Выбрать главу

- Jesteś gotów do poważnej rozmowy? - spytała Helen, gdy kelner podał deser i koniak.

- Teraz jestem - odpowiedziałem tym samym tonem. Nasz stolik stał wystarczająco daleko od innych, by można było pozwolić sobie na poważną rozmowę. Niewielka orkiestra grała wprawdzie niezbyt głośno, ale rozmowy zagłuszała idealnie.

- Karty na stół?

- Dobrze - zgodziłem się.

Helen obracała kieliszek w ręku, ale zaproponowana przez nią samą szczera rozmowa nie przychodziła jej łatwo. Może tylko starała się stworzyć takie wrażenie.

- Po pierwsze, lubię cię, Ilmar.

Silny ruch...

- Hrabiowski tytuł, który nadał ci Mark, otrzymałeś zasłużenie. Więc będę uważać cię za arystokratę, równego mnie, godnego poważnych rozmów i poważnych zadań.

- Dziękuję...

- Nie ironizuj, Ilmar. Początkowo byłam przekonana, że jesteś tchórzliwym, głupim łajdakiem. Ale zachowywałeś się godnie, nawet bardziej niż godnie. Jeśli powiem, że ze wszystkich, którzy lecieli ze mną bez przygotowania, ty zachowałeś się najlepiej - zdziwisz się?

- Oczywiście.

- Markiz Otto, który musiał pilnie udać się z Wersalu do Wiednia, narobił w spodnie w pierwszej minucie lotu. Niezbyt apetyczny fakt, ale niestety, bardzo pospolity. Bałeś się, ale umiałeś stłumić swój strach. Wobec mnie też zachowałeś się godnie. Dziękuję, Ilmar.

W milczeniu zsunęliśmy kieliszki.

- Jak się to wszystko skończy, chciałabym widzieć cię w dobrym zdrowiu i z potwierdzonym tytułem.

- Myślisz, że to możliwe?

- Myślę. Hrabio, chciałabym wprowadzić cię w bieg wydarzeń. Obawiam się... - Helen uśmiechnęła się - że twoja nieobecność przy dworze miała wpływ na właściwe zrozumienie sprawy. Przede wszystkim, kim jest młodszy książę domu Markus...

- Syn Władcy i polskiej księżnej Elżbiety, książę bez prawa dziedziczenia tronu. Nikt, mówiąc szczerze.

- Słusznie, brawo, Ilmar. A więc... ja też dawno nie byłam na dworze... ale mam tam przyjaciół... dobrych przyjaciół. - Uśmiechnęła się i poczułem nieoczekiwane głupie ukłucie zazdrości. - Więc możesz uznać, że orientuję się w sytuacji. Książę Markus to bardzo sprytny chłopiec.

- Zauważyłem.

- Do tego wszystkiego okazał się wytrawnym dyskutantem, miłośnikiem dysput... krótko mówiąc, duchowieństwo dworu traktowało go poważnie. Wystarczająco poważnie, by Markus otrzymał pozwolenie grzebania w starych, tajnych archiwach... tytuł mu na to pozwalał, a niebezpieczeństwa nikt w tym nie widział. No, sam powiedz, co się takiego stanie, jeśli chłopiec poczyta sobie starodawne manuskrypty z czasów Zbawiciela i jego uczniów?

- Aż tak?

- Dokładnie tak. I tu następuje najbardziej tajemnicza część historii. Nawet moje źródła nie mogą niczego wyjaśnić. Chłopak wygrzebał jakąś książkę, datowaną na prawie pięćdziesiąty rok od uznania boskiej natury Zbawiciela, może nawet starszą, najprawdopodobniej starszą. Pozwolono mu wziąć do rąk relikwię, siedzieć w bibliotece świątyni. Myślę, że ci napuszeni nadworni świętoszkowie sami nie rozumieli, co kryją ich archiwa... Ale na wszelki wypadek powiadomili Sukcesora i najwyższą kancelarię o znalezionym inkunabule. Odpowiedź przyszła następnego dnia - Pasierb Boży nadał godność świętego paladyna swojemu zaufanemu sekretarzowi i wysłał do Luwru szybowcem.

- Jesień tego roku najwyraźniej obfituje w świętych paladynów... - burknąłem.

Helen zmrużyła oczy, ale nic nie powiedziała.

- Gdy jednak paladyn przybył do Luwru z poleceniem dostarczenia pod konwojem znalezionej księgi i samego Markusa, żeby sprawdzić, czy w ogóle zrozumiał coś z tekstu - młodszy książę już znikł. Najwidoczniej zdołał przeczytać i zrozumieć wystarczająco dużo, by wyciągnąć słuszne wnioski.

- Jakie?

- Takie, że jego życie nie jest warte złamanego grosza! W tej książce jest coś tak cennego, że Władca po rozmowie z paladynem osobiście wydał rozkaz pojmania Markusa, swojego własnego syna, niechby nawet pozamałżeńskiego! To tajemnica, która zabija każdego, kto się z nią zetknie!

- A księga?

- Księgę Markus zabrał ze sobą. Na Słowie.

Milczałem. Ale moja twarz musiała być bardzo wyrazista, bo Helen zbladła.

- Wiedziałeś? Wiedziałeś, że ma na Słowie książkę?

- Wiedziałem...

- Widziałeś ją?

- Co to, to nie. Ale chłopak prawie wpadł w histerię, gdy zaproponowałem, żeby ją spalić... Tam, gdzie się schowaliśmy, było ciemno.

- Dziesięciu i jeden! - zaklęła Helen. - Ilmar, jak mogłeś...

- Za to żyję. I nie dotknąłem śmiertelnej tajemnicy.

- Kto w to teraz uwierzy! Jak cię złapią, zamęczą cię na śmierć, dla pewności!

- A ciebie przypadkiem nie podejrzewają? Dostarczyłaś chłopca na ląd i w dowód wdzięczności dostałaś księgę...

Helen uśmiechnęła się posępnie.

- Czy inaczej siedziałabym tu z tobą, hrabio Ilmarze? Oczywiście, że podejrzewają.

- Przecież to bzdura!

- Ilmar, nadal nie rozumiesz, o co toczy się gra! Uwierz mi, mój ród nie należy do podupadłych. Za moje zasługi wobec Domu Władca mnie trzykrotnie osobiście odznaczał! A mimo to... mój los wisi na włosku. Święty paladyn, który do tej pory jest przy dworze, żąda aresztowania mnie i przesłuchania. Jak powiedział Władcy: „Lepiej, by tysiąc sprawiedliwych zginęło w mękach bez winy, niż żeby jeden nikczemnik zajrzał do świętej księgi”.

- Co w niej takiego jest? - zawołałem. - Co?

- Nie wiem. Osobisty dziennik Zbawiciela. Zapiski jego uczniów, przy czym nie te, które weszły w skład świętych ksiąg, lecz oryginalne, bez niedomówień i przekłamań. Nie... bzdura... Ilmar, gdyby chodziło tylko o relikwię, Władca nie wpadałby w panikę. A tu cały dwór zachowuje się niczym gniazdo os. Nakaz mojego aresztowania i przesłuchania leży na biurku Władcy i może zostać podpisany choćby jutro. Ja tu sobie z tobą piję, a moi przyjaciele może już wiozą z Luwru rozkaz - pochwycić i dostarczyć hrabinę Helen, awiatora Nocną Wiedźmę.

- Ale się narobiło.

Helen skinęła głową. Napiła się koniaku, oczami wskazała butelkę, dolałem jej.

- Ręka mnie boli - westchnęła. - Złamania to dla awiatora chleb powszedni, ale żeby akurat teraz... Kiepsko z nami, Ilmar. Mieliśmy nieszczęście stanąć na drodze księcia Markusa.

- Nic nie mów. Wolałbym machać kilofem w kopalni - zakląłem. W rzeczywistości pewnie nie przyszłoby mi machać kilofem, w końcu nie byłem ostatnim człowiekiem wśród bandytów. Ale teraz wolałbym uczciwie tyrać w kopalniach rudy żelaza niż trząść się ze strachu o własną skórę.

- Właśnie dlatego cię szukałam, Ilmar. Musimy trzymać się razem. Może coś wymyślimy.

- Jak mnie znalazłaś?

- Z Amsterdamu wywieźli cię kapłani?

- Tak - westchnąłem.

- Cały posterunek, który was przepuścił, poszedł pod trybunał. Podobno między Brukselą i Lyonem był jakiś dziwny wypadek... Straży tam nie wpuścili, święci bracia sami prowadzą dochodzenie...

- Zgadza się, Helen. Do Rzymu wiózł mnie święty paladyn Siostry - Ruud, a także dwóch zwykłych duchownych. Zatrzymał nas drugi paladyn, z kościoła Zbawiciela, ze swoimi sługami. Doszło do rzezi.

- I tak właśnie za tobą szłam, Ilmar. Z Amsterdamu do Brukseli, z Brukseli do głuchej drogi w lesie. A dalej zaryzykowałam i postawiłam na Lyon, lubisz duże miasta. Potem zaczęłam biegać po karczmach. Cudem cię tylko poznałam... powiedz, czy ty kogoś...

- Tak. Jednego z prostych kapłanów Zbawiciela.

Helen złożyła ręce w święty słup. Pokręciła głową: