Выбрать главу

- Też racja, kiedyś używaliśmy chemicznego. Ale nie było tygodnia, żeby sam z siebie nie zadziałał, oczywiście, w najmniej odpowiednim momencie. Z elektrycznym jest znacznie pewniej. Ja jestem zadowolona.

- Przynajmniej jedno pożyteczne zastosowanie - przyznałem. - Na przyszłość nie będę pospiesznie sądzić...

- Słusznie. I co, hrabio, nie ma tu naszego syneczka?

Uśmiechnąłem się ponuro.

- W takim razie chodźmy, jestem potwornie zmęczona. Zresztą, już późno. Chyba, że chcesz jeszcze popatrzeć na łukowe lampy?

- Też mi zabawa. Tylko oczy bolą. Chodźmy.

Schodziliśmy bez pośpiechu po schodach, przy windach zebrał się spory tłumek. Widocznie wszyscy spieszyli się do restauracyjek, kawiarni, hoteli albo na ostatnie promy. Niewielka grupa stała jeszcze przy zbiorach osobliwości, ale ani ja, ani Helen nie mieliśmy ochoty na oglądanie potworków.

Zatrzymałem się dopiero na pierwszym piętrze.

- Poczekaj. Tu nie byliśmy.

- Żelazny skarbiec? Książę nie miałby tu nic do roboty. Napatrzył się na to wszystko w Wersalu... - oznajmiła Helen, ale mimo wszystko poszła za mną.

Marka nie było. Ludzi też było niewiele, za to sporo strażników po cywilnemu. Sala rzeczywiście przypominała skarbiec wpływowego markiza. Większość zwiedzających skupiła się wokół staruszka przewodnika, który schrypniętym głosem opowiadał o żelazie.

Zainteresowało mnie to.

- Proszę mi powiedzieć, co jest cenniejsze... - w jednej ręce staruszek trzymał żelazną sztabkę, mniej więcej setnej próby, w drugiej kilka kamieni. - Jak państwo myślicie?

Oczywiście, wszyscy rozumieli, że w pytaniu jest podstęp. Niektórzy pewnie znali odpowiedź, uśmiechali się i nic nie mówili. Zadowolony staruszek kontynuował:

- Słusznie czynicie, że milczycie...

- Co za bzdury, oczywiście, że cenniejsze jest żelazo - nie wytrzymał jakiś arystokrata, wyglądający na prowincjonalnego barona.

- Nie pytam o cenę! - zaprotestował staruszek i opuścił sztabkę i kamienie. - Mówię o wartości.

- Wszystko jedno - mówiący rozejrzał się, szukając poparcia. - Taka sztabka warta jest spore pieniądze. A kamienie...

- Więc chodzi o wartość żelaza?

- Oczywiście.

- A przecież w tych kamieniach żelaza jest nie mniej niż w sztabce. Nawet więcej.

Staruszek osiągnął to, co chciał - zainteresowanie słuchaczy - i mówił dalej:

- Żelaza, zesłanego przez Pana naszego jest w ziemi bardzo dużo, uwierzcie mi. Ale metale, podobnie jak ludzie, znają miłość albo, jak my to nazywamy, pokrewieństwo. Żelazo jest silnie spokrewnione z wodą, powietrzem i innymi naturalnymi pierwiastkami. I do rozbicia tego związku, uwolnienia żelaza w czystej postaci, nadaje się jedynie rzadka skała...

- Wiem, znawco rud - dyskutant nie poddawał się. - Mam kopalnię.

Staruszek skinął głową.

- Dużo daje żelaza? Nie pytam o liczby, miły panie! Proszę mi powiedzieć, czy wydobycie spada, czy rośnie?

- Mnie wystarcza - wykręcił się od odpowiedzi arystokrata.

Znawca rud rozłożył ręce:

- Szlachetni państwo, jak sądzę, wielu z was posiada własne kopalnie. I zaryzykuję stwierdzenie, że wydobycie nie rośnie z roku na rok. A przecież nauka zrobiła znaczny krok naprzód, teraz rzadko która kopalnia nie ma maszyny parowej... Do czego zmierzam? Otóż do tego, że gdy zaczynają działać boskie prawa miłości, człowiek nie może się im oprzeć. Czyż nie mam racji?

Jeśli przed chwilą odwiedzający słuchali w napięciu, teraz napięcie spadło. Staruszek wiedział, jak uspokoić arystokratów. Damy uśmiechały się, spoglądając na kawalerów, a ci pobłażliwie popatrywali na starego przewodnika.

- To samo tyczy się boskich praw pokrewieństwa metali... Człowiek może nauczyć się je zrozumieć, ale nie może ich pokonać. Nauczyliśmy się rozbijać kruche związki żelaza, ale prawdziwego pokrewieństwa obejść nie możemy, dlatego właśnie żelazo, którego tak dużo jest we wnętrzu ziemi, nie chce nam ulec. Spróbujmy teraz wyobrazić sobie, jak zmieniłoby się życie, gdyby żelazo było łatwo dostępne.

- Broń - zasugerował ktoś.

- Tak - zgodził się radośnie staruszek. - Pierwsze, co przychodzi do głowy, to broń. Żelazo niskiej próby nie jest bardzo drogie, ale nie może konkurować z brązem, wykorzystywanym na miecze i lufy dział. Prawdziwy bułat jest drogi i staje się coraz droższy, a tylko taka stal, spawana przez mistrza, może zrezygnować z pokrewieństwa z pierwiastkami i posłużyć jako broń. Lufy kulomiotów czy porządne klingi - to stal wysoka, której jest bardzo mało. Nawet jubilerskie żelazo, z którego bije się monety, nie nadaje się na kulomiot. A gdyby było bardziej dostępne... można by uzbroić szeregowego żołnierza w samopowtarzalny kulomiot.

- Kulomioty w ręce chłopów? Dziękuje bardzo! - główny dyskutant radośnie uczepił się tego błędu. - Nie, już lepiej nie!

- Dlaczegóż? - udał zdumienie staruszek. Najwyraźniej tego typu rozmowy prowadził codziennie.

- Dlaczego? A dlatego, że wtedy czerń rozgrabi zamki, wyrżnie seniorów, spustoszy miasta. Nocą strach będzie wyjść na ulicę, za każdym rogiem będzie się czaił bandyta z kulomiotem!

- Dlaczego czerń miałaby się buntować? Jeśli żelazo stanie się ogólnie dostępne, jeśli nastanie legendarny wiek żelaza to cóż się stanie? Wzrosną urodzaje, w każdym domu pojawią się porządne, żelazne sprzęty, budownictwo niezmiernie się ułatwi...

- I nie będzie ani bogatych, ani biednych - prychnął arystokrata. - Utopia, staruszku. Utopia w czystej postaci. Może o pokrewieństwie pierwiastków wiesz więcej niż ja, ale o naturze dusz ludzkich to ja mógłbym ci wiele opowiedzieć! Jeśli dasz żelazo chłopu, on nie pług będzie kuł. Zechce miecza! I pójdzie w lasy, grabić podróżnych, zabijać straż...

- Dlaczego?

- Dlatego że boska miłość ma swoje drogi, osobliwe i niepojęte! Cieszmy się raczej, że Bóg w swej łaskawości nie dał ludziom tyle rozumu, by mogli rozbijać pokrewieństwo żelaza. W przeciwnym razie nie stałbym tu, obok mądrych i życzliwych ludzi, lecz służył bandytom z pięścią większą od głowy!

Rozległ się wybuch śmiechu. Zmęczona Helen przytuliła się do mnie, cichutko powiedziała:

- Brawo. Znawca rud nie jest głupcem, ale ten prowincjonalny baronek jest mądrzejszy.

- Tak sądzisz?

- Oczywiście.

- Szanowny panie - staruszek pochylił głowę. - Nie śmiem się spierać, tylko Bóg mógłby nas rozsądzić. Nie możemy niestety dowiedzieć się, jak potoczyłoby się życie, gdyby żelazo było rzeczą powszechnego użytku.

- Coś takiego nie mogłoby się zdarzyć - dobił go bezlitośnie arystokrata.

- Tu już nie ma pan racji... - staruszek ożywił się. - Wiadomo, że jeszcze w średniowieczu, w roku tysiąc czterysta pięćdziesiątym od uznania boskiej natury Zbawiciela na ziemiach brytyjskich wydobywano żelazo z ziem obecnie nie nadających się już do obróbki...

- Widocznie wszystko wydobyli!

Znowu chichot. Arystokraci bawili się setnie.

- W Chinach wraz z tajemnicą giętkiego szkła, tak długo opierającą się mistrzom Mocarstwa, poznano również sekret wydobywania żelaza... - przewodnik niemal krzyczał na miarę swoich słabych sił - z płonnej skały. Ale potem Czingiz, przyszły chan rosyjski, wziął Pekin i kazał ściąć głowy wszystkim mistrzom, twierdząc, że tylko tchórz zasłania ciało pancerzem...

- No proszę, a ja myślałem, że był słaby na umyśle!

Śmiech...

- Chodźmy - powiedziała Helen. - O bułatach już opowiadał, a to tylko tak, na koniec.

Skinąłem głową i po cichu ruszyliśmy do wyjścia. Nieprzyjemnie było patrzeć na poniżenie starego mistrza, nawet jeśli zasłużył sobie na nie pustymi dysputami. Już na dworze zapytałem Helen: