Helen milczała. Odwróciłem się do Luizy.
- Siostro przeoryszo?
- Myślę, że powinniśmy zaszyć się w głuszy... ale nie opuszczać Mocarstwa. - Luiza mówiła bardzo niepewnie. - Mimo wszystko tutaj najłatwiej nam się ukryć, prawda?...
Skinąłem głową. Rzeczywiście tak było.
- A co ty proponujesz, Ilmar? - zapytała gwałtownie Helen. - Jestem pewna, że masz gotowy plan.
- Oczywiście, Proponuję albo uciec do Rosji...
- Tak samo niebezpiecznie - zareagowała natychmiast Helen. - Rosyjski wywiad na pewno jest od dawna zorientowany w sytuacji. A ich oprawcy są bardzo utalentowani - to u nich tradycja. Wytrząsną z nas, wytrząsną z Marka. Znasz ich ulubione tortury? Syberyjski walonek - gdy nogi owijają ci szmatą, maczają w lodowatej wodzie i wystawiają na mróz; chan-dzwon, kiedy wsadzają cię pod wielki dzwon i zaczynają w niego nierytmicznie uderzać; jeżowe rękawice, chanowe siodło, właź do maszyny, brzózka...
Mark drgnął. Mnie też zrobiło się nieswojo. Zresztą wymieniłem Rosję tylko dlatego, żeby Helen miała co odrzucić.
- Dobrze, daruj sobie szczegóły, przekonałaś mnie. W takim razie pozostają kolonie.
- A to niezła myśl - skinęła Helen. - Jakie? Zachodnie Indie? Amazonia, Indie?
- Nie wiem. Musisz sama zdecydować. Nigdzie nie byłem.
- Problem nie w tym, jak dostać się miasta portowego - zastanawiała się Helen - tylko jak wsiąść na statek. Dom nie mógł zerwać wszystkich kontaktów - to już byłaby ostateczność. Ale kontrole w portach są pewnie takie... makijaż nam nie pomoże.
- Szkoda, że szybowce nie latają przez ocean.
Helen zaśmiała się gorzko.
- Jedziemy zatem do najbliższego portu - postanowiłem. - Nie, nie do najbliższego. Wystarczy Marsylia albo Nantes. Galowie to naród leniwy... i chciwy. Może uda się oszukać Straż.
- To wszystko? - oburzyła się Helen. - Sądzisz, że wszystko już omówiliśmy? Ilmar!
- Po pierwsze, nie ma właściwie czego omawiać. Nie wiemy, jakie kroki zrobił Dom. Jakie będą kontrole, jak nasilą się poszukiwania... Po drugie... lepiej nic na zapas nie ustalać.
- Dlaczego?
- Jeśli któreś z nas... wyłączając może Markusa... wpadnie w ręce straży - pozostali muszą uciekać. I lepiej, żeby złapany nie wiedział, dokąd uciekają. Wiesz, jakich mamy zdolnych katów? Brzózka i syberyjski walonek na pewno są straszne. A biała róża, czerwona róża, wenecjański grill, skrucha, miłość i krew?
Luiza złożyła ręce, zaczęła się modlić.
- Ty... Ty to wszystko przeżyłeś? - spytała stropiona Helen.
- Bóg uchował. Trzech takich tortur nikt nie przeżyje! A mówić zaczynasz po pierwszej, możesz mi wierzyć. Gdy wysyłali mnie na Smutne Wyspy... wszystko powiedziałem... no, prawie wszystko. Już po skrusze. A przecież nawet nie kaleczą ciała, nie zostawiają śladów. Tylko ból - taki, że przed oczami pojawia się czerwona płachta...
- Świat jest okrutny - powiedział cicho Mark. - Ilmar, ja słyszałem o tych wszystkich torturach jeszcze w Wersalu... tylko nie wiem, co to takiego.
- Lepiej, żebyś się nigdy nie dowiedział - objąłem Marka. - Sam byś ich błagał, żeby pozwolili ci wymówić Słowo i oddać świętą księgę...
- Nie! - krzyknął oburzony Mark.
- Tak. Nie wiesz, co znaczy prawdziwy ból.
Zapadła cisza, napięta, przeciągająca się cisza.
Kto tu znał ból, tortury i poniżenia?
Tylko ja.
Nawet słynne hartowanie awiatorów, któremu ich jeszcze w szkole poddają... wszystko to głupstwo. Jedna sprawa, gdy idziesz na to sam, gdy wiesz, że będą sprawdzać twoją dzielność, uczyć bólu... to zupełnie co innego, - gdy siedzisz w kamiennej ciemnicy i żadnego światełka, żadnej nadziei...
- Boje się - powiedział Mark. - Jeśli Władca... jeśli on pozna Prawdziwe Słowo...
Milczeliśmy, bojąc się powstrzymać ten przypływ szczerości.
- Kiedyś z nim rozmawiałem - powiedział Mark, patrząc w podłogę. - Ze trzy lata temu. Wtedy Władca powiedział, że byłbym dobrym księciem - prawdziwym. Gdybym tylko miał w sobie więcej okrucieństwa, a nie łagodności... jak mama.
Nie uważałem go ani za przesadnie łagodnego, ani za niedostatecznie okrutnego. Ale skąd miałbym znać miarki Domu?
- Nawet się starałem, już potem. Ale nie o to chodzi. Wtedy... Władca pokazał mi Słowo. Swoje. Wyjął kindżał... ten, który masz teraz ty, Ilmar. Podarował mi go, a potem nagle wziął mnie...
Mark zamilkł. Było mu nieprzyjemnie, i ja to rozumiałem.
- ...wziął mnie za kołnierz, podniósł i powiedział: „Gdybyż moje Słowo było Prawdziwym, Pierwotnym Słowem! Cały świat trzymałbym w garści, jak teraz ciebie, mały”.
- Nieprzyjemne - powiedziałem ostrożnie.
- Nie o to chodzi - odpowiedział Mark. - Podniósł mnie tylko na sekundę. Władca... Władca jest słaby.
Chłopak uśmiechnął się.
Zrobiło mi się nieprzyjemnie od tego uśmiechu. Jeśli będę miał dzieci, nigdy nie podniosę żadnego za kark. Skoro tak reagują...
- Potem to sobie przypomniałem, gdy znalazłem księgę. No i...
- Jasne - powiedziałem. - Dobrze, Mark. Ja cię rozumiem.
Dyliżans jechał szybko i prawie nie trzęsło. Można by pomyśleć - rozkoszuj się drogą! W pierwszej klasie, znowu wyrwawszy się z łap pretorianów! A my siedzieliśmy jak na własnej stypie.
- Kościół boi się tego samego. Tak, Ilmar? - zapytała Helen.
- Chyba tak. Ale Kościół nie jest jednolity. Jedni chcą wykończyć Markusa razem z jego Słowem, inni - użyć Słowa według własnego uznania.
- I kto chce mnie zabić? - zapytał ostro Mark.
- Słudzy Zbawiciela - powiedziałem z wysiłkiem. Spojrzałem na Luizę, skinęła głową:
- Kiedyś myślałam, że to prawdziwe nieszczęście - że jedni bardziej czczą Siostrę a inni Zbawiciela. Bóg jest przecież jeden, dlaczego zwracać się do niego w różny sposób? Ale gdy porzuciłam świeckie życie... każdy sam decyduje, przez kogo chce słać błagania. Każdy sam decyduje, co dla niego ważniejsze - prawda, która przyszła od Boga, czy prawda zwrócona ku Bogu... Dobra twardość czy surowa łagodność. Tak już się złożyło. To pewnie wynika z natury człowieka. Nie na darmo Pan podzielił nas na kobiety i mężczyzn, prawda? Tylko... okazało się, że służenie Zbawicielowi jest trudniejsze. Przez cały czas wzywać do dobra, żądać dobra, wybijać dobro... czy słaba dusza może to wytrzymać? Stąd właśnie stosy, stąd krucjaty...
Luiza zamilkła, patrząc na nas z przestrachem. Amy milczeliśmy, wpatrując się w nią, i w naszych spojrzeniach było zakłopotanie. Każdy już zrozumiał - Helen dawno temu, Mark później, ja całkiem niedawno, co prezentuje sobą przeorysza Luiza, była baronowa.
Szczerze mówiąc, nie była zbyt błyskotliwa.
I usłyszeć z jej ust coś odkrywczego i - na pierwszy rzut oka - słusznego, było dziwne.
- Powiedziałam coś głupiego? - spytała Luiza półgłosem. Pewność siebie, która tak udatnie zastępowała jej bystrość umysłu, po raz pierwszy nie wystarczyła.
- Nie - tak samo półgłosem odpowiedziała Helen. - O to właśnie chodzi, że nie...
Teraz wszystko zależało od Luizy. Nie wytrzymam kolejnej kłótni!
Przeorysza zaśmiała się. Schowała twarz w dłoniach i kołysząc się, odwróciła od nas.
- Więc tak... więc okazuje się, że tak przykuwa się uwagę ludzi. Raz na sto lat powiedzieć coś mądrego?