- To niewybaczalny grzech, Ilmar.
- Wiem, dlatego właśnie nie pojechałem do Pasierba Bożego, choć prosił mnie o to brat Ruud. Jeśli oni gotowi są zabijać się nawzajem z powodu mojej skóry, to ze mnie skórę zedrą w try miga. A na tamtym świecie raczej nie czeka mnie nic dobrego.
- Kościół nie zajął jednoznacznego stanowiska wobec Markusa i ciebie, Ilmar.
- Tak?
- Twojej skórze nie robi to różnicy. Ale udało mi się dowiedzieć, że bracia w Siostrze i bracia w Zbawicielu żądają od Sukcesora różnych rzeczy. Bracia w Zbawicielu są zdania, że ciebie i Markusa - i mnie przy okazji - trzeba zlikwidować na miejscu. Niechby nawet księga, na którą wszyscy polują, przepadła w Chłodzie na zawsze. A bracia w Siostrze uważają, że trzeba dowolnymi sposobami wycisnąć z Markusa i wszystkich, którzy się z nim spotkali, prawdę, odzyskać księgę. Na razie Sukcesor z powodzeniem lawiruje. W intrygach to mistrz nie gorszy od dworaków. Ale może zdarzyć się tak, że wybór stanie się nieunikniony.
- Rozłam? - wyszeptałem.
- Tak. I jatka w całym Mocarstwie. To będzie koniec wszystkiego, Ilmar. Obie konfesje mają mniej więcej równy wpływ w społeczeństwie. Brat wystąpi przeciwko bratu, syn przeciwko ojcu, kilka miesięcy przelewu krwi i wchłonie nas Rosyjski Chanat.
- A Władca? - spytałem cicho. - Kogo on popiera?
- Siebie, Ilmar. Władca zawsze popiera tylko siebie. Jak go przyprą do muru, spróbuje zlikwidować duchowieństwo i postawić swoich ludzi. Ale czy mu się to uda?
- A czego chce od nas?
- Księgi. Jeśli księga znajdzie się w jego rękach, będziemy mieli szansę. Jak rozumiem, Władca zna jej treść. Pasierb Boży był zmuszony podzielić się informacją albo ma swoje źródła. Straż ryje wszędzie...
- W mieście przebywa kapitan Straży Arnold... - Opowiedziałem o zajściu w restauracji Dawid i Goliat i o podróży na dachu dyliżansu.
Helen pokręciła głową.
- Miałeś szczęście. Ale jak widzisz, nie tylko ja jestem taka mądra. Straż zacznie obławę we wszystkich większych miastach okolicy. Święci bracia też się przyłączą, możesz być pewien.
- Helen, ty masz szybowiec...
- No?
- Musimy ukryć się za granicą. W Rosji, w Chinach, gdziekolwiek.
- Nie pomoże. Na długo nas to nie uratuje. Myślałam już o tym - Helen uśmiechnęła się smutno. - Jak tylko stanie się jasne, że opuściliśmy Mocarstwo, zacznie się normalna histeria. Wszyscy będą pewni, że księgę mamy my. Zaczną nas szukać misjonarze, tajni agenci, za nasze głowy wyznaczą nagrody... A myślisz, że w obcych krajach panują idioci? Już teraz poruszono wszystkie ambasady. Będą węszyć i swoi, i obcy.
Milczałem. Świat stawał się koszmarem, pułapką bez wyjścia. Jak złapać lwa na pustyni? Budujemy mur w poprzek całej pustyni. Potem każdą połowę dzielimy murem na pół. Potem jeszcze raz, i jeszcze raz, aż do chwili, gdy lew znajdzie się w klatce.
Mur z ludzi będzie znacznie mocniejszy. I dużo szybciej się go buduje.
- Mów, Helen. Musiałaś coś wymyślić, skoro mnie szukałaś.
Znowu zsunęliśmy kieliszki.
- Ilmar, spędziłeś z Markusem ponad dobę. Może chłopiec choć jednym słowem, chociaż aluzją zdradził, gdzie ma zamiar się ukryć? Jeśli my go złapiemy, będziemy mieli szansę wyjść z tego cało.
Odetchnąłem pełną piersią. Wybacz mi, Siostro! Niedobrze jest zdradzać towarzyszy, ale jeśli my niewinnie cierpimy przez Marka, jeśli w całym państwie rozpęta się wojenna zawierucha, to nie mam innego wyjścia. Już lepiej wezmę ten grzech na swoją i tak grzeszną duszę...
- Helen... on nic nie mówił. To ja, głupi, obiecywałem, że się o niego zatroszczę, że mu miejsce czeladnika znajdę. Ale po drodze do Lyonu zanocowałem u pewnego starca. Okazało się, że to były nadworny lekarz, baron Jean Bagdadzki.
- Wysoki, chudy, włosy siwiejące, ale jeszcze czarne, mówi tak, jakby wiecznie był niezadowolony?
- Dokładnie, tylko teraz zupełnie posiwiał.
- Znam go. Widziałam go kiedyś w Domu... ze trzy lata temu. Wiecznie się z niego śmiali... jego zadanie polegało na leczeniu wysoko urodzonych kochanek, usuwaniu ciąż, odbieraniu porodów, naprawianiu defektów twarzy... Krążył taki dowcip - nie można powierzyć Jeanowi hemoroidów, jeszcze się zapomni i z tyłka zrobi drugą twarz...
Przetrawiałem wiadomości w milczeniu. Biedny lekarz...
- Wyrzucili go z Domu z niewielkim majątkiem i nieistniejącym tytułem - powiedziałem. - Sama rozumiesz, staruszek nie pała wdzięcznością.
Helen skinęła głową.
- Poznał mnie. Nie wiem, jak rozpoznaje zadki, ale z twarzy rzeczywiście umie czytać. Zdołał mnie rozpoznać nawet z tych strasznych, gazetowych portretów. I poradził mi, gdzie szukać Marka.
- Gdzie? Zabiłeś medyka?
Pytania padły od razu po sobie. Pokręciłem głową, postanawiając zacząć od drugiego.
- Nie. Wydaje mi się, że stary nie zdradzi.
- W takich sprawach nie warto ryzykować - powiedziała ze złością Helen. - Dobrze, załóżmy, że masz rację. Gdzie jest Markus?
- Idziemy razem, Nocna Wiedźmo? - zapytałem po chwili milczenia.
- Oczywiście, że tak!
- Przysięgnij. Na Siostrę, Zbawiciela, Pana naszego, Dom, honor szlachcica! Na niebo, które trzyma twoje skrzydła!
- Na wszystko naraz?
- Możesz po kolei - zignorowałem ironię. - Helen, ja ryzykuję. Zrozum.
Westchnęła.
- Dobrze, Ilmarze złodzieju, hrabio Smutnych Wysp, złożę przysięgę - ze szczerego serca, nie kryjącego oszustwa. Przysięgam na Pana naszego i Syna jego przybranego, który grzechy ludzi odkupił, na Siostrę jego, co stała się córką Bożą, na swój honor, który jest we krwi i tytule...
Wysłuchałem przysięgi do końca, gotów poprawić Helen, jeśli dopuści zbyt wolne sformułowanie.
Ale wszystko powiedziała prawidłowo.
- Dobrze, Helen. Wierzę ci.
Wyciągnąłem rękę, dotknąłem jej twarzy.
- Przysięgam i ja, Helen, choć tego ode mnie nie żądałaś. Przysięgam na Pana naszego...
Musieliśmy dziwnie wyglądać. Piękna, szlachetnie urodzona kobieta, ze złamaną ręką i mężczyzna należący do bohemy szepczą sobie coś z kamiennymi twarzami. Dobrze chociaż, że pierwszą myślą przypadkowych obserwatorów będzie potajemna schadzka kochanków nierównego stanu.
- Wierzę ci - powiedziała Helen.
- Miraculous.
- Co?
- Kraina Cudów na Capri. Stary lekarz uważa, że dla chłopca to najbardziej radosne, najjaśniejsze wspomnienie życia, że będzie się próbował dostać właśnie tam, najprawdopodobniej, a może już tam był.
Twarz Helen lekko się rozjaśniła.
- Możliwe. Niepewne, ale możliwe. Brawo, Ilmar.
- To nie moja zasługa, lecz starego barona.
- Wszystko jedno. Brawo, że umiałeś tak się zachować, żeby medyk dał ci rade. Podobno medykom nie można ufać za grosz, ale w tym wypadku jestem gotowa zaryzykować. Jedno mnie tylko martwi - Miraculous jest rzeczywiście najbardziej prawdopodobne. Czy w Domu jeszcze nie przyszło im to do głowy?
- Nie wiem. Trzeba sprawdzić.
- Zgadzam się, Ilmar.
- I nie ma co zwlekać. Wiesz co... nie gniewaj się, ale zamiast wąskiego łóżka wolałbym wąski fotel za twoimi plecami.
- Pomysłowe - Helen strzeliła oczami. - Bardzo egzotyczne.
- Helen, ja nie żartuje. Musimy się spieszyć.
- Szybowce nie latają w nocy, Ilmar.
- To dlaczego zwą cię Nocną Wiedźmą?
- Dwa razy leciałam nocą. Nie daj Boże. Nawet wysokościomierz nie zawsze pomaga, zwłaszcza na nieznanej trasie. A już złapać nocą wstępujący prąd powietrza... nie, drogi hrabio, mimo wszystko będziesz musiał zaprosić mnie do siebie.