– A Paukija znaczy? Wahała się przez chwilę.
– Pajęcza Wieś. Pająkowo, można powiedzieć inaczej.
– Ale język tutaj używany to chyba rumuński?
– Tak, i wiele miejscowości ma podwójne nazwy.
– Jak ta właśnie?
– Tak.
– No więc jak to brzmi?
– W tutejszym języku miejscowość nosi nazwę Ragnosti.
– Końcówka jest rzeczywiście rumuńska. I co oznaczą?
– Sam powinieneś się domyślić, señor.
Jordi zastanawiał się. Hiszpański należy również do języków romańskich, jest spokrewniony z francuskim, włoskim i rumuńskim. Włoskie Ragno – wymawia się Rajno. Hiszpańskie Arana – wymawia się Aranja. Po łacinie – Arachna.
A wszystko razem znaczy pająk.
Ragnosti – Pajęcza Wieś.
Wolno wciągał powietrze przez nos.
– No a potem? Jeśli zdołam złapać go za kark, to czy potem będę mógł się zająć szukaniem Unni?
Kobieta przymknęła oczy zdumiona tym strasznym uporem.
– Najpierw będziesz musiał się zatroszczyć, by dowieść, że nie ma ich tu więcej. A najlepiej znaleźć źródło jego wampirzego stanu, że tak powiem. Skąd się to u niego wzięło. Później czekać będą na ciebie inne zadania. Nawet marzyć nie powinieneś, by się stąd kiedykolwiek wyrwać i wrócić do swojego świata!
– Inne zadania?
– Ta sfera, w której się znalazłeś, mieści wiele zabłąkanych dusz.
Jordi patrzył na nią długo.
– Rycerze powiedzieli, że jestem w ich świecie. Teraz zaczynam pojmować, jak on się nazywa.
Kobieta z powagą pokiwała głową.
– Świat tych, którzy nie zdołali umrzeć, prawda? Cisza była wystarczającą odpowiedzią.
14
Owo dziwne „nocne życie” osady rozpraszało go.
Ludzie pracowali jak zwykle, dzieci bawiły się lub wracały ze szkoły, sklepy były otwarte. Trudno mu było pojąć, że to naprawdę dzień, i że to tylko on, człowiek nocy, odbiera to wszystko niczym sen w niebywale ostrym blasku księżycowego światła.
Ukrywał się jak tylko mógł. Bo to tutaj znajdował się ktoś, kto mógł go zobaczyć. Jordi bardzo by chciał porozmawiać z ludźmi, wypytać o tych, którzy zniknęli, ale ani nie znał języka, ani nie mógł się zachowywać jak człowiek widzialny. To by tych ludzi śmiertelnie przeraziło.
Ostrożnie zakradł się do pobliskiej gospody. Musiał uważać, żeby się z kimś nie zderzyć, choć nie sądził, żeby to mogło mieć jakieś znaczenie. Jeśli każdy znajduje się we własnej sferze, to się znajduje, do innej nie przenika.
Nagle uświadomił sobie, jak bardzo jest głodny. Zakradł się do kuchni. Gdy karczmarz i jego żona zajęci byli czym innym, pospiesznie sięgnął po nieduży bocheneczek chleba i udko kurczaka. Tyle tu było wszystkiego, że z pewnością nikt nie zauważy braku.
Ale niestety, ręce chwytały powietrze i pozostały puste. Był tak rozczarowany, że poczuł, jakby kamień przycisnął mu serce.
Doświadczenie jednak nauczyło go dwóch rzeczy: Po pierwsze, że nie może dotknąć niczego, co należy do świata ludzi, a po drugie, że nie musi być taki ostrożny. Nic się nie stanie, jeśli się z kimś zderzy. Domyślał się, że ludzie mogą przechodzić przez niego, jakby był cieniem.
Tymczasem głód dręczył go tak bardzo, że wycofał się z kuchni i wyszedł na podwórze. Tam siedział z twarzą ukrytą w dłoniach, pogrążony w rozpaczy.
Musiał się uśmiechnąć sam do siebie, bo przyszło mu do głowy, że bardzo chętnie by się napił piwa. Tu jednak mógł o tym zapomnieć.
I wtedy u jego boku pojawiła się znowu ubrana na biało kobieta, dostrzegł przez palce jej białą szatę i uniósł wzrok.
Kobieta podała mu chleb i różne inne rzeczy do jedzenia. A także dzbanek piwa, jakby czytała w jego myślach.
– Nie wyobrażaj sobie, Jordi, że mógłbyś się wedrzeć do świata ludzi, do ich życia! To jest uprzejmość z naszej strony, bo wiemy, od jak dawna głodujesz. Od tej chwili raz dziennie będziesz dostawał jedzenie. Ja będę ci je stawiać na drodze. Poza tym musisz się obywać bez niczego, bowiem pożywienie, jakie mógłbyś znaleźć w świecie tych, którzy nie umarli, dla ciebie się nie nadaje. Ja jednak życzę ci jak najlepiej i zadbam o twoje potrzeby.
Po czym znowu zniknęła, a Jordi pospiesznie zabrał się do jedzenia i picia. Był pewien, że nigdy nie jadł nic równie smakowitego.
Pełen nowych sił odważył się ponownie wyruszyć na ulice, wmieszać się w tłum przechodniów.
Jednak nie zaszedł za daleko. Uznał, że najlepiej będzie znaleźć sobie jakiś punkt obserwacyjny. Wszedł więc do gospody i wybrał stolik w tak niewygodnym miejscu, że pewnie nikt inny nie chciałby tu siedzieć. Stąd miał widok na cały mroczny lokal i stąd mógł słyszeć rozmowy.
Gorzej, że nie rozumiał języka. Mógł może coś odczytać z gestów, po mimice poznawać, w jakim nastroju są goście, ale niewiele więcej. Do chwili gdy…
Do gospody weszło dwóch mężczyzn. Jeden, jak się okazało, był zagranicznym dziennikarzem, drugi, miejscowy, posługiwał się jako tako niemieckim.
Nie był to wprawdzie język, którym Jordi władał najlepiej, łagodnie mówiąc, ale to i owo rozumiał, zwłaszcza że przybyli usiedli w zasięgu jego słuchu.
Szybko się zorientował, że dziennikarz wypytuje o zaginionych ludzi/Wprawdzie mieszkaniec osady nie wykazywał szczególnej chęci do opowiadania, ale dziennikarz nie ustępował. Jordi był wstrząśnięty, bowiem mówili najwyraźniej o dzieciach lub o nastolatkach, dwóch dziewczynach i chłopcu. Wspominali też o dorosłej kobiecie i o tym, że dwoje innych zostało znalezionych bez oznak życia. Mężczyzna w średnim wieku i młoda kobieta. I to wszystko stało się raczej niedawno. Troje dzieci zaginęło ledwie parę dni temu.
Kiedy obaj mężczyźni zakończyli rozmowę i wyszli z gospody, Jordi ruszył za nimi. Znowu znalazł się na ulicy i stwierdził, że nadchodzi wieczór. Nie żeby poznawał to po świetle, bo dla niego wciąż świecił księżyc i zalewał świat zimną poświatą, ale ludzie zachowywali się tak, jakby dzień mieli za sobą.
Wlókł się wolno w górę ulicy, nie bardzo wiedząc, jak się zabrać za tę całą sprawę, kiedy nagle coś sobie przypomniał.
Ktoś na niego patrzył! Wprost! Pytająco. Z zaciekawieniem.
Przed chwilą.
Gdzie?
Powoli przypominał sobie głos dziennikarza, jakby chciał się weń ponownie wsłuchać i może dzięki temu lepiej się skoncentrować… jakaś twarz poza głowami rozmawiających mężczyzn. Na pół pochylona ku podłodze… Szybkie spojrzenie prosto na Jordiego, i znowu wzrok wbity w podłogę.
Przystanął pośrodku ulicy. Piękne, ciemne domy z okrągłych bali, typowe budownictwo karpackie. Małe sklepiki z rzeźbionymi szyldami. Stacja benzynowa, przykry zgrzyt w tej architekturze. Piękne, nieduże kwietniki. Pojawił się jakiś młody chłopak na nowoczesnym motocyklu, będącym tu nieprzyjemnym anachronizmem. Długo jeszcze było go słychać na drodze, jak zakłóca panującą tu ciszę. Anteny telewizyjne na pięknych dachach. Przy narożniku jednego z domów urządzono kawiarenkę pod markizami. Trudna droga Europy Wschodniej w dostosowaniu się do skutecznego i demokratycznego społeczeństwa. Nowoczesne dążenia dotarły również tutaj, do tej małej, sennej miejscowości w górach.
Szkoda! Takie miejsca powinny zachować dawny idylliczny styl! Ale to oczywiście utopia, czcze marzenia.
Kim był ten ktoś, kto na niego patrzył?
Dziewczęca twarz pod ciemną grzywką? Chusteczka na głowie.
Bardzo młoda służąca w gospodzie.
Jordi zawrócił i wpadł na kilka pań, które jednak przeszły przezeń, niczego nie zauważywszy.
Trochę smutno stwierdzić, że nie jest się już częścią świata.
W gospodzie zaczynał się wieczorny ruch. Mężczyźni z kuflami piwa w rękach, szum głosów, z którego jednak nic się nie dało zrozumieć. Dziewczyna? Gdzie się podziała?