Выбрать главу

One się znają!

- Od dawna nie jestem baronową, droga hrabino. I moje świeckie życie...

- W tym właśnie rzecz, że świeckie życie nie daje ci spokoju - powiedziała ze zmęczeniem Helen. - Twój obowiązek jako wiernej służebnicy Kościoła polegał na tym, żeby z całą miłością i troską towarzyszyć Marksowi do Urbisu. I... być może... tym samym uratować wiele ludzkich istnień...

Kobiety mierzyły się nienawistnymi spojrzeniami.

Wieczny kłopot z tymi arystokratami! Wszyscy się nawzajem znają, za każdym ciągnie się ogon tytułów, intryg, niedomówień... strach pomyśleć, co się stanie, jak się w ich kręgu znajdziesz.

- Cicho! - ryknąłem, rzucając się między Helen i Luizę. Chyba stara baronowa i młoda hrabina już miały zamiar kłócić się niczym handlarki na bazarze. - Zapomnijmy o starych waśniach! Opamiętajcie się! Co się stanie, jeśli dostarczymy chłopca do Wersalu albo Urbisu?

Mark cichutko stał w kącie, jakby zupełnie poddał się naszej woli. Och, nie lubię takich cichych i pokornych!

- Śmierć! - krzyknęła Helen. - Bez względu na to, kto zdobędzie księgę, już zawsze będzie się obawiał, że my też znamy Pierwotne Słowo.

- Śmierć - potwierdziła Luiza. I jakby zmieszana tym, że przyznała Helen rację, dodała: - i Możliwe, że wieczne uwięzienie. Pod Wersalem są głębokie podziemia.

- Pod Urbisem też - burknęła Helen, żeby mieć ostatnie słowo.

- Ja też tak myślę - zgodziłem się. - Markus?

Chłopak wzruszył ramionami.

- Jeśli Władca nie przyrzekł osobiście, że nam przebaczy... to znaczy...

Wszystko jasne.

- Dobrze - nie dawałem kobietom chwili przerwy. Osobliwości kobiecego umysłu nie pozwalają im zajmować się zbyt wieloma rzeczami jednocześnie... skoro zaczęły się zastanawiać, to na kłótnię nie starczy im energii. - To sobie wyjaśniliśmy. Za późno, żeby wydać Markusa - i tak nas zabiją.

- Nie w tym rzecz - wtrąciła się Luiza. - Gdy chodzi o chwałę Mocarstwa czy Kościoła, wtedy życia nie szkoda. Ale jeśli ludzie wykorzystają Pierwotne Słowo w złych celach? Zechcą wznieść się nad światem? Wśród świętych braci i sióstr również zdarzają się różni... Wybacz im, Panie...

Helen nic nie powiedziała, ale byłem pewien, że ona na podobne poświęcenie się nie godzi.

- Co nam pozostaje? Mówię „nam”, bo wszyscy jedziemy teraz na jednym wozie. Walczyć ze sobą to tak jakby karać samego siebie. Luizo, Helen, Mark?

Helen westchnęła:

- Nie wiem, nie przypuszczałam, że tak się wszystko obróci. Chyba musimy uciekać, Ilmar. Gdziekolwiek. Do Kolonii, Afryki, do Chin. Im dalej uciekniemy, tym dłużej pożyjemy.

- Nie wolno nam uciekać! - sprzeciwiła się radośnie przeorysza. - Nie na darmo chroniono księgę na ziemiach Mocarstwa! Tu jest jej miejsce! Los nas ze sobą połączył, żebyśmy razem strzegli świętej księgi... Czekając, aż ludzkie serca złagodnieją, aż ludzie staną się godni Prawdziwego Słowa. Wtedy... wtedy podarujemy je Kościołowi, Domowi, ludziom. Każdy biedny chrześcijanin posiądzie Słowo Boże! Wszystko na świecie stanie się wspólne! Gdy tylko ktoś czegoś zapragnie, sięgnie do Chłodu i weźmie, ile będzie chciał! I nastanie ów Żelazny Wiek, zapanuje na świecie Królestwo Boże... Poganie uwierzą, grzesznicy przestaną grzeszyć...

- Następnym punktem programu powinien być Sąd Ostateczny - mruknęła Helen. Na szczęście, pochłonięta swoją przemową przeorysza nie usłyszała. To dobrze, bo musiałbym pewnie rozdzielać dwie bijące się kobiety - a przy tym zawsze obrywają postronni.

- Wychodzi na to święta siostro - powiedziałem, próbując zebrać myśli, że proponujecie ukryć się gdzieś w Mocarstwie i żyć po cichu.

- Tak!

Z deszczu pod rynnę. Był to jakiś pomysł, w końcu nie wiadomo, gdzie nas wcześniej złapią. Ale wcześniej czy później złapią. Wtedy rozprawią się bez litości.

- Ale czy dożyjemy, święta siostro, tego powszechnego oświecenia i pokoju? Tyle wieków ludzie żyją na ziemi ze Słowem Bożym, a zło nadal się pleni.

- Jeśli nie my, dzieci nasze dożyją.

Jeszcze lepiej. Będziemy żyć w malutkiej wspólnocie i rozpoczniemy spokojne życie w rodzinnym kręgu. Helen pewnie zostanie moją żoną, a dla siebie siostra Luiza podchowa Markusa...

- Markus?

Zauważyłem, że spojrzenie księcia szybko obiegło Helen i Luizę i dopiero potem zatrzymało się na mnie.

- Musimy się ukrywać - postanowił w końcu Markus. - A gdzie... wy wiecie lepiej.

- Ilmar - Luiza zwróciła się do mnie ze zdumiewającą serdecznością. - Nie na próżno Siostra zetknęła cię z Markusem! Między świętymi zawsze byli grzesznicy, którzy okazali skruchę, przypominając ludziom, że nigdy nie jest za późno na wybaczenie! A twoje doświadczenie w sprawach... tajemnych, pomoże nam ukryć się przed Strażą...

Aha, więc do tego doszliśmy. Potrzebujemy mojego doświadczenia! Za kogo ona mnie ma? Przecież jestem zwykłym złodziejem, a nie karbonariuszem, nie przestępcą państwowym. Ukrywanie się przed senną Strażą to jedno, a przed całym Mocarstwem, włączając Kościół to zupełnie co innego!

- Przede wszystkim musimy wydostać się z wyspy - postanowiłem. - Helen, kto wie o twoim zadaniu?

- Nikt prócz kilku osób w Wersalu - powiedziała twardo. - Do mojej misji nie przywiązywano zbyt wielkiej wagi, nikt nie wierzył, że to właśnie ja cię znajdę, a jeszcze mniej w to, że wiesz coś pożytecznego. Ale mogli posłać wielu takich samotników jak ja. Po tej nitce, która ciągnęła się od biskupa Ulbrichta i po innych.

- Mogą tu szukać Markusa?

Helen tylko pokręciła głowa.

- Nie wiem. Szukają go wszędzie... A jakie miejsca postanowią przeszukać szczególnie starannie? Nie mam pojęcia. Mogą wziąć się za Capri. Markus, gdzie jeszcze bywałeś?

- W Londynie, w Warszawie, na Riwierze... - zamyślił się chłopak. - No, w Rzymie, w Paryżu oczywiście. Rzadko wyjeżdżałem z Wersalu.

- Nie powinniśmy się tu długo zatrzymywać - powiedziała twardo Helen. - Siostro Luizo...

Z jej tonu wywnioskowałem, że pogodziła się z koniecznością zawieszenia broni.

- Tak, Helen? - była baronowa doszła chyba do tego samego wniosku.

- Czy ktoś w waszym klasztorze wie o... tożsamości Markusa?

- Nie - odparła Luiza. - Czasami przyjmujemy dziewczęta sieroty, to powinność każdego klasztoru. Decyzję podejmuję ja osobiście, to nie pierwszy taki przypadek.

- Siostro przeoryszo, jesteście pewna, że nikt nie zaczął podejrzewać...no, że to nie całkiem sierotka?

Luiza odpowiedziała dopiero po chwili. To chyba była drażliwa kwestia.

- Nie wiem. Wydaje mi się, że niektóre siostry popatrywały na chłopca... powiedzmy - ze zdumieniem. Nie zawsze udawało mu się zachowywać adekwatnie. Ale nawet jeśli pojawiły się podejrzenia, to nikt nie miał całkowitej pewności. Przydzieliłam Markusowi pojedynczą celę i naznaczyłam pokutę odosobnienia. Puściłam plotkę, że... że dziewczynka zgrzeszyła ze swoim bratem i przyszła do nas błagać o przebaczenie i że do czasu absolutnej skruchy nie wolno jej niepokoić.

- Jakie wy jesteście pomysłowe, święte siostry - westchnęła Helen. - Nie dało się wymyślić czegoś mniej intrygującego?

- Wielki skandal trzeba ukrywać w mniejszym skandalu! - odcięła się przeorysza. - Lepiej, żeby młodsze siostry pół nocy szeptały sobie różne nieprzystojne historie, niż żeby zastanawiały się, czy to rzeczywiście dziewczynka przyszła do naszego klasztoru!

Spieranie się nie miało najmniejszego sensu, ale zgadzałem się z Helen. W tym wypadku trzeba było wymyślić historię prostą i niewyszukaną.

- Dobrze. Co się stało, to się nie odstanie - stwierdziła Helen. - Skoro nas jeszcze nie szukają, to już dobrze. Jutro rano wsiądziemy do szybowca i odlecimy na kontynent.