- Twój pomysł z przebraniem był dobry - powiedziałem. - Nie bój się, nie będziemy tego powtarzać. Co w pierwszej kolejności zwróci uwagę strażnika... albo uważnego człowieka, pragnącego rozpoznać zbiega? Pamiętaj, że ów człowiek cię nie zna.
- Płeć - powiedział posępnie Mark.
- Oczywiście. Umysł łowcy nagród działa jak sito. On może nie zdawać sobie z tego sprawy, ale połowę od razu odsiewa z powodu innej płci. A później? Wpatrywanie się w rysy twarzy to niełatwe zajęcie.
- Wiek? - podsunął niepewnie Mark.
- Tak jest.
- Nie możesz sprawić, żebym był starszy albo młodszy!
- Nie mogę. Ale mogę sprawić, że będziesz wyglądał na młodszego, niż jesteś... zdejmuj spodnie i koszulę. Helen, Luizo, zajmijcie się jego ubraniem. Spodnie mają być krótkie, koszula - z koronkami. Weźcie te, które odprułem od munduru.
Kobiety popatrzyły na siebie.
- I to pomoże? - zapytała sceptycznie Helen.
- Nie tylko to, Markus!
Chłopiec pokornie poszedł ze mną do strumienia. Zanurzyłem jego głowę w wodzie, rozczochrałem mokre włosy. Wprawdzie nie dało się zawinąć ślicznych loczków, ale chłopak włosy miał miękkie, coś niecoś powinno się udać.
- Mam prawie trzynaście lat - prychnął Mark. - Będę głupio wyglądał w krótkich spodenkach!
- Nawet teraz wyglądasz na półtora roku mniej - oznajmiłem bezlitośnie. - A będziesz wyglądał na dziesięć.
- Co?
- Zaufaj mi.
Dlaczego nigdy nie można wykrzesać z ludzi odrobiny wdzięczności? Tworzyłem właśnie arcydzieło charakteryzacji, a Mark siedział z tak zbolałą miną, jakby wpadł w łapy dzikusów i czekał na tortury.
- Malarz, którego sztych ozdabia każdą prawie ścianę, nieco ci pochlebił - powiedziałem przeglądając kosmetyki. - Twarz oddał wiernie, nie było potrzeby kłamać. Ale zrobił szersze ramiona, bardziej władczy podbródek... Narysował cię tak, jakbyś był starszy... To dobrze. Wszyscy będą szukać mocnego nastolatka. A zobaczą małego chłopczyka...
Tusz. Cienie. Kredka.
Mark i tak miał duże oczy, a ja jeszcze pokreśliłem tę cechę. Z tyłu Luiza i Helen przeklinając mnie, moje szalone pomysły, dziecięce fasony i dzieci w ogóle oraz brak narzędzi krawieckich, przerabiały ubranie księcia.
Pomadka. Krem tonujący. Puder.
Nie miałem zamiaru wymalować Marka jak komedianta czy klauna w cyrku, tylko nieco podkreślić dziecięce rysy, wydobyć resztki dzieciństwa, nadal żyjące w jego twarzy. To było najtrudniejsze - w końcu nie jestem zawodowym charakteryzatorem, tylko amatorem. Ech, gdyby tu była gruba Julia z Wenecji! Albo Beetle Juice z Hamburga! To był mistrz nad mistrze! Słynny i wśród przestępców, i wśród znamienitych dam. Gdy raz do roku zjeżdżają się w Hamburgu wszyscy jarmarczni zapaśnicy, aby w uczciwej walce wyłonić prawdziwego zwycięzcę, też się bez niego nie obejdzie. Wyzywający makijaż nie jest zapaśnikowi potrzebny, ale podkreślenie rysów twarzy - tak, żeby z trybun było lepiej widać - to się zawsze przydaje.
Zacząłem opowiadać Markowi o turniejach w Hamburgu, żeby choć na chwilę oderwać jego myśli od moich poczynań. Pomogło. Mark, jak każde dziecko, lubił podobne opowieści.
- I tam wyłaniają prawdziwego zwycięzcę? Tego, który rzeczywiście jest najsilniejszy?
- Oczywiście, że nie. Turnieje nigdy nie pokazują prawdziwej siły. W Hamburgu występują ci zapaśnicy, którzy nie mają prawdziwej siły, ale cieszą się uznaniem publiczności. Takie właśnie jest życie, śmiesznie byłoby szukać w nim prawdziwej prawdy.
- To co robić?
- Żyć. Czas wszystko pokaże. Odwróć się.
Wysmarowałem dłonie brylantyną i jeszcze raz przejechałem po włosach Marka.
Cofnąłem się o krok, zadowolony z efektu.
- Nie nadymaj policzków, Mark... Helen, Luiza, popatrzcie!
Kobiety przerwały dyskusję, która pewnie za chwilę przemieniłaby się w kłótnię. Popatrzyły na Marka.
- No i jak?
- A nie możesz go ucharakteryzować na niemowlaka? - spytała poważnie Helen. - Dziesięć lat, nie więcej! Wspaniale!
Obie kobiety zachowywały się tak, jakbym to nie wygląd chłopcu lekko zmienił, tylko dokonał prawdziwego odmłodzenia. Helen kontynuowała przesłuchanie:
- Dorosłych też tak umiesz zmieniać?
- Oczywiście. Właśnie z dorosłymi zazwyczaj pracowałem... każdy dobry złodziej powinien umieć zmieniać wygląd...
Zamilkłem. W ich oczach pojawił się niezdrowy błysk.
- Kobiety też tak można przeobrazić?
- Tak.
- A ile lat można odjąć? I jak się to robi? - włączyła się Luiza.
- No, najważniejsza rzecz to wypatrzyć dziecięce rysy, od nich iść. I żeby nie wpaść w karykaturę - skoczyłem do Marka i złapałem za już podniesioną rękę - chciał przygładzić włosy. - Nie waż się! Zapomnij, że masz głowę!
- Ilmar, a... - Luiza nie mogła się uspokoić. Wreszcie zrozumiałem, o co chodzi.
Wysoko urodzone damy nie umiały sobie poprawić twarzy, nie umiały tego, co umie pierwsza lepsza miejska dziwka!
- Potem, dobrze? Już i tak straciliśmy godzinę!
- A jeśli nas złapią? - wykrzyknęła Luiza. - Nie zdążysz opowiedzieć!
- Jak nas złapią, to dla kogo się będziecie malować? Dla kata.
Nawet ten argument zadziałał słabo. Kobiety jednak zamilkły, skończyły przerabiać ubranie Marka i wkrótce niezadowolony chłopiec je włożył.
- Pięknie - podsumowałem. - Oto mamy rodzinę z warstwy średniej: rodziców, synka, wprawdzie wysokiego, ale o niewinnej buźce niemowlaka, a także starzejącą się damę do towarzystwa.
Co za brak wdzięczności! Cała trójka popatrzyła na mnie z takim oburzeniem...
- Chodźmy, trzeba się śpieszyć - dorzuciłem szybko.
Wyszliśmy spod osłony drzew, zaczęliśmy iść brzegiem lasu. Po drodze przyglądałem się swoim towarzyszkom i chłopcu, próbując znaleźć słabe miejsca maskarady. Chyba nie było nic podejrzanego. Żeby jeszcze wymyślić, jak je pogodzić...
Popatrzyłem na niebo. I od razu znalazłem bezpieczny temat do rozmowy.
- Helen, popatrz, jaki ptak! Leci wysoko jak szybowiec!
Helen podniosła głowę, zrobiła jeszcze dwa kroki i zamarła:
- To nie ptak, głupcze! To właśnie szybowiec!
- Z liniowca? - wykrztusiłem.
- Nie, to falcon, on nie staruje z pokładu. Nie wiem. Może z wyspy? Albo z brzegu, w pobliżu są trzy pasy...
Szybowiec krążył w niebie, wysoko, wysoko, biały punkt z wielkimi skrzydłami. Teraz, gdy się lepiej przyjrzałem, zrozumiałem, że na ptaka jest zbyt duży.
- Pogoń?
- Nie wiem. Był w niebie, jak wyszliśmy z lasu?
- Nie patrzyłem.
- Ja też nie...
Nieznany nam awiator chyba nie miał zamiaru się zniżać. Zataczał ogromne kręgi, jak jastrząb wypatrujący zdobyczy.
Nie spodobało mi się to porównanie.
- Dobrze idzie - powiedziała Helen z zachwytem i zawiścią. - Nie wiem... zbyt wysoko, żeby poznać styl. Ale jest coś znajomego...
- Wracamy do lasu?
- Zabłądzimy. Idziemy dalej, tak jak szliśmy. Z tej wysokości twarzy nie rozpozna.
Szliśmy dalej. Po chwili Helen dodała:
- Chociaż wcale nie musi oglądać twarzy. Każda grupa złożona z czterech osób będzie podejrzana. Ja bym właśnie tak szukała!
Przed nami pokazała się wioska, za którą ciągnął się trakt. A szybowiec nadal krążył. Przyspieszyliśmy kroku.
Epilog tomu pierwszego,
w którym spotykamy wroga i zdobywamy przyjaciela
Wieś była mała, a w środku dnia - zupełnie pusta. Kilku siedzących przed domami starców odprowadziło nas ciekawymi spojrzeniami, a jakaś dziewczynka na naszą prośbę przyniosła z domu świeże mleko. Helen zapłaciła i po kolei napiliśmy się z dzbana.