Выбрать главу

Faks zapiszczał i powoli wytoczył się z niego arkusz papieru.

Unni złapała go i czytała na stojąco. Nie miała czasu usiąść.

Pauk znaczy pająk.

Paukija, Pajęcza Wieś, przyjemne, nie ma co!

Drugi arkusz:

Człowiek, który nie może umrzeć, jest, w przeciwieństwie do upiora, „żyjącą” istotą, która właściwie powinna umrzeć lub umarła, ale która jest w stanie utrzymywać się przy życiu dzięki pożywieniu z innych źródeł. To znaczy dzięki jakiemuś rodzajowi pasożytowania na żywych.

Wampiry piją krew ludzką.

Wilkołaki zmieniają skórę, są na przemian to ludźmi, to wilkami i wysysają soki, dzięki którym mogą żyć dalej.

Zombi natomiast, czyli żywe trupy, są utrzymywani przy życiu przez kapłanów voodoo, ale nie mają własnej woli.

Na dodatek do tego istnieje wiele innych wariantów. Niektóre z tych istot żyją dzięki nasieniu zakochanych, ale musi ono zostać specjalnie przygotowane. Inne wykorzystują krew pewnych małych zwierząt, by zachować „życie”, albo czerpią siły z księżyca…

– Bardzo apetyczne – mruknęła Unni. Nie była w stanie dłużej tego czytać. Na samym dole dostrzegła pogardliwy komentarz na temat ludzkich przesądów i że tego rodzaju istoty oczywiście nie istnieją, bo gdzieżby, ale że interesujące było przekonać się, iż przesądy pienią się na całym ziemskim globie.

– Co wy wiecie o upiorach – powiedziała, odkładając kartki na bok na wypadek, gdyby później miała ochotę poczytać sobie jeszcze o innych wariantach, choć teraz w to wątpiła.

W końcu usiadła. Miała wrażenie, że wokół niej zrobiło się ciemno. Coś w głębi jej duszy żaliło się boleśnie.

Wykonaliśmy przecież zadanie, skończyliśmy i teraz mogło nam być tak dobrze. „Jeden brat wróci… „ Ta przeklęta przepowiednia! Ale ja się nigdy nie poddam! Gdybym nawet miała go szukać do dziewięćdziesiątego roku życia, to muszę go znaleźć.

Muszę. Istnienie bez niego nie ma dla mnie żadnej wartości. Muszę opowiedzieć mu o dziecku. Jordi ma prawo o nim wiedzieć, ma prawo prowadzić je przez życie. Dziecko nie musi żyć tylko z matką, opowiadającą mu o fantastycznym ojcu, który jednak nigdy swego dziecka nie widział.

Zatelefonował ciekawski Jørn i zapytał, po co jej te wszystkie śmieci? Jacyś ludzie, którzy nie mogą umrzeć? Kto to jest i czy Unni nie ma już dosyć tego rodzaju problemów?

– Nie pytaj, Jørn! Nie pytaj! Zajmij się tymi swoimi komputerami, czy jak je tam nazywasz, i odpowiadaj mi tylko, kiedy będę potrzebować informacji! Tak będzie dla ciebie najbezpieczniej. I naprawdę najzdrowiej.

– O tak, dziękuję, już wiem wszystko, co trzeba. Nigdy nie zapomnę przerażenia w chwili, kiedy zostałem wessany do strasznego świata tych upiornych mnichów. Okay, tylko daj znać w razie potrzeby! Będę siedział przykuty do mojego peceta i pomogę ci zawsze najlepiej jak potrafię!

– Dziękuję, Jørn! Co my byśmy bez ciebie zrobili?

– No właśnie, też się nad tym zastanawiam.

Akurat to jest przesadą, pomyślała Unni. Jørn był jedynie peryferyjnym trybikiem w tej całej przeklętej maszynerii, z którą oni musieli się mocować. Głośno jednak tego nie powiedziała. Każdy musi mieć prawo myśleć, że jest ważny.

Wampiry, wilkołaki, zombi i niezliczona liczba innych wariantów czarujących potworów…

Unni już zdążyła się zainteresować pierwszą z wymienionych kategorii w tym zbiorze paskudztwa. Wampiry.

W zamyśleniu przemawiała sama do siebie:

– Ja, tylko ja jedna na świecie wiem, co unicestwiło tego chciwego wójta.

No i nareszcie wiem, gdzie cię szukać, Jordi!

CZĘŚĆ CZWARTA. ŚWIAT TYCH, KTÓRZY NIE MOGĄ UMRZEĆ

13

Nienawidzę tego, myślał Jordi, gdy wirując mijał różne warstwy czasu czy też jakieś mroczne sfery. Dokładnie tak jak poprzednim razem spotkał swoją szczególną formę śmierci. Wtedy przecież także nie umarł, a jedynie w jakiś dziwny sposób zdystansował się od istot żyjących.

Tym razem jednak było gorzej.

Inni wiedzieli, dokąd on zmierza. On natomiast nie wiedział.

Jordi zatkał uszy rękami, by nie słyszeć przejmującego wycia, zaciskał z całych sił powieki, by nie widzieć cieni falujących mu przed oczyma, spoglądających nań z nienawiścią w tych ułamkach sekund, kiedy go mijały. Złe oczy, bezbronne, przestraszone, upiorne, podejrzliwe, czające się…

To wszystko przeżywał już poprzednim razem.

– Unni, gdzieś ty się podziała? Co się stało? Słyszałem twój krzyk przerażenia w chwili, kiedy wszystko się zawaliło, a wy po prostu zostaliście ode mnie oddzieleni.

Szalona podróż dobiegła końca. Wszystko się uspokoiło, wokół zaległa śmiertelna cisza. Złowroga cisza.

Wydaje mi się, że zdołałem zapobiec atakowi demonów, pomyślał.

To nie one wyły dopiero co tak przeraźliwie. To były zastępy upiorów w zapomnianym przejściu ze świata żywych do świata umarłych. To coś, czego tylko ja doświadczam, ponieważ zawiązałem sojusz z rycerzami. Inni nie muszą doświadczać śmierci jako czegoś bolesnego. Śmierć jest piękna, wiem o tym.

Ale ja nie mogę umrzeć i opuścić Unni. Ja muszę żyć dalej. Muszę walczyć, przeciwstawić się. Choć nie ma już z czym walczyć. Ostrożnie opuścił ręce i wolno otworzył oczy. Najpierw nie widział nic. Po chwili jednak coś się zaczęło wyłaniać z tej nicości. Coś jakby wysokie, gotyckie sklepienie.

Potem jeszcze jedno, i nieco dalej kolejne. Mroczne, wysmukłe i majestatyczne stały tak bez celu i sensu. Wiele innych sklepień widać było za nimi. Potężne, zwieńczone korytarze, prowadzące gdzieś w dal, rozmazywały się w świetle, szarzały w perspektywie, tym mniejsze, im dalej się znajdowały.

Sklepienia wydawały się dekoracją. Jordi uniósł wzrok i widział ich całe mnóstwo, wznoszących się we wszystkich kierunkach. Łuki o wielkiej artystycznej wartości, czyste stylistycznie, przepiękne, a on stał pośrodku tego wszystkiego. Niczym w katedrze bez ścian. W świątyni, z której został jedynie ten szkielet sklepień z gotyckich łuków. Przestronnej niczym zamek ze snów. Przekonanie, co to jest takiego, nie przyszło do niego znikąd, z żadnego konkretnego źródła, ale i tak wiedział, że jest słuszne:

Oto pasaż między różnymi sferami, myślał. Ja przychodzę ze sfery ludzi i znalazłem się tutaj, ponieważ musiałem opuścić świat ludzi, ale przecież za nic tego nie chcę.

Chociaż nie sądzę, bym miał tu zbyt wiele do powiedzenia.

Dokąd zmierzam?

Żeby tylko nie do sfery umarłych, Boże, oszczędź mi takiego losu, ja mam dla kogo żyć!

A może to sfera upiorów, dusz pokutujących? Możliwe, ale tam też nie chcę się znaleźć.

Na samym końcu, w jednym z arkadowych korytarzy, który znajdował się dokładnie naprzeciwko niego, zamajaczyła mu jakaś postać, ubrana na biało, w długim płaszczu czy habicie, z kapturem, z rękami wsuniętymi w szerokie rękawy.

Oczekująca. Na niego, na Jordiego właśnie.

To tam miał się udać.

Ja nie chcę, ja muszę wracać do Unni. Ona mnie teraz potrzebuje.

Ale jego stopy ruszyły naprzód. Wkroczył pod świątynne sklepienia i podążał w stronę czekającej postaci. Mijał jeden łuk po drugim. Potrzebował na to mnóstwo czasu, łuki stały w większych odległościach od siebie, niż sądził.

Korytarze z arkadami znikały jeden za drugim, ale postać przed nim odwróciła się i sunęła dalej przed siebie, prowadząc go w głąb.

W głąb czego? Niczego. Jordi czuł, że stąpa po czymś, ale nie umiałby powiedzieć, po czym. W każdym razie to nie była podłoga. To nic.