Na chwilę znowu ogarnęła mnie tęsknota. Za takim właśnie spokojem, za urządzonym życiem, za poczuciem beztroski na widok strażnika dawno nie odczuwanym.
- Świeckie życie mami nas, kryje w sobie wiele pokus - odezwał się brat Ruud. - Wiem, że w imię Pana, w imię Zbawiciela i Siostry, można z niego zrezygnować. Ale powiedz mi, Ilmarze, co ciebie zepchnęło z uczciwej drogi?
- Ciekawość, bracie Ruud. Ciekawość... Powiedz, ilu mieszkańców Amsterdamu opuszczało swoją prowincję?
- Niewielu.
- A ja byłem w Chinach, przejeżdżałem przez Chanat Rosyjski, z żywymi Nippończykami rozmawiałem, pół roku mieszkałem w Egipcie - i to nie w należącej do Mocarstwa Aleksandrii, lecz w pogańskim Meroe, nawet w dzikiej Afryce rozkopywałem starożytne świątynie.
- Ciekawość to boska cecha podarowana ludziom - przyznał Ruud. - Ale nie wszystkiego człowiek może doświadczyć, nie wszystko zdobyć.
- Ja nie chcę dużo, bracie Ruud. Zagadki boskiego urządzenia świata mnie nie dręczą. Chciałbym zobaczyć, jak żyją ludzie w obcych krajach, chciałbym na dalekich brzegach nogę postawić...
Brat Ruud milczał. Widocznie mówiłem coś niebezpiecznie bliskiego herezji, a jednak granicy nie przekroczyłem.
- Kupcy, misjonarze, geografowie, tajni słudzy Domu - wielu ludzi podróżuje po świecie - powiedział w końcu. - Niedawno w zimnych krajach, za Afryką położonych, była cała ekspedycja. Odkryła lodowy kontynent. Nikt tam nie mieszka, żyją tylko zwierzęta, nigdy dotąd nie widziane. Ptaki, które nie umieją latać, a pływają jak ryby, na przykład... Ale nie wierzę, Ilmarze, że tylko pragnienie włóczęgi sprowadziło cię z uczciwej drogi. Nie ma w tobie złodziejskiej natury, nie ma złości zbója.
- Racja - przyznałem. - To nie tylko ciekawość. Jeszcze lenistwo. Nie chcę, bracie, każdego dnia zajmować się żmudną pracą. Wstawać rano, zawiązywać krawat, urzędnicze pióro na kapeluszu poprawiać, do pracy iść... Nie. Nie chcę.
- To grzech. Pan każe nam pilnie pracować.
- Grzech - przyznałem. - Ale przecież nawet Zbawiciel wzgardził pracą cieśli i rzekł, że każdego własna droga w życiu czeka.
- Powstrzymaj się, bracie Ilmarze! Mówisz niebezpieczne rzeczy!
- Bracie Ruud, czy nie wyjaśniacie niejasnych miejsc w świętych księgach?
Brat Ruud skinął głową.
- Wyjaśniamy, bracie Ilmarze. Wybacz moją zapalczywość. Mów, wątp, rad będę, mogąc rozwiać twoje wątpliwości. Pytaj, bracie.
Chyba rzeczywiście był gotów do rozmowy. Zamyśliłem się. Rozmowa o wierze ze świętym paladynem to rzadka okazja, jeśli się już zdarzy, to nieczęsto.
- Powiedz mi, bracie, czym jest Słowo?
- Słowo Pańskie zostało nam dane jako przykład cudu powszedniego, zdarzającego się co dzień, co godzina, dostępnego godnym ludziom. Słowo pozwala ukryć w przestrzeni duchowej pod spojrzeniem Pana dowolną rzecz do ciebie należącą, ukryć do czasu...
- A Gerard Promienisty pisał, że Słowo to pokusa, dana ludziom jako próba...
- Wielebny Gerard również ma rację. Słowo to jakby osełka, na której każdy swoją duszę ostrzy. Jeden wyszlifuje ją do błysku, a inny pozwoli zardzewieć.
- A czy wszyscy ludzie nie są równi przed Bogiem? Dlaczego w takim razie ci, którym dano Słowo, nie śpieszą, by podzielić się nim z innymi ludźmi?
- Każdy godny wcześniej czy później znajduje swoje Słowo. A gdy znajdzie, dostaje prostą drogę do duszy Zbawiciela. Potem już sam decyduje, jak wykorzysta to, co otrzymał.
- A jednak Słowo rzadko dobru służy. No tak, święty Mikołaj na Narodzenie Zbawiciela po biednych domach chodził, z Chłodu monety wyjmował i biedakom dawał. Święty Paracelsus w Chłodzie lekarstwa trzymał i chorych ratował. Ale im zwykła torba by wystarczyła, a rozbójników można prostym słowem wzruszyć... Może mógłbym przypomnieć sobie jeszcze kogoś. Ale zasadniczo jest tak, że jak tylko człowiek dostanie Słowo, bracie Ruud, to żądza z niego wychodzi! Chować, gromadzić, przed ludzkim wzrokiem ukrywać...
- Tak, Ilmarze, tak właśnie jest. To tylko znaczy, jak dalecy ciągle jesteśmy od Pana i dlatego nie nastało jeszcze na ziemi królestwo miłości i dobroci. Słyszałeś, Ilmarze, o prochowym spisku w Londynie? O tym, po którym Brytania już się nie podniosła?
- Słyszałem.
- Wtedy spiskowiec na Słowie Bożym przeniósł proch i zrobił wybuch w parlamencie... a król Jakub, władający podówczas w Brytanii, ze strachu wszystkie skarby swojej korony w Chłód przeniósł i stracił rozum. Nie zdołał niczego powtórnie wydobyć.
- Powiadają - wtrąciłem cichutko - że część skarbów miał na swoim Słowie lord skarbnik, który okazał się zdrajcą. Nie chciał oddać ich następcom, uciekł i sam zginął, nie zdążył z nich skorzystać...
- Być może, Ilmarze. Czterysta lat minęło, nikt z ludzi prawdy nie zna. Ale co w efekcie wyszło? Cały majątek brytyjski jest w Chłodzie: ani pieniędzy, żeby wojskom zapłacić, ani broni, żeby żołnierzom dać. Władza runęła, zaczęła się rzeź. Brytania utonęła we krwi. Czy to dobro czy zło?
- Zło.
- A to, że po tym wydarzeniu wyspy pod władzę Mocarstwa wróciły, prawdziwą wiarę bez żadnych warunków przyjmując? A gdyby nie było teraz w Europie wspólnej władzy, gdyby poszczególne prowincje miały swoje prawodawstwo i prawdziwe wojny prowadziły? I to teraz, gdy w użyciu są kulomioty, gdy szybowce mogą zrzucać bomby? Czemu zatem posłużyło Słowo:
- Dobru... na pewno dobru.
- Tak jest, bracie Ilmarze. Nie sposób słabym ludzkim umysłem pojąć, do czego konkretny uczynek doprowadzi. Mała kropla krwi przelana dziś, jutro może ugasić wielki pożar.
Zamilkłem. Nie mnie prowadzić dysputy z duchownym, wytrawnym mistrzem słownych subtelności.
- Słowo to tajemnica - ogromna i niepojęta - powiedział w zadumie Ruud. - Ale wyobraź sobie, że nie ma Słowa! W ogóle nie ma! Co stałoby się ze światem? Gdzie trzymałaby swe drogocenności szlachta - przed grabieżą, przed złodziejami... tak, tak, złodziejami, bracie mój Ilmarze... Zamiast tajnego Słowa, na którym skarby swoje trzymają hrabiowie, setki ludzi ochrony, oderwanych od uczciwej pracy. Zamiast w Chłód podatki chować i dowieźć bez przeszkód do Domu - cały tabor wyrusza, więc trzeba drogi budować, naprawiać, w dobrym stanie utrzymywać...
Akurat nieźle zatrzęsło i powiedziałem:
- Dobre drogi dobrym ludziom też służą.
Brat Ruud uśmiechnął się lekko.
- Nie spieram się, bracie. Nastał czas - zbudowano drogi. Ale powiedz, jakim cudem zdołałby Suworow armaty przez Alpy przeciągnąć, gdy w prowincji szwajcarskiej rozgorzała bitwa? Jakim cudem, prócz Słowa? A jak święty brat nasz, Samuel Van der Putte, na krótko przed ową batalią zdołałby z Chin do Europy tajemnice prochu dostarczyć i przez Chanat Rosyjski przenieść? Przenieść i kulomioty, i proch, i tajemne księgi? Jak zdołałby nefryt i żelazo dostarczyć do Chin, by Chińczyków przekupić? Gdyby Dom przeciwko Chanatowi Rosyjskiemu bez armat i kulomiotów wojował, żylibyśmy teraz pod rosyjskim jarzmem! Wszystko na świecie jest ze sobą powiązane, bracie mój. Jednym Słowo biedę przynosi, innych przed nieszczęściem ratuje i chroni.
- Słyszałem, że w dawnych czasach w Europie znali tajemnice prochu - sprzeciwiłem się. - Potem ją utracono - mistrza, który schował ją na Słowie, zabito. Trzeba było z chińskich ziem na nowo tajemnice wyciągać.