- Poczekaj... - pochyliłem się nad zamkiem. No tak, wszystko jasne. - Masz szpilkę?
- Srebrną.
- Pięknie, właśnie miękka jest potrzebna.
Helen wyjęła z włosów szpilkę, dwoma ruchami nadałem jej właściwy kształt i otworzyłem prościutki zamek. Równie dobrze mógłbym użyć noża, a nawet giętkiej gałązki. Zrobiło to na niej wrażenie.
- Jak ty...? - patrzyła zdumiona na otwarte drzwi. - Nigdy więcej nie zaufam zamkom. Chodź!
Pomieszczenia teatru były zawalone różną tandetą. Nawet Kraina Cudów ma swoją drugą stronę. Wyszliśmy na wąski korytarza, po którym snuli się aktorzy i robotnicy. Słychać były jakieś żarty, śmieszne tylko dla autorów, odpowiedzi niezrozumiałe z powodu aktorskiego żargonu. Na nas nikt nie zwracał uwagi. Wszyscy albo byli zajęci trwającym spektaklem, albo przywykli do nieoczekiwanych gości. Pomyślałem, że musimy działać szybko, i akurat w tym momencie pojawił się jeden z lordów, który, zgodnie z fabułą wyjechał z tajną misją do Rosji. Pomyślałem, że w związku z tym nie będzie w najbliższym czasie wychodził na scenę i chwyciłem go za rękę.
- Czego pan sobie życzył - oburzył się lord z teatralnym patosem. - Pozwoli pan, że spytam o imię...
Patrzenie na niego z bliska było śmieszne i trochę nawet nieprzyjemne. Teatralny makijaż upodabniał jego twarz do wymalowanej maski. Pod pudrem i różem błyszczały krople potu. Kostium, tak wspaniały z daleka, okazał się uszyty ze zgrzebnego, ufarbowanego płótna; koronki były porwane i pocerowane, miecz przy boku - chyba drewniany.
- Nie jesteś na scenie, nie dyryguj - uciąłem. - Gdzie chłopiec grający na scenie młodszego księcia? Szybko!
Aktor przyglądał mi się przez chwilę, jakby zastanawiając się, czy warto posłuchać. Nieoczekiwanie się uśmiechnął.
- A... proszę bardzo, drodzy państwo, bardzo proszę...
Poszliśmy za nim do jednych z drzwi. Komediant skłonił się drwiąco i otworzył drzwi.
Malutki pokoik, kilka tanich luster, brak okien. Bardzo duszno. Półnaga kobieta maluje twarz, dwóch mężczyzn pije wino, zrzucając fałszywe klejnoty i przepyszne stroje. Przed jednym z luster pospiesznie maluje się chłopak, zmieniając kostium księcia na koszulę więźnia.
Zrobiłem krok do przodu, Helen za mną. Komediant został w drzwiach.
- Nie próbuj uciekać, Mark! - ryknąłem.
Komediant w drzwiach wybuchnął śmiechem. Aktorzy, nie wypuszczając kielichów, zaczęli się śmiać. Dziewczyna zachichotała, nawet nie odwracając się, obserwując nas w lustrze.
- Znowu przyszli cię aresztować, książę! - powiedział nasz przewodnik dławiąc się ze śmiechu.
Chłopiec odwrócił się powoli.
Co za wstyd... to nie był Markus! Chłopak był w tym samym wieku, miał podobną figurę, ale twarz... twarz podobna była tylko z daleka.
- Czy można dostać połowę nagrody za samego siebie? - zapytał ochryple chłopiec.
W spojrzeniu, które rzuciła mi Helen, było dużo więcej, niż można wyrazić słowami.
- Szanowny lordzie... - dziewczyna odwróciła się wreszcie, przysiadła w półukłonie. - Piękna markizo... mojego młodszego brata łapią każdego dnia, odkąd wprowadziliśmy go do sztuki. Proszę nam wybaczyć, ale to nie książę Markus...
- Mam dokument od Straży - powiedział ponuro chłopak. - Tam napisano, że nie jestem Markusem, tylko trochę podobnym chłopcem. Pokazać?
- Przepraszam... - rzuciłem, nie zastanowiwszy się, że hrabia nie powinien prosić o wybaczenie komediantów. - Naprawdę jesteś podobny...
- Mój przyjaciel widział kiedyś księcia - oznajmiła spokojnie Helen. - Pomylił się. Brawo, chłopcze! Każdego dnia oszukujesz wysoko urodzonych ślepców.
Mały aktor uśmiechnął się lekko i poprawił koszulę. Ech, komedianci, komedianci. To w miejskim więzieniu mogą ci dać pasiaste ubranie, na katorgę płyniesz we własnej koszuli... zawsze to mniejsze koszty...
- Podobny? - zapytał dumnie chłopak.
- Już nie - przyznałem. - Łap...
Rzuciłem mu drobną monetę, chłopak zręcznie chwycił. Sądząc po niezmienionym wyrazie twarzy, właśnie tak kończyły się wizyty sprytnych arystokratów, którzy chcieli złapać księcia.
- Później w sztuce pojawi się jeszcze złodziej Ilmar - oznajmił z tyłu aktor, grający lorda, który wyjechał do Chin. - To będę ja. Zaraz się przebiorę. Życzycie sobie mnie pojmać?
Odwróciłem się do niego. Komediant zrozumiał, że prosi o kłopoty i skrył się na korytarzu.
- Ostygnij... - Helen wzięła mnie za rękę. - Sam jesteś sobie winien... hrabio.
- Wasza miłość, a gdzie są wasze ziemie? - zapytał nagle chłopak.
Gdy wyszliśmy, zza przymkniętych drzwi dobiegł nas wybuch śmiechu. Tak, nie tylko wysoko urodzeni mogą śmiać się z aktorów, komediant też może z nich zakpić...
- To na pewno ten był na scenie? - Helen rzuciła mi koło ratunkowe. - Może ukrywają Markusa, a ten jest podstawiony...
- Nie. To ten. Jestem głupcem.
- Nie przejmuj się. Zdarza się. Przecież my też uwierzyliśmy, że Markus tu jest...
Wyszliśmy przez te same drzwi. Przy nich stał już robotnik, ze zdumieniem oglądając zamek.
- Chcesz obejrzeć sztukę do końca? - zapytała Helen.
Już miałem odmówić, ale uśmiechnąłem się mściwie.
- Oczywiście. Może jest tam scena, gdzie pewien znany awiator wywozi Markusa i Ilmara ze Smutnych Wysp, rozbity szybowiec i inne sceny...
Helen przestała się uśmiechać. Ale w sztuce nic podobnego nie było. Ilmar, kompletnie do mnie niepodobny, pojawił się tylko raz, bełkocząc coś o tym, jak to wyciągnął z katorgi Markusa, a potem chłopak mu uciekł. Zaraz po tym Ilmar próbował ukraść na bazarze sakiewkę z trzema groszami, został pojmany, wychłostany i odesłany ciupasem do kopalni. Byłem zły, ale co mogłem zrobić? Markus pokazywał się częściej, aż wreszcie przypadkiem trafił do chińskiej imperatorowej, która przybyła do Mocarstwa z tajną wizytą. Przebrali go za Chińczyka, wymazali twarz żółtą farbą i pomogli pogodzić się z Władcą, który z uśmiechem przebaczył marnotrawnemu synowi. Następnie imperatorowa wyjechała do Chin, zabierając ze sobą Marka, którego postanowiono ożenić z księżniczką. Samej księżniczki nie pokazano, jedynie portret, na widok którego chłopiec z krzykiem rzucił się do ucieczki, został pojmany, związany i siłą wsadzony do chińskiej karety.
Ja i Helen piliśmy koniak, potem zjedliśmy jakieś potwornie drogie owoce. Miałem fatalny humor, a ona wpadła w zadumę. Pod koniec wodewilu Władca wyjaśnił dworakom, że cała przeprowadzka była fikcją, wymyśloną, by sprawdzić ich lojalność. Arystokraci padli przed nim na kolana.
- A przecież autorem sztuki jest ktoś z Wersalu - zauważyła nagle Helen.
- Wysoko urodzony?
- Niekoniecznie. Może któryś z nadwornych komediantów? Zbyt dużo wiernie oddanych szczegółów... Wyraźnie pisano na polecenie z góry.
- Szczegółów? - spojrzałem na Helen. - Jeśli sądzisz, że książę ukradł list miłosny...
- Nie o tym mówię, Ilmar. Chodzi o drobiazgi. Na przykład, pewne zwroty. To rzeczywiście słowa Władcy. Urządzenie gabinetu. Aluzje do intryg. Rozumiesz, sam spektakl to głupstewko, paradna dykteryjka, ciekawa tylko dla tych, którzy nic nie wiedzą o Domu. Ale jest w nim aluzja. Informacja.
- Jaka informacja?
- Choćby taka, że jeśli Markus zjawi się i wyrazi skruchę, otrzyma przebaczenie. Niewielką karę... może ześlą go do jakiejś prowincji, ale to wszystko. Złodzieja też nie stracą, najwyżej ześlą do kopalni, jeśli nic nie wie...
Po plecach przebiegł mi dreszcz.
- Wspaniale, Helen... co za ulga dla katorżnika...