Выбрать главу

Było mi łatwiej niż Helen. Nie znałem tych wszystkich planów, tych subtelności i szczegółów ataku na obce stolice, nie miałem pojęcia o jakichś tam kutrach. Po prostu chciałem przeżyć.

- Co jeszcze można zrobić?

Biegliśmy po alejach, wypełniających się przerażonymi ludźmi. Goście Miraculous zostali chyba pozbawieni instynktu samozachowawczego. Zamiast chować się w piwnicach czy pod łóżkami, wybiegali z budynków. Gdyby teraz liniowiec uderzył w wyspę - spaliłoby się jednocześnie kilka tysięcy ludzi. Ale liniowiec nie strzelał. Nie mieliśmy się gdzie podziać. Do akcji włączyli się pretorianie - bezlitosne, nieugięte, nieprzekupne Szare Kamizele. Nie umawiając się, ruszyliśmy do hotelu. Wystarczyło jednej doby w „Złotym Ritonie”, by zacząć myśleć o nim jak o domu - o ratunku.

- Helen, musimy się ukryć... - próbowałem w biegu zajrzeć jej w twarz. Może już przestała panikować?

Chyba przestała.

- Do hotelu!

Z trudem przebiliśmy się przez napierający na zewnątrz tłum, roznegliżowani goście chcieli sami poznać przyczynę wybuchów, niektórzy się uśmiechali - pewnie nie mogli sobie wyobrazić, że na wyspie stanie się coś strasznego. Czekali na kolejny pokaz cudów.

Służba hotelowa o dziwo zachowywała spokój. Od razu zobaczyliśmy portiera, który coś tłumaczył dwóm mniszkom, młodej i starej, oraz sługę, który już wchodził po schodach.

- Luiza! - krzyknęła Helen. - Tutaj!

Dlaczego się rozmyśliła? Dlaczego postanowiła ich ratować? Nie było czasu na pytania...

Portier patrzył zdumiony, jak przeorysza i przebrany Mark biegną do nas. Helen nie traciła czasu.

- Na wyspie są Szare Kamizele. „Syn Gromu” ostrzelał pas startowy.

Siostra przeorysza zmieniła się na twarzy. Mark też pobladł, ale jeszcze się trzymał.

- Trzeba ratować księgę - wyszeptała Luiza. - Trzeba ratować Prawdziwe Słowo! Hrabino, wymyślcie coś...

- Już wymyśliłam. Idziemy, szybko. Rzućcie te tobołki!

Pod jej zaciętym spojrzeniem Luiza upuściła potężny sakwojaż. Ten głośno stuknął o podłogę.

- Na szybowiec i tak nie weźmiesz takiego ładunku - wyjaśniła Helen. - Za mną!

- Jaki szybowiec? - spytałem osłupiały. - Przecież spalili...

- Ilmar! Nie ucz mnie, na czym mam latać!

Dopiero na ulicy, gdy zobaczyłem, że biegniemy do Kryształowego Pałacu, zrozumiałem.

- Coś ty, Helen! - krzyknąłem. Nie słuchała.

Dobrze. I tak wszystko jedno, gdzie się będziemy chować. Fala desantu już szła po wyspie, i mniej więcej wyobrażałem sobie, jak to może wyglądać. Gęsty łańcuch, przy każdym budynku posterunek, jeden pretorianin na dziesięciu cywilów. Ludzi zagonią do budynków, a gdy na wyspie wszystko się uspokoi, zaczną rewizje i poszukiwania. Jeśli na liniowcu jest cały legion, trzy tysiące ludzi, to do wieczora przewrócą tu wszystko do góry nogami. I jeśli miejscową Straż też zmuszą do pomocy... Zresztą, po co mieliby zmuszać, strażnicy sami radzi będą usłużyć sławnym bohaterom.

- Wojna! - zacząłem krzyczeć w biegu. - Atak! Rosjanie idą! Liniowiec rosyjski przy brzegu! Do broni, bracia, do broni!

Mark w lot zrozumiał mój pomysł i podchwycił:

- Rosjanie idą! Kobiety gwałcą, mężczyzn zabijają!

Panika popłynęła od nas falą. To rzeczywiście była ta wersja, w którą wszyscy byli gotowi uwierzyć. Za kwadrans obiegnie cały Miraculous. Jak będziemy mieli szczęście, to może pretorianów zatrzyma przypadkowa strzelanina, a przecież nie będą zabijać arystokratów...

Przed Kryształowym Pałacem panowała cisza. Nikt jeszcze nie przyszedł zachwycać się cudami nauki, pracowników też nie było. Drzwi były zamknięte, ale za nimi, z twarzami przyciśniętymi do szkła, stało dwóch mężczyzn. Sądząc po stroju - strażnicy. Helen natychmiast zaczęła walić pięściami w szybę, strażnicy popatrzyli na siebie i coś powiedzieli.

Puszczą nas czy nie?

Zdaje się, że nasze dziwne towarzystwo nie wzbudziło w strażnikach ani podejrzliwości, ani współczucia. Zaczęli nam znakami pokazywać, że drzwi są zamknięte, oni nie mają zamiaru otwierać i najlepiej, żebyśmy sobie poszli.

- Helen, odsuń się od szyby! - krzyknąłem. Zrozumiała, cofnęła się i odwróciła. Wyciągnąłem kulomiot i zostałem nagrodzony widokiem oszalałych twarzy strażników.

Wystrzał. Broń nie zawiodła. W szybie pojawiła się niewielka dziurka, od której pobiegły drobne pęknięcia. Tylko tyle? Ze złością walnąłem pięścią w grube szkło - rozpadło się posłusznie, prysnęło odłamkami. Zamknąłem oczy, w policzek pstryknął kawałeczek szkła, poczułem krew. W oczy nie uderzyło.

- Stać! - krzyknąłem do strażników. Moja okrwawiona twarz była straszniejsza niż twarz czerwonoskórego dzikusa. - Ręce do góry!

Stali bez ruchu. Widocznie nie dano im kulomiotów, a walczyć pałkami nie mieli zamiaru.

- Wiecie, co się stało? - ryknąłem. Nie miałem ochoty na kłopoty z kolejnymi strażnikami, których w Kryształowym Pałacu powinno być sporo. - Rosyjski liniowiec wysadził desant na wyspie! Chcą zabrać nasze cuda! Spocznij!

Stropieni strażnicy opuścili ręce. I jakby na potwierdzenie moich słów w oddali huknął grom, rozległy się strzały z kulomiotów.

- Kto tu jest dowódcą?

Wśród nich nie było dowódców, strażnicy popatrzyli na siebie jakby w nadziei, że towarzysz weźmie odpowiedzialność na siebie.

- Powiedzcie dowódcy, żeby robił wszystko zgodnie z regulaminem! - poleciłem. - Najcenniejsze rzeczy niszczyć, zająć miejsca obronne, wroga nie dopuszczać. Te łajdaki przebrały się w mundury pretoriańskich gwardzistów!

Strażnikom chyba łatwiej było wyobrazić sobie szaloną agresje Chanatu Rosyjskiego niż uzbrojony desant pretoriańskich wojsk. Strach i oszołomienie zastąpiło przerażenie... i zacięte zdecydowanie.

- Możemy wykonać? - zapytał jeden ze strażników, uznając mnie za dowódcę.

- I z życiem! Nas wysłano, byśmy zniszczyli szybowce, salą żeglugi powietrznej możecie się nie zajmować!

Kim jestem, dlaczego z tak ważną misją do Kryształowego Pałacu przybyły dwie mniszki - nad tymi kwestiami strażnicy się nie zastanawiali.

Niesłusznie...

Windy jeszcze nie pracowały i biegliśmy na górę po schodach. Kilka razy natrafialiśmy na innych strażników i ja wojowniczo machałem kulomiotem i krzyczałem: „Na dół, na dół, zająć stanowiska obronne! Rosjanie idą!”

Działało doskonale.

- Masz niezły głos, dowódco... - rzucił w biegu Mark. Spojrzałem na niego i skrzywiłem się. Chustka spadła mu z głowy, sukienka przekręciła się, wyglądał już nie na małoletnią mniszkę, tylko na tego, kim był - chłopca przebranego za dziewczynkę.

- Nie pchaj się do przodu, wasza miłość... Teraz każdy idiota cię pozna...

Mark schował się za naszymi plecami. Luiza sapała, widocznie przeoryszy nieczęsto zdarzało się zajmować pracą fizyczną. Zastanowiłem się, ile ona waży. Zrozumiałem, że plan Helen jest szalony od samego początku.

Jeśli nawet te starożytne eksponaty umieją latać, to czterech osób szybowiec nie podniesie nigdy!

Ucieczka była dobrym pomysłem, ale ucieczka we dwójkę, ja i Helen, po co było brać Markusa i Luizę...

- Drzwi, wyważ drzwi!

Nie marnowałem już pocisków kulomiotu i nie odważyłem się tłuc szyby nogą. Podniosłem z podłogi wielką toporną wazę i rzuciłem na szklane drzwi. Rozleciały się na kawałki.

Helen prześliznęła się pierwsza, dopadła „Króla Mórz”, przywarła do pchaczy i postukała w nie.

- Myślisz, że są prawdziwe? - zapytałem stropiony. Nawet w najbardziej optymistycznym wariancie nie trzymaliby w Kryształowym Pałacu pchaczy z prochowym ładunkiem. Zbyt duże ryzyko.