- Właź - powiedziałem krótko, jakbym zaraził się od Helen.
Chłopiec przerażony popatrzył w dół. Sto metrów pod nami kołysały się fale, widać było żółte piaszczyste dno. Płytko, nic dziwnego, że liniowiec nie dopłynął do samego brzegu.
- No! Szybko! Głową w dół! Potrzymam cię za nogi! Jak trzeba będzie zrzucać...
Jak dać mu znak? Skoro nawet w kabinie muszę przekrzykiwać świst wiatru... jeśli Mark wysunie się na zewnątrz, to już w ogóle nic nie usłyszy.
- Uszczypnę cię - pocieszyłem Marka. - Pierwszy raz - przygotuj się, drugi - powiedz Słowo!
Chłopiec patrzył na mnie, nie będąc w stanie wykrztusić ani słowa. Rozumiałem go. Ja bym nie wlazł w tę dziurę. Wisieć głową w dół na takiej wysokości, w mknącym szybowcu, i jeszcze wymówić Słowo...
Helen rzeczywiście zwariowała.
A ja chyba do towarzystwa.
- Mark! No! - chwyciłem go za ramiona. - Proszę cię! Zaufaj mi, ja cię utrzymam! Nie bój się!
Nie przestał się bać. W jego oczach pojawił się większy strach, ale już godził się z sytuacją. Mark skulił się i wsunął głowę w dziurę. Chwyciłem go za nogi - przeszkadzało idiotyczne workowate ubranie. Świeci bracia z intendentury nie pomyśleli, że w tej sukni przyjdzie komuś wysuwać się z szybowca.
Pochwyciłem Marka wygodniej pod kolana i czując, że lada moment zacznie histeryzować, wsadziłem w otwór.
Wszedł idealnie, jakbym ja tę dziurę pod niego wyliczał, cały dzień wycinał i co godzinę brał z chłopaka miarę. Gdy znalazł się w dziurze po pas, zaczął się rozpaczliwie miotać. Może było mu zimno, a może zwyczajnie się bał. Suknia zsunęła się, zasłoniła podłogę i wyrwę, do góry sterczały gołe nogi i chudy tyłek w koronkowych majtkach. No proszę, jaką to bieliznę mniszki noszą! Dobrze wiedzieć, przyda się, jak będę kompanom opowiadał...
- Markus gotowy - oznajmiłem.
Luiza, która nie mogła nadążyć za biegiem wydarzeń, przechyliła się przez oparcie fotela i niepewnie wyciągnęła rękę, chcąc przytrzymać Markusa.
- Zabierz rękę! - krzyknąłem. - Pomyśli, że go szczypię i jeszcze wypowie Słowo nie w porę!
Przeorysza zastygła. Więc tak z nią trzeba!
- Może go tak zostawić? - powiedziała nieoczekiwanie Helen. - Nie wieje, i nawet jakby stabilniej... idioci uczeni nie pomyśleli, żeby zrobić na szybowcu dolny kil...
Nie patrzyłem, co się dzieje wokół. Czułem, że się zniżamy, słyszałem, że pchacze jeszcze działają, ale wszystkie siły skupiałem na Marku. Chłopak spocił się ze strachu i teraz trudniej go było trzymać.
- Przygotuj się!
Mrugnąłem do Luizy i uszczypnąłem Marka w pośladek. Żadnej reakcji. Może ze strachu stracił rozum?
- Jak myślisz, żyje? - zapytałem przeorysze. Zaczęła dygotać.
- Uwaga... wchodzę na cel...
Czy Helen zdawała sobie sprawę, kto siedzi w szybowcu, jaki ładunek mamy zrzucić i co jest pod nami? Nie wiem. Może wspomnienia i rzeczywistość, wojna ze zbuntowanymi żołnierzami i ucieczka z Miraculous zlały się teraz w jedno... i nie w dumę Mocarstwa, nie „Syna Gromu” widzi teraz pod sobą, lecz wrogą karawanę; nie mnie, złodziejowi, rozkazy wydaje, lecz towarzyszowi awiatorowi, zajętemu zrzucaniem bomb...
- Zrzut! - krzyknęła Helen. Zabrzmiało to tak natarczywie, że omal nie wypuściłem Marka. To znaczy, nadal trzymałem go bardzo mocno, ale w umyśle pojawił się obraz - rozluźniam palce, chłopiec sunie w dół, zostawiając w dziurze swoje szmatki. I spada na pokład liniowca...
Przez głowę przemknęły potworne obrazy, ale ręce nie zawiodły. Uszczypnąłem Marka po raz drugi i czekałem.
- Trzy, dwa, jeden... - odliczała Helen. Widocznie wydala komendę z zapasem czasu.
Wszystko na próżno. Mark się nie rusza i nie czuje moich sygnałów, ze strachu stracił rozum i...
Wstrząs.
Co to był za wstrząs!
Słońce przejrzało się we wszystkich szybach.
Zobaczyłem liniowiec z dwoma szybowcami, umocowanymi na pokładzie w dziwnych urządzeniach.
I lecącą w dół, wirującą niczym opadły liść ścianę szklą i stali.
Mark wymówił Słowo!
Powiedział w porę!
Zapierając się nogami w podłogę, rycząc z wytężenia, wyciągnąłem go z dziury. Helen uspokoiła szybowiec niemal od razu i teraz podpełzliśmy w górę, ale był taki moment, że już żegnałem się z życiem.
Ale Marka nie wypuściłem.
Jeszcze w powietrzu ściana rozpadła się i kontynuowała lot jako oddzielne kawałki szkła i żeliwa. Zasłoniła pokład; srebrzystymi iskrami zalśniły rozlatujące się odłamki, metalowe belki przebiły pokład, nurkując we wnętrzu liniowca. Chyba jedna przebiła kocioł parowy albo przewód parowy, bo z pokładu trysnęła fontanna białej pary.
W żadnym jeszcze boju „Synowi Gromu” nie zadano tak błyskawicznego i potwornego ciosu!
I jeśli do tej chwili byliśmy po prostu zbiegłymi przestępcami, to teraz nasze imiona będą przeklęte na wieki wieków.
Mark trząsł się, gdy w końcu wciągnąłem go do kabiny. Twarz chłopca była czerwona, oczy miał jak królik. To wiatr, nieźle go tam chłostało... Jak mu się w ogóle udało wypowiedzieć Słowo?
- Żyjesz? Mark? - objąłem go, nagle rozumiejąc, co on przeżył. - Mark!
Otworzył usta, próbując coś powiedzieć.
- Miałam rację! Znowu ledwie się słucha sterów! - krzyknęła Helen - i wieje! Z księciem w podłodze leciało się znacznie lepiej!
Czy ona zwariowała?
Helen odwróciła się i popatrzyła na Marka. I zrozumiałem, że po prostu stara się go rozruszać.
- Nie zgadzam się - powiedział szybko Mark. Głos miał zachrypnięty, ale twardy, nawet ironiczny. - Sama właź, a ja będę sterował.
- Zuch - powiedziała ze zdumieniem Helen. - Jaki z ciebie zuch... Mark... dziękuję.
Chłopiec odwrócił się, popatrzył na oddalający się liniowiec. Odezwał się ze smutkiem:
- Jaki tam ze mnie zuch... własny liniowiec okaleczyłem... i pewnie ludzie zginęli... Byłbym jego kapitanem, po osiągnięciu pełnoletności...
Luiza patrzyła na Marka z tak rozanieloną miną, jakby chciała polizać go po policzku, niczym wierny pies.
- Myślałem, że straciłeś przytomność - powiedziałem. - Zupełnie ucichłeś.
Mark zawahał się, jakby nie wiedząc, czy warto o tym mówić.
- Ilmar... tam... tam jest pięknie. Najpierw patrzyłem do tyłu, oczu tak nie smagało wiatrem. Niebo, wyspa, morze, ogon szybowca, jakieś małe wysepki.
- Farallone - powiedziała Luiza. - Cudowny twór Pana...
Chłopiec posłusznie skinął głową i ciągnął:
- I wszystko do góry nogami. Straszne i piękne. Nie myślałem, że tak może być.
Spojrzałem na dziurę pod nogami.
- Nie. Nie wejdę tam, zresztą i tak mnie nie utrzymasz
- Nie utrzymam - Mark potarł tyłek, skrzywił się. - Ale z ciebie drań, Ilmar. Teraz nie będę mógł usiąść.
- Spokojnie, siądziemy wszyscy - odezwała się Helen. - Oderwaliśmy się od pościgu, i to jest najważniejsze.
Odwróciłem się i zacząłem wypatrywać w niebie szybowców. Niełatwo było patrzeć pod słońce. Wydawało mi się, że widzę jakiś biały punkt, ale równie dobrze mógł to być ptak albo muszka w oku.
- Nie ma nikogo - zauważyła Helen. - Oba szybowce przykryło. Skrzydła zniszczyło, ale kabiny chwała Bogu całe... zanim wytoczą nowe, zanim oczyszczą pokład...
Skąd ona wie, co ja robię? Zerknąłem na nią podejrzliwie i dopiero teraz zauważyłem malutkie lustereczko na desce z przyrządami. Ciekawe, czy wszyscy awiatorzy takie mają czy tylko kobiety?