o chłopcu, zdradzonym przez krewnych, przeklętym przez Dom, lecz o jedenastu zdrajcach, którzy oddali Zbawiciela tłumowi...
- Nie bój się, Ilmarze... - biskup wyczuł moje zmieszanie. - Nie do ciebie skierowany jest mój gniew. Więc nie wiesz, gdzie jest Markus?
- Nie.
Biskup westchnął. Zamyślił się. Brat Ruud stał z boku, niemy, nieruchomy, wyglądał, jakby oduczył się nawet oddychania.
- To niemożliwe, żebyś przyszedł tu przypadkiem... ręka Siostry cię prowadziła. Bracie Ilmarze, powiedz, co dał ci chłopiec?
- Tytuł...
- Marność! Co jeszcze?
- Kindżał.
- Pokaż mi go.
Brat Ulbriht obracał w ręku kindżał, wpatrywał się we wzory na rękojeści i ostrzu, w groźny profil wygrawerowanego orła. Ruchy biskupa były umiejętne i ostrożne - musiał należeć do straży świątynnej, widać było, że umie się obchodzić z bronią.
- Tak, tak... rzeczywiście, kindżał Domu. - powiedział bez zainteresowania i oddał mi broń. - To wszystko?
- Wszystko, święty bracie.
- Powiedz, czy chłopiec nauczył cię Słowa?
- Nie.
- Czy słyszałeś, co mówi, gdy sięga w Chłód?
- Nie... szeptał samymi wargami.
- Ruchy rąk? Pozycja? Odstęp pomiędzy Słowem i Chłodem?
Milczałem, zbity z tropu niespodziewanym gradem pytań.
- Wasza przewielebność... - odezwał się Ruud. - Umiejętny magnetyzer będzie umiał, jak sądzę, pogrążyć Ilmara we śnie. Wtedy przypomni sobie wiele rzeczy...
- Tak, zapewne...
Biskup jakby osłabł. Nie spełniłem pokładanych we mnie oczekiwań... Czy każe mnie teraz wyrzucić ze świątyni - na plac, na pastwę rozwścieczonych strażników?
- Przynajmniej poznamy odstęp i motoryczną frazę Słowa - mówił Ruud. - Możliwe, że w magnetycznym śnie Ilmar zdoła wygłosić formułkę, odtworzyć ją z ust chłopca.
- To i tak nic nie da - sprzeciwił się biskup. - Nic...
- Ale Siostra przywiodła Ilmara do nas!
- Może po to, byśmy go ukryli. Zasłużył na opiekę Siostry, już choćby za uratowanie Markusa z katorgi.
- Ale jeśli istnieje choćby najmniejsza szansa...
- Oczywiście - biskup podniósł wzrok na Ruuda. - Jesteś młody, pełen nadziei i optymizmu. Płoniesz świętym ogniem ascezy. Masz rację, bracie Ruud, to ja jestem zbyt stary i chory, by wierzyć w płonne nadzieje... Bracie mój, zawieziesz Ilmara do Rzymu. Zaprowadzisz go do Sukcesora Zbawiciela i jeśli będzie na to wola Boża, on pomoże nam... pomoże nam wszystkim. Bracie Ruud, podejdź do mnie!
Po chwili kapłan klęczał obok mnie. Biskup położył rękę na jego głowie i wygłosił:
- Imieniem Siostry i jej wolą... na chwałę Zbawiciela, nadaję ci godność świętego paladyna. Zdejmuję z ciebie wszystkie obietnice i ślubowania, zwalniam z nowych - dopóki nie dojedziesz do Rzymu i nie doprowadzisz złodzieja Ilmara do Pasierba Bożego! Od teraz wszystko jest w twojej woli, nie ma, a także nie będzie grzechów na twoim sumieniu, każdy twój postępek w imię wypełnienia misji jest miły Zbawicielowi i Siostrze!
Ruud zadrżał.
Trudno, żeby nie. Mnie całe ciało zdrętwiało ze strachu. Święty paladyn to nawet nie biskup, nie kardynał. Tę godność nadaje się człowiekowi, który w imię wiary nie szczędzi siebie i innych, który musi dokonać takich rzeczy, by cały świat zachwycić! I to wszystko tylko dlatego, żeby dostarczyć mnie do Urbisu, w imię słabej nadziei, że coś sobie przypomnę, biskup gotów jest wziąć na siebie taką odpowiedzialność - poprzez siebie wszystkie grzechy Ruuda, przeszłe i przyszłe, przenieść na bezgrzeszną Siostrę?
I wtedy biskup wypowiedział Słowo.
Poczuliśmy lodowaty wietrzyk. Brat Ulbricht sięgnął w nicość... i wyjął malutki błyszczący przedmiot. Stalowy słup na jedwabnej nici, święty znak...
- To słup z żelaza, którego dotykał Zbawiciel... - powiedział spokojnie biskup. Nie było w jego głosie czci, jedynie zmęczenie. - Noś go jako znak świętej walki, bracie Ruud. Ci, którzy wiedzą, rozpoznają go. To wszystko. Niech wiara będzie zawsze z tobą.
- Niech wiara będzie ze mną, bracie Ulbricht - wyszeptał Ruud, przyjmując święty słup w złożone dłonie. Pocałował go, troskliwie założył na szyję.
- Idź. Weźmiesz mój powóz. Niech brat Kastor przygotuje rozkaz. Jedź, nie zwlekając. Nikomu teraz nie można wierzyć. Nikomu, rozumiesz?
- A jeśli zatrzyma nas straż?
- Powiedz, że jedziecie... nie, nie do Rzymu. Dokądkolwiek, podaj dowolne inne miasto. Brat Ilmar niech również przebierze się w nasze szaty, poda za duchownego...
- Jakże ja mogę, bracie Ulbricht? - zapytałem.
Biskup westchnął:
- Masz racje. Nie warto zaczynać świętej sprawy od oszustwa. Bracie Ilmar, czy mocna jest twoja wiara?
- Mocna, święty bracie...
- Wierzysz, że Zbawiciel to przybrany syn Boży, pierwszy z jego synów ziemskich, że Siostra, to jego przybrana siostra, pasierbica Pana naszego?
- Wierze...
- Nie wyrzekłeś się naszej wiary, nie czyniłeś odstępstw od niej, choćby w najmniejszym stopniu? Nie dokonywałeś pogańskich obrządków, nie modliłeś się do fałszywych bożków, nie znieważałeś świętego słupa i cudów Słowa Pańskiego?
- Nie, wasza przewielebność...
- Dobrze. Łaską Zbawiciela i Siostry, niegodny bracie mój, daruję ci godność świętego misjonarza, prawdziwe Słowo wiary w ciemność niosącego. Odpuszczone są grzechy twoje.
Nie miałem sił, by odpowiedzieć. Pocałowałem słabą rękę biskupa, ujmując ją, zgodnie z obyczajem, w swoje złożone dłonie. Tylko pomyślałem, że los człowieka jest niczym zabawka w ręku Najwyższego. Dwa tygodnie temu byłem zbiegłym złodziejem. Powiedzmy, że katorżnikiem być nie przestałem, ale dodatkowo zostałem hrabią Smutnych Wysp i świętym misjonarzem.
Igraszki losu.
- Idźcie - powiedział biskup.
- Bracie Ulbricht, czy brat Kastor jest wam oddany? - zapytał Ruud, nie wstając z kolan.
- O ile wiem, tak. Ale nie wiem, czy jest oddany tylko mnie.
- Czy jest dla was dobry?
- Tak. Bardzo dobry i troskliwy.
Oczy biskupa stały się smutne.
- Wasza przewielebność, jak mam postąpić?
- Nie ma grzechu na twoim sumieniu, bracie Ruud.
Wstaliśmy z kolan. Biskup wyciągnął rękę, wziął z łóżka dzwonek, zadzwonił. Po kilku sekundach drzwi sypialni otworzyły się.
- Bracie Kastorze - powiedział cicho biskup. - Przygotuj wszystkie rozkazy, jakie poleci ci brat Ruud, święty paladyn Siostry.
Brat Kastor drgnął. Pochylił głowę.
- Odpuszczam ci wszystkie grzechy, bracie Kastorze - dodał biskup.
Nie zrozumiał. Już nawet ja wszystko zrozumiałem, a brat Kastor nie. Wypisał dokumenty, które wskazał Ruud, zapieczętował, podpisał, podpis biskupa już na nich był. Ukradkiem spoglądałem na drzwi prowadzące z kancelarii do sypialni - może biskup zmieni zdanie, może podjedzie na swoim krześle, zawoła...
- Wszystko przygotowane - powiedział brat Kastor, podając papiery Ruudowi. Ten wziął je w milczeniu i błyskawicznym ruchem - niejeden zbój by mu pozazdrościł! - wyjął cienki sztylet.
- Wybacz, bracie Kastorze - powiedział święty paladyn, wbijając ostrze w pierś sekretarza.
Nie wydając żadnego dźwięku, Kastor runął na podłogę. Otwarte oczy ze zdumieniem patrzyły na brata w Siostrze.
- Odpuszczam ci grzechy - powiedział Ruud - przebaczam ci, że byłeś szpiegiem Domu, wybaczam to, co uczyniłeś i co chciałeś uczynić.