Zazwyczaj wieszają takich nikczemników, których katorżnicy w kopalni i tak rozerwą na strzępy. Na przykład, jak ktoś zabije kobietę noszącą dziecko pod sercem - to już bez dwóch zdań, to sama Siostra przykazała, jak ją na stos prowadzili. Zabić śpiącego albo bezbronnego to też grzech śmiertelny. Jeśli zabijesz więcej niż dwunastu ludzi, to też jasna sprawa. Zbawiciel przecież rzekł: - „Kto tuzin zabije, ale skruchę okaże, ten czysty jest przede mną...” A o drugim tuzinie nie wspominał. Można oczywiście zawinić wobec Domu - tylko co musiałby zrobić taki pętak, żeby rozgniewać Dom?
Na wszelki wypadek odsunąłem się od Marka. Jeśli chłopak ma coś nie w porządku z głową, lepiej trzymać się od niego z daleka. Wystarczy chwila, żeby sięgnął Słowem w Chłód i wyjął nóż... a co ja zrobię przeciwko stali, w dodatku w takiej ciemności, gdy czubka własnego nosa nie widać?
- Nie bójcie się! - powiedział chłopiec. Aż się żachnąłem od takiej bezczelności, ale nic nie powiedziałem. Co zrobić, naprawdę się boję. Gdyby była tu choćby odrobina światła, choć szczelina w pokładzie, kaganek w drugim końcu ładowni... do różnych rzeczy przywykłem: po saksońskich podziemiach się czołgałem, w kurhanach kirgiskich grzebałem i chińskie pałace nocami plądrowałem, gdy tylko emalia fosforyzująca z sufitu świeciła... ale tutaj nie było nic. Siedź i myśl, czy chłopak wbije ci w bok kindżał czy nie.
- I za jakież to sprawki mieliby cię wieszać?
- Moja rzecz.
- To prawda. Ale czego się teraz boisz? Wyrok dostałeś, na statek wsiadłeś, do Wysp prawie dopłynąłeś. Czujesz, jak fale o burtę uderzają? To już przybrzeżne kołysanie, nawigator jest niedoświadczony, boi się wchodzić nocą do zatoki.
- Jeśli oni zrozumieją... tam...
- To co? Kliper za tobą przyślą? Takiś ważny? Najwyżej przy okazji poślą rozkaz, żeby powiesić cię na miejscu albo odesłać z powrotem.
- Może kliper, a może nawet szybowiec...
No, no. Różnie to bywa. Pamiętam jednego typka, dziewczynę zgwałcił, a potem trząsł się w celi - powieszą mnie, powieszą... a dostał jedynie baty i powlókł się do domu.
- Kładź no się spać - poleciłem, jakby to Mark się o rozmowę napraszał i na moją koję wszedł. - Jutro będą potrzebne siły. Pamiętaj - spryt sprytem, ale jak nie umiesz biegać, to po tobie.
Podsadziłem chłopaka na górę, łańcuch brzęknął głośno, budząc niejednego katorżnika. Zakręcili się, zakasłali, zasapali, ktoś sennie zaklął. A ja się położyłem, swoją wierną drzazgą zamknąłem kłódkę i zasnąłem.
To wielka rzecz znać Słowo. Nie raz takich widziałem, tylko zazwyczaj wysoko nad sobą. Na wojnie, gdy się w młodości z głupoty do armii zaciągnąłem, a także z ciemnego kąta w cudzym domu, modląc się do Siostry, żeby gospodarz mnie ominął, nie zmuszał do mnożenia grzechów.
Ale tak, żeby obok siedzieć, za rękę trzymać, gdy Słowo szepczą i do Chłodu sięgają, tak to jeszcze nigdy. Był wprawdzie Cichy Gomez, prawdziwy łajdak, ale nie okrutnik i nie zwierzę. Piliśmy razem i hulaliśmy razem. A potem znaleźli go w ciemnym zaułku, pociętego i pokłutego. Wszyscy zrozumieli - torturami próbowano wyciągnąć z niego Słowo. Na twarzy Gomeza zastygł straszny uśmiech. Widocznie wszystko wytrzymał, a Słowa nie zdradził...
Ale skąd chłopiec miałby znać Słowo? Ojciec mu podarował? W takim razie to już na pewno arystokrata. Ach, Kpiarzu, Kpiarzu... mnie żeś się przyglądał, na Łysego popatrywałeś i nie zrozumiałeś, kto Słowo ukrywał.
Nakarmili nas szybko i już zupełnie otwarcie - świństwem. Marynarze zhardzieli, już się buntu nie boją. Kpiarz sam przyniósł kocioł z kleistą kaszą bez jakiejkolwiek okrasy oraz miski. Stał przy drzwiach, patrzył, jak katorżnicy, krzywiąc się, napychają brzuchy i kiwał batem. Statek kołysał się na falach, ale lekko, leniwie, nawet ci, którzy cierpieli na chorobę morską, poweseleli. Wyhuczał się już spuszczający kotwicę kabestan i całkiem blisko, tuż za burtą dało się słyszeć stłumione głosy. Nic dziwnego, nie tylko nas - bydło robocze, przywieziono, ale również prowiant stołeczny dla oficerów, broń, odzież, narzędzia. Miasteczko było całkiem duże, w pobliżu garnizonu wielu się pożywi.
- No, czas na was! - Kpiarz wyłożył na twarz swój najserdeczniejszy uśmiech. - Rad jestem za was, złodzieje wy, moi nieszczęśni. Jak uczciwą pracą winy odkupicie, na pewno was z powrotem zawiozę.
- Tylko się pospiesz - burknął Loki. Jeszcze wczoraj oberwałby batem za taką bezczelność, a dzisiaj mu się upiekło, nadzorca nie zwrócił uwagi.
Kpiarz szedł po ładowni, zatrzymując się przy zajętych kojach i odpinając łańcuchy. Był odważnym człowiekiem mimo wszystko - nie bał się sam jeden zdejmować oków dwóm dziesiątkom bandytów. Zresztą, dobrze wiedział, że na pokładzie i kei roi się teraz od strażników.
Gdy podszedł do mnie, zapytał:
- Zdjąć kłódkę czy sam otworzysz?
- A, już zdejmij - poprosiłem.
Kpiarz pokręcił głową.
- Żeby taki złodziej jak ty nie umiał kłódki drzazgą otworzyć...
Serce na moment stanęło, ale nadzorca otworzył kłódkę i poszedł dalej. Nie, jednak niczego nie podejrzewa. Pewnie się rozczarował, że Ilmar Przebiegły okazał się takim dzieciuchem.
To nic, poczekaj chwilę, przyjacielu. Już niedługo będziesz miał swoje przedstawienie...
Mark zeskoczył z górnej półki, pocierając obtarte łańcuchem nadgarstki. Zawsze to samo z dzieciakami, skuli go za mocno, żeby nie wysunął wąskiej dłoni z łańcucha. Ale Mark nie przejmował się krwawiącym śladem. Popatrzył na mnie z tak groźną miną, że natychmiast się odwróciłem. Kpiarz nie jest głupi i ma nosa, nie ma sensu gniewać Siostry i własną głupotą prosić się o nieprzyjemności.
- Pojedynczo, pojedynczo na górę! - krzyknął Kpiarz. - Ruszać się!
Byłem piąty albo szósty, za mną szedł Mark. Po dziesięciu dniach uwięzienia w ciasnym, dusznym, smrodliwym pomieszczeniu wyjście z ładowni wydawało się cudem. Wszystko człowieka cieszyło: i korytarz, i stromy trap, i - co za szczęście! - kwadrat bezchmurnego nieba w luku.
- Dalej, nie zatrzymywać się - warknęli na mnie z pokładu. Mrużąc oczy od ostrego światła, poszedłem dalej. Dostałem dobroduszne, ale mocne pchnięcie w plecy i przyłączyłem się do stojącej już na pokładzie grupki katorżników.
Statek, którym dostarczono nas na Smutne Wyspy, był niewielki, ale mocny i czysty. Pokład wyszorowany, żagle starannie opuszczone i sklarowane, wszystko na swoim miejscu, wszystko ma swoje surowe morskie przeznaczenie i niezrozumiałą nazwę. Gdybym nie był złodziejem, może zostałbym marynarzem...
Dziesięciu ochraniających nas strażników wyglądało na bardziej zapuszczonych niż marynarze z naszego statku. Wprawdzie uzbrojeni byli w kusze i pałasze z brązu, jeden miał nawet kulomiot, ale ich mundury były brudne, mordy kwaśne i obrzmiałe. Prawdy żelazem nie ukryjesz.
Przed strażnikami leżała buchta grubej liny - tradycyjnie.
To dobrze. Na to właśnie liczyłem.
Oderwałem spojrzenie od ochrony i zachwyciłem się wyspami. Oczy łzawiły, ale to nic, po ciasnocie ładowni świadomość, że na świecie są takie rzeczy jak odległości i perspektywa, była czystą rozkoszą.
Smutne Wyspy są trzy, a my staliśmy przy brzegu najpiękniejszej, największej i najbardziej zaludnionej. Skaliste brzegi, porośnięte piękną zielenią, brunatne wzgórza nad zatoką, miasteczko przytulone do portu, wesołe, gwarne, kolorowe. W oddali, w górach, widać dymy pieców. Kiedyś dymiły znacznie bardziej. Było pięknie. Tym umierającym, pożegnalnym pięknem, które kocham najbardziej... pośrodku miasta wznosiły się: iglica kościoła Zbawiciela i kopuła świątyni Siostry Orędowniczki. Zazdrośnie zauważyłem, że iglica jest znacznie wyższa, a pozłota na drewnie niedawno odnowiona. Ech, Siostro, jak przeżyję, złożę ofiarę. Niedobrze, że o tobie zapominają.