Выбрать главу

- Dokąd?

- Daleko, II. Bardzo daleko... W obce kraje. Pomyślę, obejrzę mapy pogody, ty też się zastanów, gdzie najłatwiej się ukryć. Ja mam jeszcze trochę cennych rzeczy na Słowie, ty masz duże doświadczenie. We dwójkę zdołamy się ukryć.

- Zgadzam się, hrabino - podszedłem i pocałowałem ją w usta, delikatnie, czule. - Nie spodziewaj się po mnie zdrady.

Po chwili wahania odpowiedziała:

- Ty po mnie też nie, Ilmar. Przysięgam, wierzyłam, że jeśli schwytamy chłopaka - wybaczą ci.

Na pocałunek odpowiedziała tak samo jak ja, delikatnie, bez namiętności. Nie mieliśmy już sił, pozostało tylko zmęczenie i przygnębienie. Zakręciłem lampę gazową, niebezpiecznie zostawiać lampę bez opieki. Poszliśmy do sypialni. Opadliśmy na łóżko, nie rozbierając się i nic już nie omawiając. Helen znalazła w ciemności moją rękę, ścisnęła mocno i natychmiast zasnęła. A ja zdążyłem się jeszcze zdziwić, jak się to wszystko w życiu układa.

A potem zasnąłem.

Rozdział trzeci,

w którym pojawia się dwóch starych znajomych, jeden bardzo duży, a drugi niepomiernie większy

Obudziłem się, czując, jak Helen przesuwa dłonią po mojej twarzy. Powoli, niczym niewidoma, która „widzi” tylko rękami. Otworzyłem oczy, popatrzyłem na nią. Od razu zabrała rękę.

- Już czas - powiedziała. - Piąta. Myj się i idziemy.

- Co robiłaś? Czarowałaś?

Helen uśmiechnęła się, pokręciła głową:

- Po co?

Rzeczywiście - po co?

Jesteśmy mocno związani wspólnym nieszczęściem i sympatią. Może nawet czymś więcej niż sympatią...

- Nie rozmyśliłeś się? - zapytała Helen. - Nie żal ci porzucać Markusa?

- Żal - przyznałem. - Ale za ostro to wszystko wyszło. Nie dla mnie.

Gdy ja się myłem, Helen zbierała swoje rzeczy, malowała się i zajmowała innymi kobiecymi głupstwami. Sen szybko ze mnie opadł, pozostał tylko ciężar w głowie. Za dużo wczoraj wypiliśmy, w dodatku mieszając koniak z szampanem.

Przez malutkie okienko w łazience widać było wyspę. Karnawał ucichł, iluminacje pogasły, Kraina Cudów zapadła w krótki, dający zapomnienie sen, przed nowym dniem rozrywek. Na wyspie zapanowała cisza... Dopiero teraz zrozumiałem, jaki tu wcześniej panował harmider... i nagle pomyślałem, że Kraina Cudów zdążyła mi już obrzydnąć. W ciągu jednego, niecałego dnia! Cudowne zdobycze techniki, restauracyjki, teatry, pawilony wszystkich miast... Nawet wielkich mechanicznych orkiestronów, których podobno było tu z dziesięć, nie miałem ochoty słuchać.

Może po prostu nie lubię niekończących się rozrywek. A może teraz nie miałem ochoty na zabawę...

- Zawołam sługę - krzyknęła Helen. - Niech przygotuje rachunek, pewnie wszyscy śpią...

Brzęknął dzwoneczek. Skinąłem swojemu odbiciu w lustrze i nadal skrobałem nożem namydloną twarz. Niezła szczecina...

Gdy do drzwi zastukano, Helen lekkimi krokami przeszła przez pokój, a ja zamarłem z nożem w ręku, próbując zrozumieć, skąd to alarmujące ukłucie w sercu.

Stukanie do drzwi było jakieś dziwne!

To nie ostrożne pukanie sługi, który trzęsie się o swoją posadę, to ktoś usiłował być delikatny.

- Helen, stój! - krzyknąłem rzucając się do pokoju. - Nie otwieraj!

Za późno.

Nie było nawet krzyku - wszystko stało się zbyt szybko. Helen, biała z przerażenia, stała z przystawionym do głowy ręcznym kulomiotem.

Broń trzymał oficer Straży Arnold, któremu tak sprytnie uciekłem w wolnym mieście Amsterdamie, nad którego głową tak udatnie jechałem w dyliżansie do Lyonu...

Nosił wilk razy kilka...

Na mój widok kamienną twarz oficera rozjaśnił uśmiech.

- Rzuć nóż, Ilmar! - warknął.

Znalazł.

Dogonił.

Zrozumiał, jak uciekłem z Lyonu. Mało tego, że zrozumiał, to jeszcze wziął szybowiec, przecież inaczej by nie zdążył! I to nie szukał mnie w Rzymie, tylko od razu przyleciał do Krainy Cudów!

- Rzuć broń! - rozkazał Arnold. Stuknął Helen lufą kulomiotu w głowę. Krzyknęła z bólu.

- Puść mnie! Jestem hrabiną!

Przez twarz Arnolda przemknął cień uśmiechu.

- Was też czeka sąd, hrabino. Za zdradę i ukrywanie katorżnika Ilmara.

- Idioto! Prowadziłam z nim grę na rozkaz Władcy! Naprowadziłby mnie na ślad Markusa!

To była prawie prawda i Arnold wyczuł to w głosie Helen.

- Bardzo smutne - wycedził.

Zrozumiałem go. Rzeczywiście było mu przykro, że teraz będzie musiał zabić nas oboje. Wytłumaczy naszą śmierć próbą stawiania oporu, pewnie go nawet nie ukarzą. Najwyżej lekko skarcą. W końcu nie ma rozkazu brać mnie żywcem...

Helen też to zrozumiała. Zobaczyłem, że jej wargi się poruszają, a palce lewej, „złamanej” ręki, próbują ułożyć się w skomplikowaną figurę. Sięgała w Chłód.

- Co, oficerze, po tamtym markizie weszło ci w nawyk? - zapytałem ostro. - Spodobało się zabijanie swoich?

Musiałem dać Helen choćby sekundę dla manewru... Udało się! Oficer wymierzył kulomiot we mnie. Huknął strzał, ale zdążyłem przykucnąć i kula przeleciała nad moją głową. Rzuciłem nożem pokrytym schnącą mydlaną pianą w Arnolda.

Oficer był zwinny mimo swoich gabarytów, nawet może bardziej niż ja. Uchylił się zręcznie, pokręcił głową, znowu wycelował.

W tym momencie Helen sięgnęła do Chłodu.

W jej ręku pojawił się... nie kulomiot, jak się spodziewałem, nawet nie nóż. Jedynie cylinderek zapalnika. I tym bezużytecznym cylinderkiem Helen z rozmachu uderzyła Arnolda w twarz.

Efekt był wstrząsający.

Potężny Arnold wydał krótki krzyk i padł na plecy, głową wypadając przez otwarte drzwi na korytarz.

Patrzyłem oszołomiony na Helen, już chowającą cylinderek w Chłód.

- Czy on... czy on jest martwy? - wykrztusiłem.

- Nie sądzę. Chyba że miał słabe serce... - popatrzyła na nieruchome ciało i pokręciła głową. - Raczej nie. Za dziesięć minut się ocknie.

Natychmiast podskoczyłem do Arnolda, wyjrzałem na korytarz - pusto, wciągnąłem oficera do pokoju i zatrzasnąłem drzwi.

Rzeczywiście oddychał, pod okiem drgał jakiś mięsień, jakby porażony strażnik próbował wesoło do mnie mrugnąć.

- Jak ty go tak?... - spytałem, zabierając kulomiot, porządny, bębnowy, a zdejmując z Arnolda szeroki, skórzany pas. W kieszeniach nie było nic interesującego - kilka monet, odznaka policyjna i książeczka czekowa. Wziąłem tylko pieniądze.

- Elektryczność, Il. Zapalnik był naładowany i miał sporą moc. My awiatorzy znamy tę sztuczkę. Zabić trudno, ale ogłuszyć... co z nim robisz?

- Wiążę - wyjaśniłem, przekręcając Arnolda na plecy i związując mu ręce z tyłu.

- Byłam pewna, że go zabijesz.

- Ja też - powiedziałem posępnie. - Zabiłbym go z przyjemnością, ale nie teraz, nie bezbronnego. To grzech śmiertelny. Poza tym... nie ma takiej potrzeby.

- Poczekaj, aż dojdzie do siebie - Helen poszła do sypialni.

- Dziękuję, ale gdy on dojdzie do siebie, wolałbym być milę stąd - krzyknąłem za nią. - Jest silny jak byk, ale mózg ma, niestety, lepszy. Jak on nas znalazł? Jak się tu dostał? Przyleciał?

- Szybowcem, jedyna możliwość. Jakimś cudem powtórzył moją drogę. Trzymaj!

Helen rzuciła mi dwa prześcieradła. Skręciłem je jak sznury i związałem oficerowi nogi, potem przywiązałem nogi do rąk, a na koniec oderwałem kawałek prześcieradła i tym kneblem zatkałem usta Arnoldowi, nie czekając, aż strażnik się ocknie i odgryzie mi rękę do łokcia. Bandaża na głowie już nie miał i tylko gojąca się szrama przypominała o dziwacznej celności mojej strzelby...