- Czujni - westchnęła Helen. - Naprawdę, nie wyobrażam sobie, jak Markus mógł się tu utrzymać choćby jeden dzień. Jak w ogóle udało mu się tu dostać! Oczywiście, do Straży idą tylko tępi, ale przecież nie ślepi...
Skinąłem głową. I poczułem, że rozwiązanie zagadki jest tuż - tuż, na wyciągnięcie ręki... Strażnicy... Ślepi. Tępi... Jak mógł oszukać ich chłopiec, nie przyzwyczajony do ucieczki i ukrywania się?
Ktoś cichutko zastukał do drzwi. Popatrzyliśmy na siebie, ja narzuciłem kurtkę - w wewnętrznej kieszeni był kulomiot i otworzyłem.
Sługa.
- Za szampana już dziękujemy - powiedziałem.
- Bardzo przepraszam, że przeszkadzam - sługa był uosobieniem zakłopotania: parka arystokratów zaszyła się w pokoju z winem miłości, a tu ich niepokoją. - Proszę o wybaczenie... ale macie państwo gości.
Helen prychnęła zadowolona.
- Kto?
- Dwie kobiety. Twierdzą, że hrabina Helen ich oczekuje.
- Mniszki? - zainteresowałem się.
- Co? - sługa zawahał się. - Nie... nie wiem...
W jego spojrzeniu mignęło zrozumienie sytuacji. Co prawda, fałszywe.
- Niech wejdą - przymknąłem drzwi, nie mając zamiaru ich zamykać, przygasiłem światło i wróciłem do Helen. Nie umawiając się, usiedliśmy jak najdalej od okna i gazowej lampy, tak, żeby ci, którzy wejdą, nie mogli nas od razu zobaczyć. Wyjąłem kulomiot, położyłem na kolanach.
- Poradzisz sobie? - zapytała Helen.
- Wcześniej sobie radziłem. Celujesz i naciskasz...
- Kule jeszcze masz?
- Powinny być.
Przez minutę siedzieliśmy w milczeniu. Wreszcie za drzwiami rozległy się kroki.
- Zaraz wszystko się wyjaśni - powiedziała niegłośno Helen. Była spięta i czujna, zauważyłem, że jej prawa ręka zamarła w geście, którym zazwyczaj sięga się do Chłodu.
Co tam jeszcze chowasz, Helen?
Drzwi otworzyły się i do naszego pokoju weszły dwie osoby. Mignęła zaciekawiona twarz sługi, ale szybko zamknięto mu drzwi przed nosem.
- Wejdźcie, damy - powiedziała półgłosem Helen, zwracając ich uwagę na siebie.
Jedna z kobiet mogła mieć trzydzieści, może nawet czterdzieści lat. To ten rodzaj urody, po którym trudno poznać wiek. Takie kobiety nie mają powodzenia w młodości, później odbijają to sobie w dwójnasób. Nieznajoma miała na swój sposób ładną twarz, ale charakterystyka młodego aktora była absolutnie trafiona. Smętna, nudna, obojętna twarz. Nawet u uczonych kobiet rzadko się takie widzi. Ubranie pasowało idealnie - mnisia, ciemna suknia do pięt, na głowie chusta, na wierzchu jeszcze kłobuk. Ani torebki, ani parasolki, ani żadnego innego drobiazgu, którymi kobiety tak lubią zajmować sobie ręce.
Ręce miała ładne. Nie zniszczone ciężką pracą.
Jej towarzyszka była bardzo młodą dziewczyną, na której równie ponura suknia leżała jak siodło na krowie, a twarz pod nasuniętą na czoło chustką była znajoma aż do obrzydzenia...
- Jedenastu przeklętych! - krzyknąłem, zerwałem się z fotela, upuszczając kulomiot. - Mark!
Helen zaśmiała się nerwowo:
- Opamiętaj się, hrabio...
I zamilkła, gdy Mark przebrany w dziewczęcy strój, ochoczo zdjął chustkę. Twarz miał bez zarostu, delikatną, rzeczywiście niemal dziewczęcą, jedyne, co go zdradzało, to krótkie włosy.
Kobieta, która przyszła z księciem, rzuciła mu szybkie spojrzenie. Potem popatrzyła na kulomiot, leżący na podłodze, na chwilę złożyła dłonie w łódkę.
- Schowajcie broń, proszę. Przyszliśmy w pokoju.
Szybko podszedłem do Marka, wziąłem go za podbródek, uniosłem lekko do góry. Powiedziałem tylko:
- Coś ty, Mark?
Sam nie wiem, co właściwie chciałem przez to powiedzieć. Czy to, że porzucił mnie wtedy na wybrzeżu? Czy ich dzisiejszą głupotę, gdy Mark ze swoją opiekunką sam wszedł nam w ręce?
- Wysłuchaj nas - powiedział szybko. - Wysłuchaj mnie i siostrę Luizę.
Helen już się opanowała. Wstała i gestem gościnnej gospodyni wskazała kanapę.
Gościnność gościnnością, ale sadzała ich tak, żeby byli dobrze widoczni w świetle.
- Hrabina Helen, awiator. Nocna Wiedźma.
Ująłem rękę siostry Luizy, dotknąłem ustami.
- Rad jestem niezmiernie, że mogę was poznać, siostro. Hrabia Ilmar, złodziej.
Chyba siostra Luiza była nieco stropiona. Wszystko działo się szybciej, niż się spodziewała. Czy naprawdę myślała, że nie poznam w damskiej odzieży chłopca, z którym uciekałem z katorgi?
- Siostra Luiza - powiedziała w końcu. - Przeorysza klasztoru Uzdrawiających Łez. Pokój wam, hrabio i hrabino.
- Jeśli chcecie się obmyć - zaczęła Helen, ale siostra Luiza zerknęła na nią i przerwała jej ostro:
- Odłóżmy uprzejmości, Nocna Wiedźmo. Nie jesteśmy w twoim zamku w Bohemii, i to nie będzie salonowa rozmowa.
- Jak sobie życzycie... siostro Luizo. - Helen wzruszyła ramionami. - Siadajcie, proszę... Książę Markusie, przepraszam, w istocie was nie poznałam.
Chłopak uśmiechnął się lekko, znowu narzucając chustkę na głowę.
- Zapewne trudno sobie wyobrazić, że syn Władcy zniża się do podobnych rzeczy? Okropnie wyglądam, prawda?
- Ależ nie, nawet ci pasuje - odparła kpiąco Helen - Jak nas zaleźliście? Chłopiec aktor?
Siostra Luiza popchnęła Marka do kanapy i siadła obok, kładąc ręce na kolanach.
- Tak. Markus był pewien, że Ilmar będzie próbował go odszukać. Ja... ja zastawiłam kilka pułapek. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że zadziała właśnie ta w teatrze.
- I któż wpadł w ową pułapkę? - zainteresowała się Helen.
Wydawało mi się, że pomiędzy kobietami błyskawicznie i bez żadnego powodu pojawiła się wrogość. Niedobrze, ale w takich wypadkach wtrącanie się oznaczałoby dolewanie oliwy do ognia.
- My wszyscy - siostra Luiza zignorowała złośliwość. - Pozwólcie, że coś wam opowiem.
Nie podobało mi się to wszystko.
Skoro chcemy złapać Marka i go wydać - nie powinniśmy niczego słuchać. Związać chłopaka, zatkać mu usta kneblem i dostawić szybowcem prosto do Wersalu czy Urbisu. Miejscowej Straży nie można ufać, przywłaszczą sobie całą zasługę pojmania zbiega...
Na słuchanie zwierzeń nie ma czasu...
- Ilmar, nie jesteście przecież człowiekiem zgubionym, proszę, wysłuchajcie mnie...
Siostra Luiza patrzyła mi prosto w oczy, jakby czytała moje myśli.
- Mówcie - powiedziałem. - Ale ja będę uczciwy do końca. Markus, byliśmy prawie przyjaciółmi...
Chłopiec stał się czujny.
- Ale ja nie mam innego wyjścia. Od początku mnie okłamywałeś, wykorzystałeś i porzuciłeś, odszedłeś. Jesteśmy kwita. Przez ciebie szukają mnie w całym Mocarstwie, jestem zaszczuty jak dzikie zwierzę. Nie mam wyboru. Mogę tylko...
- Wydać mnie?
- Tak.
Patrzyliśmy na siebie.
- Gdybyś od początku był ze mną szczery, Mark, nigdy bym tego nie zrobił. Ale teraz - wybacz.
- Wysłuchajcie mnie, Ilmar! - siostra Luiza mówiła cicho, ale władczo.
Zamilkłem, rozłożyłem ręce. Dobrze, ja uprzedzałem, moje sumienie jest czyste.
- Markusa, młodszego księcia Domu, znam od trzech lat. Gdy delegacja Domu przybyła na Capri, powierzono mi opiekę nad nim...
Przeorysza zerknęła na Marka. Albo mi się przywidziało, albo rzeczywiście zobaczyłem ciepło w jej spojrzeniu...