Выбрать главу

- Przepraszam, Mark. Myślałem, że straciłeś przytomność. Szczypałem z całej duszy.

- Dobrze już, co tam...

Nie wiem, o ile lepiej leciał szybowiec z Markiem w podłodze kabiny. Moim zdaniem teraz też szedł równo, nawet równiej niż falcon.

Szum pchaczy zaczął cichnąć, Helen westchnęła i pociągnęła dźwignię. Pchacze, już wypalone, poleciały w dół nie tak efektownie jak poprzednia para. Szybowiec wzbił się nieco wyżej.

- Dociągniemy? - zapytałem.

- Mam nadzieję. We trójkę dolecielibyśmy na pewno.

Luiza nic nie powiedziała, tylko zbladła, jakby czekając, że zaraz poprosimy ją, żeby wyskoczyła. Popatrzyłem na majaczący z przodu brzeg i pomyślałem, że dolecimy. Odległość w sumie nieduża, nie lecimy przecież przez pół Mocarstwa...

- Wieje - powiedział posępnie Mark. Poruszał nogą nad dziurą w podłodze, jakby krótki lot głową na dół wyzwolił go z lęku wysokości. Zaczął zdejmować strój mniszki. Zerknął na Luizę i wyjaśnił: - To nie męski striptiz, po prostu nie mogę już w tym dłużej chodzić.

Mężczyzna...

Po chwili zatkał dziurę w podłodze zwiniętą w kłębek suknią i skulił się. Został w samych pantalonach i koszulce.

- Jak chcesz, to ściągnij ze mnie kurtkę - zaproponowała Helen.

- Nie trzeba, mam ze sobą stare ubrania.

- Aha. Jasne. Nie stracisz przytomności, jak znowu sięgniesz w Chłód?

Mark zamyślił się, jakby wsłuchując się we własny organizm.

- Nie, chyba w porządku. Po tej ścianie... tak jakbym wszedł na górę i teraz już łatwiej.

Sięgnął w nicość, wzdrygając się gdy przez kabinę przeleciał lodowaty wietrzyk.

- Uważaj, głupcze! - zaklęła Helen. - Proszę mi wybaczyć, książę...

Szybowiec zatańczył w powietrzu i uspokoił się.

- Już nie będę.

Mark oparł się o moje ramię, zaczął wkładać spodnie. Pomogłem mu, w malutkiej przestrzeni kabiny każde działanie przemieniało się w akrobacje.

- Markus... - powiedziała w zadumie Helen. - Nauczyłeś się Słowa sam?

- Tak.

- Z księgi?

- Aha - chłopiec klapnął mi na kolana i zaczął zakładać koszulę. Koszula, w której przeszedł cały transport i ucieczkę ze Smutnych Wysp, była czysta i zacerowana. To pewnie zasługa Luizy.

- Pierwszy raz było trudno?

- Bardzo.

- Co mogłeś wziąć na Słowo? Najpierw?

- Pierścień. To prezent, kiedyś Władca...

Ciekawe stosunki panowały w Domu, jeśli rodzonego ojca nazywa Władcą...

- Nieważne. Potem było ci łatwiej?

- Tak, mogłem wziąć księgę i nóż, i zapalniczkę...

- Wszystko, co było osobiście twoje?

- Tak, ale miałem nie tylko to...

- Rozumiem - Helen zamilkła.

- Czemu pytasz, Nocna Wiedźmo?

- Markus, jestem dla ciebie awiatorem Helen albo hrabina Helen, albo po prostu Helen. Dobrze?

- Dobrze - odpowiedział z urazą Mark. - To o co chodzi?

- Twoja siła rośnie - wyjaśniła w zadumie Helen. - I to bardzo szybko. To nie jest charakterystyczne dla zwykłego Słowa. Czasem zdarza się, że dzieci, którym dają Słowo, nie od razu posiądą je w pełni, ale taki znaczący wzrost i w dodatku skokowy... Uczeni oszaleliby od takiej informacji...

Mark zamyślił się.

Ja też. Chyba zaczęło do mnie docierać, dlaczego Helen zdecydowała się jednak ratować Marka i zaatakować liniowiec.

- Teraz cicho, jest noszenie! - powiedziała Helen. Szybowiec krążył po spirali, nabierając wysokości. Luiza zaczęła się modlić. Trochę za późno się spostrzegła, teraz nie było już prawie niebezpieczeństwa... Szybowiec wytrzymał, uciekliśmy liniowcowi...

- Helen, gdzie będzie granica? - zapytał nagle Mark. - Co?

- Jaka granica? - zdenerwowała się Luiza. - Dokąd my lecimy?

- Nie o tym mówię - wyjaśnił cierpliwie Mark. - Mówię o sile mojego Słowa, o jego granicach!

- Czy Zbawiciel miał jakąś granicę? - odpowiedziała pytaniem Helen.

Szybowiec znowu wyrównał lot, leciał do brzegu. Teraz nie miałem już żadnych wątpliwości, że dolecimy.

- Helen... - powiedział cichutko Mark. Milczała, a chłopiec popatrzył na mnie. - Ilmar, boję się.

- Przecież lecimy spokojnie? Ty miałbyś się bać lotu! - Poklepałem go po ramieniu, objąłem.

- Nie lotu! Co wy wszyscy jesteście tacy... dosłowni?

- Siebie? - domyśliłem się.

- Słowa w sobie. I siebie w Słowie.

- Teraz już za późno na strach, Markus. Już przewróciłeś świat do góry nogami. - Helen prowadziła szybowiec szybko i instynktownie, jakby myślała o czymś innym. - Gdy przeczytałeś Prawdziwe Słowo, gdy uciekłeś, zabierając księgę, wtedy wybrałeś, kim będziesz.

- Helen! - Luiza podniosła głos. - Nie bluźnij!

- To ma być bluźnierstwo? - oburzyła się Helen. - Dość tego, siostro Luizo. Ja mówię prawdę. A jak chcesz, to powiem jeszcze więcej. Gdy zobaczyłam cię w hotelu, omal z wściekłości... dobrze, co tam. Sama wiesz, że w twoim świeckim życiu nie byłyśmy przyjaciółkami.

- Czy ty w ogóle miałaś przyjaciółki? - zapiszczała Luiza. - Chmara mężczyzn...

Popatrzyła na mnie i ugryzła się w język.

Niepotrzebnie.

Czy ja tego nie rozumiałem? Dziwne by było, gdyby Helen - młoda, piękna kobieta, z jej sławą, tytułem, stanem, nie miała dziesiątków - tak, tak! - dziesiątków kochanków.

Nie lubię patrzeć wstecz. Nie umiem zajrzeć w przyszłość. Ale przed smutkiem ratuje życie teraźniejszością.

- Luizo, wysłuchaj mnie - powiedziała bardzo spokojnie i uprzejmie Helen. - Mamy jeszcze dziesięć minut do brzegu, a potem... Kto wie, jak się wszystko ułoży. Ale jedno chcę powiedzieć... Widać nie na darmo tak się układa, że wokół Marka gromadzą się najróżniejsi ludzie. Ilmar... no, teraz ma tytuł, ale konkretnie kim jest? Złodziejem, awanturnikiem bez domu i rodziny. Nie obrażaj się, II, ale czy tak nie jest?

- Jest - przyznałem, choć lekko mnie ukłuło to „bez rodziny”. Może nie jestem szlachcicem, ale swoich przodków znam. Ale w sumie Helen miała rację.

- A przecież powinieneś był zostać kupcem albo czeladnikiem, tak, Ilmar?

- No... tak. Ale to nie dla mnie. Już wolę grzebać w starożytnych grobowcach.

- O tym właśnie mówię. A ja... jaka ze mnie szlachetnie urodzona dama? Nie tak, Luizo? Tak się złożyło, że w świecie prawie mnie palcami wytykano...

Twarz Luizy pokryła się czerwonymi plamami.

- Dobrze, było, minęło. Zostałam awiatorem i teraz to jest mój dom i moje przeznaczenie. Jestem żołnierzem. Teraz ty, święta siostro... Z salonowym życiem wyszło ci nienajlepiej, prawda? Ale przeoryszą stałaś się wspaniałą, skoro żadna z mniszek nie wydała Markusa... Przecież nie są ślepe, powinny były zrozumieć, że to chłopak, może nawet rozpoznać... Twoje siostry na pewno cię kochały. I wybaczyły. Może modliły się potajemnie, żebyś okazała skruchę i opamiętała się, ale nie zdradziły.

Siostra przeorysza milczała. Słowa Helen podziałały.

- I tak... - Helen obejrzała się na słuchającego w napięciu Marka. - Teraz ty sam. Zbieg. Były młodszy książę.

- Książęta nie są byli!

- Chłopcze, sądzę, że usłyszmy jeszcze nie o takich cudach jak pozbawienie tytułu... Były książę, obecnie strażnik Prawdziwego Słowa, które to Słowo w nim rośnie. Wokół niego sami nieudacznicy, którzy nie znaleźli szczęścia w swoim przeznaczeniu i sami wybrali sobie los. Rozbójnik, żołnierka, osoba duchowna...

- Powstrzymaj się, Helen - powiedziała cicho Luiza. - Nie mnóż grzechów, zamilknij!

- Powiedziałabym. Ale ty i tak już wszystko zrozumiałaś.