Выбрать главу

Markusa, oczywiście, nigdzie nie było. Oboje z Helen starannie udawaliśmy postrzeloną parkę - wysoko urodzona dama z kochankiem malarzem, poszukująca synka, który uciekł po kolejnej kłótni. Oczywiście, Markus na pewno nie pojawiłby się tu, nie zmieniając wyglądu, my również nie mogliśmy opisywać znanego całemu Mocarstwu młodszego księcia, dlatego Helen podawała tylko ogólne cechy - wiek, budowę ciała, a na bezpośrednie pytanie o kolor włosów burknęła: rude. Współczuli jej, zapewniali, że chłopcu w krainie cudów nie może stać się nic złego... ale żadnego nastolatka, ani rudego, ani czarnego, ani jasnowłosego, który zamieszkałby w hotelu sam, nie było.

Właśnie czegoś takiego się spodziewałem...

W ostatnim hotelu wzięliśmy skromny pokój - zapłaciła Helen, ja już prawie nie miałem pieniędzy. Pokój okazał się tylko odrobinę lepszy (miał lampę gazową) od tego, który tak skrytykowała w Lyonie, ale nie ironizowałem.

- Ślepa uliczka - powiedziała Helen, gdy znowu wyszliśmy na kwitnące aleje Miraculous. - Medyk zwariował na starość. Markusa tu nie było i być nie mogło.

- On naprawdę nie ma się gdzie podziać, Helen. Jego portret widział każdy człowiek w Mocarstwie. I to bardzo podobny portret, nie to co mój. Markus nie może włóczyć się po traktach czy miastach, nie może...

- A co on tutaj może, Ilmar? Opamiętaj się! Tu stale bywają ci, którzy są przyjmowani na dworze! Ci, którzy znają go osobiście!

Rozumiałem Helen. W porywie entuzjazmu, ucieszona nieoczekiwanym śladem, postawiła wszystko na Miraculous. I co mamy zrobić, jeśli nie znajdziemy tu Marka? Prędzej czy później stanie się jasne, że to właśnie Helen wyciągnęła mnie z Lyonu. Nikt nie uwierzy w zbieg okoliczności, najżyczliwszy człowiek przyzna, że to chytry spisek...

- Znajdziemy go.

- Może chłopak już dawno nie żyje - rzuciła z rozdrażnieniem Helen. - Ktoś zobaczył, że ma Słowo, i torturował go na śmierć. Albo trafił na maniaka, który go zgwałcił i zakopał przy drodze.

- Przecież sama mówiłaś, że on zna abo...

- Jedna sprawa znać, inna stosować.

- Helen, najpierw przeszukajmy Krainę Cudów. Potem zdecydujemy, kto jest winien i co robić dalej.

Lotna spojrzała na mnie kątem oka. Uśmiechnęła się pojednawczo.

- Dobrze. Rzeczywiście jestem dla ciebie niesprawiedliwa. Sama chciałam zaryzykować.

- Pójdziemy do Kryształowego Pałacu?

- Myślisz, że może tam być Markus?

- Nie myślę. Po prostu chce go obejrzeć.

Napięcie spadło. Roześmialiśmy się.

- No, dlaczego mam umierać jak głupiec! Przynajmniej popatrzę, co mądrzy ludzie wymyślili!

Poszliśmy do Kryształowego Pałacu.

Miraculous rzeczywiście był wypełniony cudami od góry do dołu. Do poruszających się pociągów parowych przywykłem szybko. Zresztą, nie widziałem w nich szczególnego pożytku - powolne, nieruchawe, w dodatku zżerają masę węgla. Już karuzele poustawiane wszędzie wydawały mi się znacznie bardziej pomysłowe... na nich z jednakową przyjemnością kręciły się dzieci i dorośli. Wszędzie porozrzucano niewielkie pawiloniki, najróżniejszej architektury. Niemal każde większe miasto Mocarstwa uważało za obowiązek i zaszczyt zbudować w Miraculous swój „zakątek” i przedstawić w nim wszystko, z czego było dumne. Minęliśmy pawilon berliński, przypominający malutką kopię Kryształowego Pałacu, tylko konstrukcja była mosiężna, a szyby kolorowe. Za to w środku wystawiono metalowe przedmioty, do których wyrabiania Niemcy mają szczególny talent. Były to: noże, miecze, kulomioty, zamki, zbroje, mała, ale prawdziwa maszyna parowa, niespiesznie obracająca ogromny wal... wszyscy chętni mogli za niego chwycić i spróbować pokonać siłę mechaniczną. Chętnych nie brakowało. Na wale wisieli w pojedynkę i całymi rodzinami czy towarzystwami, żeby z piskiem i śmiechem spaść na troskliwie podłożone maty. Z rury wyprowadzonej na zewnątrz walił dym.

Też bym tu zajrzał. Oczywiście nie dlatego, żeby mierzyć się siłą z maszyną, i nie dlatego, żeby otwierać skomplikowane zamki - to by znaczyło krzyknąć na cały głos: „jestem złodziejem!”. Chciałem obejrzeć maszynerię, popatrzeć, z czym przyjdzie mi się spotkać w innych domach - takiej nauce warto było poświęcić czas.

- Często tu kradną - powiedziała nieoczekiwanie Helen, rzucając spojrzenie na pawilon.

- Tak? Kto?

- Arystokraci. Ten, kto ma Słowo i miejsce na Słowie... dotknie drogiej rzeczy, zabierze w Chłód i idzie dalej. Jaki pracownik zaryzykuje i oskarży barona czy hrabiego o kradzież? Tym bardziej, gdy już niczego nie można udowodnić.

Skinąłem głową. Jasna sprawa...

Dalej pawilony były mniejsze, mniej ciekawe i już mnie tak nie martwiło, że je omijamy. Gdzieniegdzie stały zagraniczne cuda, swoje bogactwa demonstrowały Chiny, osmańskie Imperium i kolonie. Nawet półdzicy Afrykańczycy, którzy nigdy nie byli w dobrych stosunkach z Mocarstwem, postawili tu wspaniałe pawilony - i górny Egipt, i Numidia... tylko Aztekowie byli w Miraculousie w postaci kukieł, w muzeum etnografii - jaki wariat pozwoliłby tym krwiożerczym potworom chodzić między ludźmi? Niemal wszystkie kraje zostawiły jakiś ślad w Krainie Cudów. Tylko ich pawilony postawiono gdzieś na drugim końcu wyspy...

Wokół Kryształowego Pałacu też było sporo interesujących miejsc. Zauważyłem, że Helen zerka na Galerię Sztuk i Podium Mód. Pomyślałem, że jeśli poprosi, pójdziemy tam. Ale widocznie postanowiła trzymać się do końca i zademonstrować swoją odporność na pokusy. Dołączyliśmy do ożywionego tłumu i poszliśmy w stronę ogromnego łuku bramy, prowadzącej do Kryształowego Pałacu. Odruchowo przycisnąłem ręce do kieszeni. Jeśli tu nawet wysoko urodzeni kradną, to co mam powiedzieć ja, prosty człowiek?

Z bliska Paląc robił jeszcze większe wrażenie. Stal i szkło, wszystko błyszczy, wszystko widać na wylot. I dopiero gdy podeszliśmy bardzo blisko, mogłem przyjrzeć się konstrukcji.

- Helen, przecież to żeliwo! - powiedziałem głośno. Ludzie zaczęli spoglądać na mnie z niezadowoleniem.

Konstrukcja pałacu rzeczywiście była żeliwna, dokładnie obłożona cienką warstewką błyszczącej stali. Tylko gdzieniegdzie przebijały styki.

- No i co z tego? - odpowiedziała spokojnie Helen. - Wiem. Wyobraź sobie, ile by kosztowało zbudowanie stalowego pałacu. I tak cena wyszła...

Mały chłopczyk, drepczący obok mamusi, otworzył usta i patrzył na mnie okrągłymi oczami. Płaczliwym głosem wykrzyknął:

- Mamo, to nie jest prawdziwe?

Kobieta obrzuciła mnie niezadowolonym spojrzeniem i powiedziała uspokajająco:

- Prawdziwe, prawdziwe. Widzisz jak błyszczy?

Ugryzłem się w język. Kryształowy Pałac tak czy inaczej był cudem nad cudami i nie było sensu psuć ludziom zabawy.

Wewnątrz panował mechaniczny szum. Nic dziwnego - wszystkie pietra pałacu były połączone windami, schodami prawie nikt nie chodził. Sale o przezroczystych ścianach wypełniono eksponatami, każda prezentowała jedno z osiągnięć Mocarstwa. Najpierw - jakoś tak wyszło - weszliśmy na piętro żeglugi powietrznej. Z sufitu na mocnych niciach zwisały makiety - wystarczająco wysoko, żeby nie można ich było dotknąć. Tam były nasze szybowce, były rosyjskie, a nawet chińskie. A pośrodku stały trzy prawdziwe szybowce, nadające się do lotu; jeden starodawny, widocznie kopia chińskiego, który kiedyś ukradziono; drugi - taki sam jak stary szybowiec Helen, nawet z pchaczami pod spodem; trzeci wyglądał dziwnie - miał po dwa skrzydła z każdej strony, jedno nad drugim, pomiędzy nimi pchacze, na dole przypominający łódkę korpus z trzema pływakami. Na nich właśnie stał szybowiec - nie było żadnych kół.