Выбрать главу

Teraz my przypominaliśmy bajkowego smoka, który próbował uciec. I - oto zagadki ludzkiej duszy! - moja sympatia była podzielona pomiędzy nas i arystokratyczny desant, któremu uciekaliśmy sprzed nosa...

Szabla w ręku pretorianina wzniosła się do ciosu, sięgając, tak jak przypuszczałem, do skrzydła. Ale w tym momencie czas znowu przyspieszył bieg. Na szarej pancernej kamizeli pojawiło się wgłębienie - arystokrata zachwiał się i upadł na plecy. Ktoś strzelił z Kryształowego Pałacu, strzelił do niego!

Szybowiec wzniósł się w niebo.

Przez ryk pchaczy nie było nic słychać. Wzlatywaliśmy pod niewiarygodnym kątem, szybciej niż wtedy, gdy przebijaliśmy się przez chmury. A teraz, teraz nie było żadnych chmur, wschodzące słońce ze zdumieniem prześliznęło się po szybach kabiny i przesunęło dalej. Szybowiec miotał się i kołysał, skrzydła wyginały się do przodu i tylko Bóg jeden wie, jak Helen udawało się sterować maszyną.

A może właśnie Bóg patrzył na nas zakłopotany?

Luiza nie zdążyła się przypiąć pasami i teraz prawie leżała na plecach, powoli zsuwając się na mnie. Nietrudno było domyślić się, że jeśli przeorysza, nie ustępująca mi pod względem wagi, zsunie się z fotela, wyleci przez tylnią ściankę kabiny. Bardzo możliwe, że razem ze mną.

To by dopiero była ulga dla szybowca!

Wczepiłem się w szyję Luizy rękami i ze wszystkich sił powstrzymywałem ją przed upadkiem. Na szczęście Helen zauważyła, co się święci i wyrównała lot. Już byliśmy nad wodą i szybowiec płynnie skręcał, biorąc kurs na pobliski kontynent.

- Skrzydła zaraz pękną! - krzyknęła nagle Helen. - Widocznie czuła teraz maszynę własną skórą.

Przed nami pojawił się liniowiec. Musieliśmy przelecieć nad nim... i chyba nas już zauważyli.

Z wyspy do szybowca strzelał każdy, kto tylko mógł. Pomiędzy drzewami i budynkami widać było wybuchy i kłęby białego dymu, chyba pretorianie woleli nas zabić niż pozwolić nam uciec. Ale nie to było niebezpieczne. Musieliby mieć niesamowite szczęście, żeby postrzelić kogoś z nas albo przebić jakiś ważny drążek.

Za to z liniowca walili poważniej.

Na pokładach zapalały się ognie - strzelano do nas z samopowtarzalnych kulomiotów. Odległość nadal była spora, ale skracała się bezlitośnie, a gdy w powietrzu są tysiące kul, to jedna w końcu znajdzie swój cel.

Czy marynarzy na liniowcu szkolono do strącania szybowców?

- Skręcaj! - krzyknąłem. - Helen!

Ale ją bardziej martwił jęczący z napięcia szybowiec niż jakaś tam strzelanina. Szybowiec kołysał się, Helen szukała kursu. Szarpnęła za dźwignie, którą pamiętałem jeszcze z poprzedniej maszyny...

...tylko że wtedy odczepiane pchacze były puste, wypalone, a teraz w samym środku pracy.

Spod skrzydeł uciekły dwie dymiące strugi. Beczki pchaczy, zwolnione z obowiązku ciągnięcia szybowców, runęły w dół. Nie koziołkowały w powietrzu, widocznie wąskie skrzydełka nadały im stabilności. Równym łukiem spadały ku liniowcowi.

Dwa pozostałe pchacze niosły nas do przodu. Szybkości nie straciliśmy, widocznie pomogło zmniejszenie wagi.

Helen nagle wydala okrzyk bojowy. Przeszył mnie dreszcz. To nie był właściwie okrzyk, tylko szalona bojowa pieśń:

Atak szybowców krótko trwa,

Skrzydeł nie dał nam Bóg

Spadamy z nieba i wita nas

Szczęk mieczy, wystrzałów huk...

Luiza jęknęła słabo - albo protestując przeciwko bluźnierstwu, albo po prostu z przerażenia.

A odczepione pchacze nieuchronnie zbliżały się do statku. Nagle zrozumiałem, że Helen nie tylko ucieka, lecz atakuje! Atakuje liniowiec Mocarstwa! Czymże były moje przewinienia wobec Straży - Nocna Wiedźma podniosła bunt!

Powieszenie.

Albo ćwiartowanie.

Bez dwóch zdań.

Jeden pchacz przeleciał nad pajęczyną masztów i lin - gdyby statek miał podniesione żagle, na pewno spłonęłyby. A tak - po prostu spadł za burtę, wpadł do wody i znikł.

Drugi pchacz drwiąca ręka przypadku nakierowała dokładniej. Dymiąca się rura uderzyła w pokład, obok gigantycznej wieży działka, skąd szła nieprzerwana strzelanina. Wybuchł płomień, zaczął walić dym. Oczywiście mieszanka z pchacza nie mogła wyrządzić poważnej szkody, to nie rakieta bojowa, ale pokład zasnuł się dymem.

A to było najważniejsze. Musieliśmy przelecieć nad statkiem.

Błękitne niebo dał nam Bóg

Lecz dziś jest purpurowe.

Bóg przecież się pomylić mógł...

Wzlatuje mój szybowiec.

Helen śpiewała niezbyt muzykalnie, za to z całej duszy, głośno, nie wstydząc się heretyckiej pieśni. Pewnie usłyszelibyśmy wiele wariacji na temat tego, co Bóg dał i czego nie dał, ale Luiza wydała głośniejszy pisk i Helen urwała. Widocznie zrozumiała, że mniszka gotowa jest wczepić się jej włosy, co na pewno nie pomoże lotowi.

- Ilmar! Mark się ocknął?

Popatrzyłem w dół, napotkałem wzrok chłopca:

- Tak, chyba ożył...

- Wszystko w porządku - potwierdził ochryple Mark. Zaziębił się od Chłodu?

- Na liniowcu wyciągają katapulty. Chcą uruchomić swoje szybowce. To koniec. Spróbują nas zbić. Albo prześledzą, dokąd lecimy.

Helen mówiła krótkimi, rąbanymi zdaniami, niczym chłośnięcie bata. To był bojowy szał. Jeszcze chwila, a zagryzie ster i w ogóle przestanie rozmawiać.

- Trzeba im przeszkodzić. Bomb nie mamy. Musimy zaśmiecić pokład. Słyszysz?

- Tak - Mark uniósł się, nawet wstał i od tego lekkiego ruchu szybowiec zakołysało jak łódkę w czasie szkwału. - Co ja mogę? - krzyknął do ucha Helen.

- Masz na Słowie ze trzy tony żelaza i szkła!

Mark popatrzył na mnie okrągłymi oczami. Szczerze mówiąc, też pomyślałem, że Helen zwariowała.

- Przelecimy nad statkiem. Nisko. Krzyknę. Wtedy zrzucisz.

- Przecież jestem w kabinie! Nie mogę wymówić Słowa! - Wstrząśnięty Mark zapomniał, że ma do czynienia z innym posiadaczem Słowa.

- Wysuń się! Wyskocz! Zrób, co chcesz, tylko zaśmieć pokład!

Szybowiec zaczął schodzić w dół.

Helen miała rację. Jeśli inne szybowce zaczną pościg - koniec. Może nas nawet nie strącą - mówiła przecież, że walka w powietrzu jest prawie niemożliwa, ale zobaczą, dokąd lecimy, podniosą alarm...

Ale jak zrzucić ten potworny ciężar, który Mark wziął na Słowo? To, co wziął, pojawi się na powrót w jego ręku. Nasz szybowiec przetnie na pół szklana ściana... i koniec.

- Szybciej! - rozkazała Helen, nie odwracając się. - Macie dwie minuty!

Poruszyłem głową. Wybić szybę albo rozedrzeć tkaninę... to dla nas nie pierwszyzna, prawda, Mark? Ale co dalej? Jeśli nawet chłopak wysunie ręce i uda mu się powiedzieć Słowo - ściana, która wyłoni się Chłodu, połamie skrzydła.

Tylko na dole, pod kabiną nie ma niczego.

Wyjąłem nóż, przyciągnąłem Marka do siebie, ten jakoś wcisnął się na tylne siedzenie. Nachyliłem się, zacząłem ciąć listewki pod nogami.

- Jeśli złamiesz kil albo dźwigary, spadniemy do razu! - uprzedziła Helen, nawet się nie oglądając. Widocznie poznała po dźwięku, co robię.

Gdybym tylko wiedział, gdzie są te kile i inne dźwigary... same poprzeczki i bambusowe rurki, jakieś linki... no tak, pominiemy je, przecież Helen musi sterować...

W końcu pękła ostatnia warstwa tkaniny i w podłodze zrobiła się dziura. Wąska, ale Mark powinien się przecisnąć. Szybowiec jeszcze się nie rozpadł, więc dobrze się domyśliłem.