Jego władczy ton na mnie nie działał. Zapamiętałem go z transportu jako bezradnego chłopca i już nigdy nie będzie dla mnie wysoko urodzonym księciem. Otrzeźwiło mnie co innego - w jego oczach były łzy. Mały książę Markus płakał. Nie nad sobą, głuptasem, którego życie było niczym płomyk gasnącej świecy, lecz nad tymi, których przemieniono w żywe pochodnie. Nad tępym Sławko, który nie przegapił okazji, żeby z niego zakpić, i nad prostodusznym Wollym, który wiecznie zachęcał małego do śpiewania, i za Słowianina kowala, który łagodnie uspokajał przestraszonego chłopca...
Mark tego nie chciał. Nie chciał i nie spodziewał się.
Puściłem chłopca i stałem, chwiejąc się, łykając łzy. Milczała przeorysza Luiza i duma, która jeszcze przed chwilą była w jej oczach - „rozumiecie teraz?” - znikła. Milczała Helen, przestając balansować na granicy wypowiedzenia własnego Słowa. Milczałem i ja, patrząc w okno, za którym strzelały fajerwerki i trwał karnawał. Objąłem Marka, poklepałem po plecach, a potem spojrzałem w oczy Helen.
- Nie zapomniałaś o czymś, Nocna Wiedźmo?
- O czym mówisz, Ilmarze złodzieju?
- Helen, nie trzeba! Mów szczerze!
- O co ty mnie oskarżasz, Ilmar?
- Prowadzisz podwójną grę, Helen!
Potrząsnęła głową, zapytała z ironią:
- Dawno zacząłeś mnie podejrzewać?
- Gdy tu lecieliśmy. Zbyt zręcznie ciągnęłaś dźwignie złamaną ręką.
Helen w milczeniu spojrzała na swoją rękę. Westchnęła.
- Masz rację, Ilmar. Nie ma tam ani złamania, ani pęknięcia. Tylko uderzenie...
Przeorysza ze smutkiem pokiwała głową.
- Postanowiłaś wydać Marka Władcy - stwierdziłem. - Posłużyć się mną jak psem gończym, a żebym cię nie podejrzewał, nie spodziewał się nieszczęścia - udawałeś kalekę.
- Nie wydać, tylko dostarczyć do Domu - odparła niechętnie Helen. - Tobie, Ilmar, też obiecano przebaczenie - całkowite. Wiec... nie kłamałam. Tak by wszystko poszło, jak ci mówiłam. Markusowi - wybaczenie i zesłanie, mnie - absolutna rehabilitacja, tobie - przebaczenie i potwierdzenie tytułu.
- I ty uwierzyłaś? - zapytałem.
- Tak. Nie wiedziałem przecież, co jest w tej księdze. Nie wiedziałam!
Mark powoli odsunął się ode mnie i zapytał, zaglądając Helen w twarz:
- Miałaś audiencje u Władcy?
Helen milczała.
Młodszy książę Domu popatrzył na mnie przelotnie. Oczy mu błyszczały już nie tylko od łez, również od nieśmiałej nadziei.
- Sam to powiedział? Nocna Wiedźmo, czy on sam powiedział, że dostanę przebaczenie?
- Nie - powiedziała niechętnie Helen. - Nie, chłopcze. Nie on. Przekazał mi to człowiek, któremu absolutnie wierzę. Polecenie Władcy. Przechwycić złodzieja Ilmara, jadącego biskupią karetą z Brukseli do Lyonu. Wyjaśnić mu, że jedyny ratunek to odszukanie Markusa i dostarczenie go do Wersalu. I... i nagroda dla mnie, wybaczenie dla ciebie, pobłażliwość wobec Ilmara.
- Władca nie kłamie... ale tylko wtedy, gdy sam daje obietnice.
- Temu, kto przekazywał rozkaz, wierzyłam jak samej sobie!
- Głupie jesteście, kobiety - westchnął Mark.
- Nie aż tak jak wy, mężczyźni.
Przeorysza Luiza wstała, wyciągnęła ręce w górę, jakby wzywając wszystkich do milczenia:
- Ostudźcie zapał, wysoko urodzeni! Hrabino Helen, dostałaś polecenie odbicia Ilmara świętemu paladynowi Kościoła?
- Tak!
W zapale sporu nie zwróciłem uwagi na te słowa Helen. A teraz zrobiło mi się niedobrze.
Kościół próbował w tajemnicy przed Domem dostarczyć mnie do Urbisu, Władca, dowiedziawszy się o tym, wysłał Helen... zresztą, pewnie nie tylko Helen... żeby mnie odbić i wykorzystać jako psa gończego. Co tu dużo mówić, Władca postąpił mądrze, widocznie lepiej znał swojego pozamałżeńskiego potomka, wiedział, że on nie podzielił się ze mną tajemnicą.
Nie dość, że w łonie Kościoła dojrzewa rozłam, to jeszcze władza świecka i władza duchowna są w konflikcie!
A wszystko z powodu starego foliału, który Mark trzyma na Słowie!
- Mark! - krzyknąłem nagle. - Kto cię nauczył Słowa? Kto? Kto może zabrać z niego księgę?
Przestraszyłem się, że chłopiec w naiwności o tym nie pomyślał. Ale Mark pokręcił głową, nie dziwiąc się spóźnionej panice.
- Nikt mnie nie uczył, Ilmarze złodzieju. Ja sam... przeczytałem.
- Więc masz tamto Słowo? - wypaliłem, już sam nie wiedząc, co się dzieje. - Pierwotne?!
- Tak. Nie. Nie wiem... - Mark zmieszał się. - To trudne, rozumiesz? Ciągle próbuję, ale Słowo nadal jest słabe... może nie mam zdolności. Może po prostu nie umiem.
- Pokaż mi księgę - poprosiłem. - Te strony, gdzie opisano...
- Nie!
Nie miałem wątpliwości - Mark nie pokaże.
- Chłopcze - Helen podeszła do mnie, jakby dając do zrozumienia, że teraz działamy wspólnie. Mark odsunął się. - Tak czy inaczej, masz już na sumieniu pół setki żyć. I wkrótce możesz mieć nasze. Co masz zamiar zrobić?
Mark popatrzył zaszczutym wzrokiem na przeoryszę. Jego spojrzenie zadziałało, westchnęła, patrząc z wyrzutem na Helen.
- Hrabino, czego pani chce od biednego, zaszczutego dziecka? On zrozumiał, że ludzie nie są jeszcze godni poznać świętej księgi. Zrozumiał, że wiedza w niej opisana nie jest dla naszego okrutnego wieku. I zrobił to, co zdołał - uciekł, zabierając ze sobą bezcenny skarb...
- Raczej wszystkie skarby świata... - powiedziałem cicho.
I nagle przed moimi oczami pojawił się stary medyk Jean. Co on powiedział o Marku? Że decydował, kto będzie dla niego najbardziej pożyteczny?
Czy naprawdę tak było?
Kiedy on jest prawdziwy - gdy płacze po katorżnikach czy gdy wybiera sobie pomocników? A może i wtedy, i wtedy?
A Mark, jakby chcąc potwierdzić moje myśli, podszedł do Helen i wyszeptał:
- Hrabino, lepiej niech pani powie, co mam robić...
Nagle spojrzał na Helen i zalśniły mu oczy:
- A może oddam wam księgę? Dowieziecie do Urbisu albo do Wersalu! Niech nie tylko mnie szukają...
W myślach krzyknąłem: Zgódź się! Sprawdź, czy mówi poważnie! Ale Helen drgnęła jak od uderzenia.
- Nie, za wiele szczęścia, chłopcze. Ja... ja nie jestem godna.
- To co ja mam robić? - zapytał żałośnie Mark.
No proszę. To już nie my zadajemy pytania, lecz on. Poznaliśmy tajemnicę i ona związała nas straszną potęgą Świętej Księgi. Straszną, wybacz, Panie. Księga za wcześnie wypłynęła z mroku, ludzie nie są gotowi. To nie historia życia Zbawiciela opowiedziana przez Siostrę, lecz Pierwotne Słowo! I niechby każdy pragnienie jej posiadania tłumaczył sobie szlachetnie i w uniesieniu: Władca troską o Mocarstwo i prostych obywateli, Pasierb - dążeniem do świętości... Jedno tylko stoi przed oczami każdego znającego tajemnicę: góry skarbów. Żelazo i stal, miedź i złoto, broń i pancerze, maszyny i księgi, obrazy i rzeźby... Władza - co warci będą dumni i zarozumiali markizowie, i książęta, gdy w każdej chwili będzie można pozbawić ich całego majątku?
- Trzeba było wcześniej... robić. Powiesić się - warknęła Helen.
- Zastanówcie się, co mówicie, hrabino! - przeorysza znowu podniosła głos. - Święta Księga sama decyduje, kiedy przyjść do ludzi! Z mroku dziejów wypłynęła, sama sobie strażnika znalazła! I teraz naszym obowiązkiem...
- Luizo Miller, baronowo Frankfurtu, zawsze gubiła cię zbytnia egzaltacja... - rzuciła Helen.
Ha!