W końcu szarobiałe światło przed nim pociemniało. Postać zniknęła. Im szedł dalej, tym wszystko stawało się bardziej szare.
Ciemniejsze.
Ciemniejsze.
Brązowo – czarne. Ziemisto – brunatne…
Jaśniejsze!
Słoneczny promień trafił go w twarz niczym cios. Znowu jestem na górze! Znowu jestem na ziemi! Wróciłem! Dzięki! Dzięki, wszystkie dobre moce, że czas próby dobiegł końca!
Poczuł taką ulgę, że mógłby płakać.
Ale…
Nie było dokładnie tak samo jak przedtem.
Światło wydawało się jakieś fałszywe. Nie takie złociste jak światło słoneczne, lecz zimne niczym biały metal i z niebieskawym połyskiem.
Jordi rozejrzał się wokół. Las. Drzewa wyglądające na czarne w tym zimnym świetle. Dachy domów nieco dalej. Światło i cienie dookoła.
To nie słońce świeciło. To księżyc. Z jakąś intensywną, trudną do zniesienia mocą, tak że można było widzieć wszystko dokładnie jak za dnia.
Można było? Że można było widzieć? Kto mógł?
Jordi spojrzał na dół, na siebie. Nie, wyglądał jak zwykłe, miał na sobie to samo ubranie, w którym opuścił grotę.
Żeby w końcu jednak wszystko wyjaśnić, ruszył ku domom w oddali. Niebawem znalazł się na drodze prowadzącej tam właśnie.
Na skraju osady spotkał jakąś starszą parę. Jordi przystanął i uprzejmie zapytał o nazwę miejscowości.
Para jednak nie zareagowała, żadne z dwojga nie próbowało się zatrzymać. Co więcej, oni go nie widzieli, Jordi musiał uskoczyć na skraj drogi, bo szli prosto na niego. Szli sobie, rozmawiając, ale Jordi nie rozumiał ani słowa z tego, co mówili.
Serce zaczęło mu bić głośno. Ogarnął go strach.
– Hallo! – zawołał. Ale starsi państwo się nie odwrócili.
Jordi stał jak rażony piorunem, niczego nie pojmując. Co jest tym ludziom? Są głusi i zarazem ślepi?
A może to z nim coś nie tak?
Usłyszał głosy na najbliższej uliczce i zdecydował się pójść w tamtą stronę. Wtedy poczuł na ramieniu czyjąś dłoń.
Szok sprawił, że o mało nie upadł. Odwrócił się z lękiem.
To owa biała postać, która go przywiodła do tego miejsca. Teraz zobaczył, że to kobieta o ciepłych, smutnych oczach.
Odprowadziła go na bok. Pod drzewa.
– Nie pozwól, by cię zobaczyli!
– Ale przecież oni niczego nie widzą!
– Niektórzy by mogli. Niektórzy potrafią cię zobaczyć, ale ty nie będziesz wiedział, którzy – rzekła łagodnie.
– Więc oni znajdują się w innej sferze? Uśmiechnęła się. Nie była ani młoda, ani stara, ani piękna, ani nieładna.
– Raczej bym to odwróciła. To są ludzie. A w innej sferze znajdujesz się ty.
– W jakiej?
– Wkrótce się dowiesz. Jordi, mój młody przyjacielu, ty nie jesteś taki jak inni w twoim nowym świecie. Czekaliśmy na kogoś takiego jak ty, ale bardzo niewielu ludzi się tutaj dostaje, a ci, którzy się zjawiają, na ogół nie mają potrzebnych zdolności, nie są perfekcyjnymi stworzeniami.
– Ja też wcale nie jestem perfekcyjny.
– Nikt nie jest, ale ty posiadasz to, czego nam tutaj brak. Troskliwość, zrozumienie, miłość bliźniego. A przy tym dzielność i odwagę, by podejmować się nieprzyjemnych zadań.
Jordiego przeniknął dreszcz.
Tylko nie żadne ścięte głowy, tylko nie to znowu!
– Nie rozumiem – powiedział.
Żywił zaufanie do tej kobiety. Poza tym miejsce było raczej ponure z owymi przemykającymi cieniami, z zimnym nastrojem księżycowej nocy.
– Dlaczego tak wielu przebywa na zewnątrz, dokądś chodzi w środku nocy? – wybuchnął nieoczekiwanie.
– Bo to nie jest noc. To słońce świeci. Tylko dla ciebie ono wygląda jak księżyc.
– Ach, tak. To jakby się chciało nakręcić nocną scenę w filmie, wtedy wystarczy założyć niebieski filtr na obiektyw i w dzień mamy co trzeba?
Kobieta uśmiechnęła się. Widocznie nie pojęła, o co mu chodzi.
– Cóż… no, a co ja tu robię?
– Przyprowadziłam cię tutaj, właśnie tutaj, by cię prosić o wykonane dla nas pewnego zadania dla dobra tych ludzi. W tej miejscowości grasuje pewien stwór z twojej sfery. Trzeba go unieszkodliwić, zanim zło, które sieje, rozprzestrzeni się na większe terytorium.
Wszystko w Jordim protestowało.
– A kiedy będę mógł wrócić do domu?
– Do domu?
– Tak. Do mojej ukochanej Unni i naszego nienarodzonego jeszcze dziecka, do moich przyjaciół.
Kobieta uśmiechnęła się przepraszająco.
– Ty nie możesz stąd wyjść. Nikomu jeszcze się to nie udało.
Jordi zaczynał się irytować. Dowiedział się tak niewiele, w dodatku były to same negatywne rzeczy. Ostatnie słowa przewodniczki poruszyły go tak bardzo, że w ogóle nie chciał o nich myśleć.
– No dobrze, ale ja w dalszym ciągu nie pojmuję. Ten stwór, o którym mówisz, jest tutaj… Czy on też jest niewidzialny dla mieszkańców osady?
– Nie, on się przebiera w ludzką skórę.
Jordi spoglądał na nią z niedowierzaniem.
– Jak wilkołak?
– Nie. Nie wilkołak.
– Czy zatem ja też bym nie mógł się zachowywać jak człowiek, żeby mnie wszyscy widzieli?
– Nie, ty nie możesz. Ty nie jesteś z tego samego rodzaju co on i powiadam ci, bądź za to wdzięczny! Zapamiętaj sobie jedno, Jordi, tylko ci, którzy poruszają się w świecie, będącym odwróconym obrazem twojego, mogą cię zobaczyć.
– I takich może być tutaj wielu?
– To nie jest wykluczone. Twoje zadanie polega właśnie na tym, byś ich odnalazł. My znamy tylko tego jednego, niedawno się o nim dowiedzieliśmy.
– No to czym on w takim razie jest? Co to za istota?
– To wampir. Ściśle biorąc, rodzaj wampira, bo nie pochodzi z rodzaju tych zwyczajnych. On się nie lęka ani krzyża, ani czosnku, ani dziennego światła. Nie wiemy też, jak został zarażony, ani w jaki sposób zaraża innych. Wielu zniknęło. Dwoje odnaleziono martwych, w ich żyłach prawie nie było krwi, niewiele zostawił, musiał wszystko wyżłopać.
Ja nie mam na to czasu, myślał Jordi zrozpaczony. To po prostu marnotrawienie sił i środków, a tymczasem Unni mnie potrzebuje. Muszę jej szukać, muszę odnaleźć drogę do domu!
Westchnął ciężko.
– Czy mógłbym się w końcu dowiedzieć, w jakiej części świata się znajduję?
– To Mołdowa, dawniej nazywała się Mołdawia. A część kraju, w której teraz jesteśmy, to Besarabia, dawniej należała do Rumunii.
– Aha. Rumunia. Wampiry.
– Wampiry znane są w całej tej części Europy Środkowej. Austro – Węgry, Wojwodina, Bułgaria, Czechy, Morawy, ale centrum znajduje się w Transylwanii, czyli w Rumunii, to prawda. Jednak, jak już mówiłam, to nie jest typowy wampir. Naprawdę nie wiemy, co to jest.
– Ale wiecie, kim on jest? Mieszka tutaj, w tym miasteczku czy osadzie?
– Tylko mieszkańcy to wiedzą. Gzy raczej, ściślej biorąc: oni tego nie wiedzą. Ustalenie tego będzie częścią twojego zadania. I szukaj ostrożnie: on ciebie widzi!
– Pocieszające, nie ma co! A co mam zrobić, kiedy go już znajdę? Jeśli on mnie najpierw nie pożre, oczywiście.
– Próbuj zwykłego sposobu: palik w serce.
– Skoro jednak on nie reaguje na inne zwyczajne sposoby, jak czosnek i tak dalej, to może też nie zareagować na osikowy palik?
– Trzeba się przekonać. W tobie pokładamy naszą ufność, ty obdarzony czystym sercem.
Jordi nie czuł się wcale jak ktoś o czystym sercu.
– Jak się nazywa ta miejscowość?
Ciężkie kłęby mgły przepływały ponad lasem i przesłaniały dachy domów. Jordi poczuł, że przenika go lodowaty dreszcz.
– Paukija – odparła kobieta.
– To brzmi jakoś z rosyjska.
– Mołdowa graniczy z Ukrainą. Wiele miejscowości ma rosyjskie nazwy.