Выбрать главу

Wkrótce para zniknęła za rogiem. Jordi nie poszedł za nimi, nie chciał, by go ów młody człowiek poznał. Bo jeśli Ilona pochodzi ze świata upiorów, jej towarzysz może być taki sam jak ona.

To pewnie jej ukochany, wszystko na to wskazuje.

Jordi stał i czekał, aż młodzi wyjdą z butiku, ale to się przeciągało. W końcu zrezygnował i ruszył w stronę gospody, czyli do najbardziej obiecującego miejsca, jeśli chodzi o możliwości obserwacji mieszkańców miasteczka.

Ku swojemu wielkiemu zdumieniu stwierdził, że Ilona już tam jest. Pokorna, podporządkowana, zamiatała podłogę i ustawiała krzesła, które goście zostawiali w wielkim nieładzie. Na razie jeszcze nie widziała Jordiego, więc obserwował ją, jak się krzątała i wycierała stoły zniszczoną ścierką. Poza tym trzeba powiedzieć, że była to bardzo ładna i zadbana gospoda. Można tu było spokojnie jadać, nie należało się niczego obawiać. Jordi westchnął smutno, kiedy niesiono tacę z dymiącymi talerzami. Kelnerki, która podawała do stołu, przedtem nie widział.

Nie odważył się dłużej stać przy drzwiach, Ilona i tak była zajęta.

Postanowił natomiast czekać na nią po zamknięciu gospody.

Wybiegła z budynku szybko, ręce schowała w szerokich rękawach płaszcza. Długa kelnerska suknia plątała się jej wokół kostek, kiedy pospiesznie szła ulicą.

Jordi upewnił się, że w pobliżu nie ma nikogo, i dopiero wtedy na nią zawołał:

– Ilona!

Odwróciła się przestraszona.

– Nn – nie – wykrztusiła. Zaraz jednak przystanęła, jakby zrezygnowana. Przez sekundę mógł patrzeć w jej pełne rozpaczy oczy, po czym wyszeptała:

– Town hall.

Zasłoniła usta dłonią, jakby chciała cofnąć wypowiedziane słowa, i uciekła. Ile sił w nogach.

Jordi ponownie się ukrył.

Town hall? Ratusz?

Co ona chciała przez to powiedzieć? Że tam się mają spotkać? Czy że on tam powinien szukać?

Przypuszczalnie to drugie. Strach w jej oczach, jakby nie miała prawa nic mu mówić, jakby miała zakaz mówienia. A poza tym taka dziewczyna jak ona pewnie nie ma wstępu do ratusza.

Wszystko jedno. O tej porze ratusz i tak jest zamknięty.

Jordi powinien porozmawiać z kimś tutejszym.

Może tamten mężczyzna, który zna trochę niemiecki? Ten, który towarzyszył dziennikarzowi.

Nie, nic z tego. Ten człowiek przecież nie będzie go widział.

Uznał, że cała sprawa jest beznadziejna. Nie może z nikim rozmawiać, niczego się dowiedzieć. Minął kolejny dzień, a on nie zrobił ani kroku naprzód. Większą część tego dnia spędził w lesie, włóczył się po okolicy, ale nie odważył się odejść za daleko. Bał się, że potem nie odnajdzie drogi powrotnej do miasteczka. Jordi nigdy nie lubił lasów. Działały na niego deprymująco, zwłaszcza iglaste. Postanowił więc wrócić do miasteczka i tam czekać. Czekać na Ilonę. Ale z niewielkim rezultatem.

Jeszcze jedną noc musiał spędzić w tej starej, opuszczonej szopie. Skulił się w kącie i miał wrażenie, że jest jedynym człowiekiem w tym swoim nowym, dziwnym świecie.

Choć tego nie chciał, jego myśli same płynęły ku znienawidzonemu lasowi. Przypomniał sobie miejsce, w którym stał i dziwił się czemuś, wietrzył jak zwierzę, przepełniony jakimś trudnym do określenia, nieprzyjemnym uczuciem. Miejsce samo w sobie było niesympatyczne, drzewa iglaste posępnie spuszczały gałęzie. Najdziwniejsze jednak było to, że o ile zwyczajne lasy pocięte są ścieżkami i dróżkami, po których zwozi się ścięte drzewa, to tutaj nie zauważył ani jednego szlaku, choć przecież taki las mógł być miejscem licznych wycieczek i spacerów.

Jordiemu się to absolutnie nie podobało i na samo wspomnienie lasu przenikał go dreszcz. Naturalnie bardzo szybko opuścił to miejsce i wrócił do miasteczka, ale przez całą drogę towarzyszył mu jakiś nieuzasadniony lęk, że zabłądzi.

Mocniej objął kolana rękami i próbował zasnąć. Próbował też myśleć o czym innym.

Unni! Czy ty możesz mnie słyszeć? Gdybym cię teraz zawołał, to czy moje wołanie do ciebie dotrze? Ja wciąż podejmuję nowe próby, ale nie wiem, do czego to prowadzi. Muszę rozwiązać problem tej przeklętej osady. Potem jednak będę się starał przejść znowu przez ów labirynt ze sklepieniami. Ubrana na biało kobieta mi pomoże.

Kiedy kobieta przybyła następnego ranka z bardzo przez Jordiego wyczekiwanym jedzeniem, zapytał, czy pomoże mu wrócić do świata, kiedy już poradzi sobie z wampirem.

Kobieta wydała mu się niezwykle piękna, kiedy tak stała w jego starej szopie. Istota bez wieku, młoda jak dzień, stara jak świat.

Potrząsnęła przecząco głową.

– Już ci mówiłam, mój młody przyjacielu, że nie istnieje żadna droga powrotna.

Oczekiwał takiej odpowiedzi, a mimo to poczuł ból w sercu, jakby został przeszyty ostrym nożem.

– Powiedz mi, kim ty jesteś?

Wtedy ona uśmiechnęła się spokojnie, wzięła pusty koszyk i wyszła.

Jordi z drżeniem wciągał powietrze do płuc, próbował znowu skoncentrować się na swoim zadaniu.

Pierwsze, co chciał zrobić, to wizyta w ratuszu.

Jednak jego plany uległy zmianie.

16

Mieszkańcy osady byli wzburzeni. Wielu wyszło na ulice, wszyscy rozmawiali ze wszystkimi, wykrzykiwali coś jeden przez drugiego.

A on nie rozumiał języka!

Szukał wyjścia, jak zwykle, w etymologii. W wiedzy o pochodzeniu i rozwoju języków, o wspólnych korzeniach słów. Jordi znał hiszpański i zakładał, że tu i ówdzie muszą istnieć podobieństwa między hiszpańskim i rumuńskim.

Nasłuchiwał długo, cały czas ze świadomością, że powinien pozostawać w ukryciu. Na szczęście na placu stał ciężarowy samochód, zaparkowany w strategicznym punkcie, dokładnie naprzeciwko tutejszego miejsca zebrań. Jordi ukrył się za przyczepą i mógł spokojnie słuchać, nie będąc przez nikogo widziany, nawet gdyby ktoś posiadał taką zdolność.

Żeby tylko ciężarówka nie ruszyła przed siebie!

Ale samochód stał spokojnie.

Jordi zauważył, że w wypowiedziach tłumu nieustannie powtarza się jedno imię. Walentin.

Inne słowo, które wciąż się pojawiało, mogło przypominać hiszpańskie wyrażenie określające zniknięcie. Ponieważ społeczeństwo Mołdowy jest konglomeratem różnych ludów, z pewnością musi tu istnieć mnóstwo dialektów, a przynajmniej potężna mieszanina słów rumuńskich i rosyjskich.

Przy odrobinie dobrej woli można było rozróżnić rosyjskie słowo „mnogo”, co oznacza „wiele, wielu” i wtedy można było odczytać, że „wielu zniknęło” oraz powtarzające się często stwierdzenie, że „Walentin zniknął”.

Akurat w tym momencie pojawił się znowu zagraniczny dziennikarz, egzaltowany, żądny sensacji. Wspaniale! Żurnalista bezceremonialnie przepychał się przez tłum i w końcu dotarł do człowieka mówiącego trochę po niemiecku, wobec czego Jordi odważył się wyjść zza ciężarówki.

Nie wyglądało na to, by ktoś zwrócił na niego uwagę.

Dziennikarz spytał, co się dzieje.

Tym razem Jordi swobodniej śledził to, co tamci mówili. Otóż okazało się, że wczorajszego wieczora zniknął pewien młody mężczyzna imieniem Walentin. Obawiano się, że spotkało go to samo, co poprzednio zaginionych.

– To znaczy co? To znaczy co? – dopytywał się dziennikarz i widać było, że ma oczy i uszy otwarte.

Jego rozmówca wił się i wzdragał przed mówieniem. Nie, nikt nie wie, co się stało z tamtymi, tylko dwoje odnaleziono, nieżywych, pozbawionych krwi.