Выбрать главу

- We czwórkę?

Helen westchnęła.

- Tak, siostro. Nie jestem tym zachwycona, powiem wprost - w szybowcu są tylko dwa fotele. Ale jest ładownia, a lot nie będzie długi, dociągniemy na samych pchaczach.

Luiza w milczeniu analizowała wiadomość.

- A dlaczego nie morzem, nie promem?

- A dlatego, że pod niebem nikt mi nie będzie rozkazywał, przeoryszo. Tam nie ma nadgorliwych urzędników ani żołnierzy lubiących przycisnąć dziewczynkę w ciemnym kącie i innych niepotrzebnych problemów. Dowiozę was cało, Markus i Ilmar mogą potwierdzić.

- Dowiezie - powiedział natychmiast Markus.

Siostra Luiza uznała rozmowę za zakończoną. Narzuciła chustkę, zasłoniła głowę, skinęła Markusowi:

- Chodźmy, siostrzyczko.

Zuch, już wchodzi w rolę. Ale gdzie one się wybierają?

- Przenocujemy w klasztorze - powiedziała nie cierpiącym sprzeciwu tonem Luiza. - Muszę zostawić pewne rozporządzenia siostrze intendentce, doprowadzić do porządku rzeczy i papiery. Przecież odchodzę na zawsze.

- Mimo to... - zaczęła Helen.

- Idziemy, Markus!

Chłopiec z westchnieniem podniósł chustkę, zaczął zakładać. Luiza pomogła mu w milczeniu, potem spytała, nie patrząc na Helen:

- Mamy przyjść rano?

- Tak, o szóstej.

- Markus się nie wyśpi.

- Za to przeżyje.

- Przyjdziemy o wpół do siódmej - postanowiła Luiza. Wzięła Markusa za rękę, pociągnęła do drzwi.

- Rób mniejsze kroczki - poradziłem chłopcu, gdy ten się na moment odwrócił. - I opuść oczy.

Ledwie zamknęły się drzwi, Helen wydała stłumiony jęk:

- Stara idiotka... Obłąkana świętoszka... naiwny szczeniak...

Miotająca się po pokoju hrabina sama wydawała się szalona. Nie uspokajałem jej, niech się wygada.

- Wsadzę ją do ładowni, może się zarwie pod tym tłustym tyłkiem. Trafiło się ślepej kurze ziarno... taka szansa!...

- O czym ty mówisz? - zapytałem, nadal trzymając się w bezpiecznej odległości.

Helen opadła na fotel, przesunęła dłonią po twarzy. Poprosiła:

- Daj mi się czegoś napić, II...

- Nic już nie ma. Poczekaj, zawołam sługę.

- Koniak - poleciła.

Zadzwoniłem. Po minucie przyszedł sługa, rozespany, ale zaciekawiony. Kątem oka zerkając na rozczochraną, czerwoną Helen, wysłuchał zamówienia i wyszedł.

- Pewnie pomyślał, że urządziliśmy tu sobie orgię z mniszkami... - zasugerowałem.

- Niech sobie myśli, co chce... W Miraculous nie brakuje ludzi oryginalnie spędzających czas.

Sługa przyniósł małą butelkę remi, wyszedł. Nalałem koniak do kieliszków i zapytałem:

- Skąd znasz tę mniszkę?

- Świat jest mały, Ilmar... - Helen pokręciła głową. - Zresztą, znam ją bardzo słabo. Gdy zaczęłam się pojawiać w świecie, ona już pogrążyła się w religii.

Jednym łykiem opróżniwszy kieliszek, powiedziała zdumiona:

- Markus... jakby dokładnie wiedział, do kogo zwrócić się o pomoc...

- Dlaczego?

- Widzisz, Il, jest taki gatunek kobiet, którym się wiecznie wydaje, że zostały stworzone do wielkich czynów. Zajmowane miejsce ich nie zadowala. Chcą zostać małżonką Władcy...

Mimo woli przypomniałem sobie opowieść o matce Markusa i skinąłem głową.

- Wsławić się w nauce albo sztukę wojenną opanować...

- Ty też do nich należysz - zauważyłem.

- Oczywiście. Tylko że jeden człowiek robi wszystko, by osiągnąć to, czego pragnie, inny załamuje ręce, tłucze głową o podłogę i biadoli, że mu się życie nie ułożyło. Luiza Miller jest właśnie takim typem. Męża miała szlachcica, dobry człowiek, chociaż niezbyt bogaty. Żonę dosłownie wielbił. A to ścierwo wszystkie soki z niego wypiło. Urządzała bale i przyjęcia, jeździła po całym Mocarstwie, zaczęto ją przyjmować w Domu... a on prawie sam kilofem w kopalniach machał i batem z chłopów wytrząsał resztkę sił, żeby tylko apetyty żoneczki zaspokoić. Lepiej by sobie bogatego kochanka znalazła! Ale nie, w tych sprawach zawsze odznaczała się rzadką czystością. Siebie surowo pilnowała, zawsze gotowa innym robić wyrzuty czy zniesławić młodziutką dziewczynę...

Aha, więc o to chodzi!

- Mamę Markusa znała... chciała przez śliczną faworytę siebie wynieść. A potem, gdy męża ostatecznie zrujnowała, gdy wszystkie związki runęły i nie mogła już bywać w Domu, nagle pobożność Luizy przeszła w fanatyzm. Majątek, ziemie, wszystko podarowała Pasierbowi. W rzeczywistości wszystko i tak było zadłużone, jak nie w Wersalu, to w Urbisie, baronowa zwyczajnie nie miała innego wyjścia. Ale w nagrodę za swoją rzekomą szlachetność i szczodrość Luiza Miller otrzymała godność i została wysłana do klasztoru w Miraculous jako przeorysza. Wtedy to był jeszcze zwykły kurort, ale i tak przyjemne miejsce.

- Czyli jednak osiągnęła to, co chciała. - powiedziałem.

- Tak jest. A teraz jeszcze została opiekunką strażnika Świętej Księgi. Niczym Siostra przy Zbawicielu, na pewno już sobie skojarzyła... - Helen uśmiechnęła się posępnie. - Ilmar... powiedz... nie masz wrażenia, że ktoś nas wziął na smycz?

- Mam - przyznałem.

- A wszystko było tak dobrze obmyślone... - westchnęła Helen - Jednego tylko nie przewidziałem... rozmachu tego nieszczęścia...

- Zauważyłaś, jak nas Markus ładnie przyparł do muru?

- Oczywiście. Krew Władcy, nie ma co. On to potrafi.

- A że nawet nie wspomniał o swoich planach?

Popatrzyliśmy na siebie.

- On nie ma żadnych planów... - odparła niepewnie Helen.

- Też tak myślałam, jak uciekałem ze Smutnych Wysp.

- Ale wdepnęliśmy - powiedziała ze złością Helen. - Ale wdepnęliśmy. II... nie uraziło cię, że cię szukałam na polecenie Domu?

- Przeczuwałem to. Zdziwiłem się, że mnie znalazłaś bez niczyjej pomocy, że tak sprytnie skojarzyłaś wszystkie fakty, dokładnie wyliczałaś, gdzie pojadę. Miałem tylko nadzieję, że naprawdę pomożesz mi uniknąć kary...

- Gdyby wszystko ułożyło się tak, jak myślałam... a teraz... Ilmar! A może?...

Nie dokończyła, ale zrozumiałem wszystko z jej spojrzenia.

- Odlecieć? Teraz?

- Tak! I niech sobie sami radzą.

Zastanowiłem się. Helen miała trochę racji.

- Złapią ich - ciągnąłem. - Prawie na pewno. Jeśli Luiza jest taka, jak mówisz, to szybko wpadną w tarapaty.

- Wszystko w rękach Boga - Helen złożyła ręce. - Ilmar, ta księga... myślisz, że naprawdę została podyktowana przez Siostrę?

- Raczej tak. Bo dlaczego Dom i Kościół miałby się tak miotać?

- W takim razie trzeba uciekać. Decyduj się.

Pomyślałem o Marku, który liczył na naszą pomoc. A potem znowu przypomniałem sobie starego medyka, jego słowa, że książę umie wykorzystywać ludzi. I nasz nieszczęsny transport...

- Masz rację, Helen - powiedziałem. - Nic nie zyskamy, pomagając im. Więc dlaczego mielibyśmy nadstawiać głowę? Uciekniemy sami.

- Jeśli taka będzie wola Zbawiciela, Markus zdoła uciec - dodała ostro Helen. - A jeśli Bóg postanowił, że ludzie powinni właśnie teraz poznać Prawdziwe Słowo, to ukrywanie Markusa jest grzechem, przy czym grzechem bezsensownym.

Popatrzyliśmy na siebie i mimo woli uśmiechnęliśmy się. Szok wywołany widokiem Świętej Księgi minął. Pozostała złość na tych, którzy zręcznie próbują nas wciągnąć w swoją grę.

- Prześpimy się - postanowiła Helen. - Chociaż trzy godziny, bo ja już lecę z nóg. Wstaniemy o piątej, umiem się budzić na zawołanie i pójdziemy na plac szybowców. Maszyna jest gotowa, odlecimy od razu.