Jordi wolałby nie być taki przygnębiony za każdym razem, gdy słyszał te słowa.
Dawno zdał sobie sprawę z tego, że w świecie upiorów istnieje wiele potępionych dusz. Ale nie są one stąd, z Paukiji. Bywało, że budził się w środku nocy, bo docierały do niego pełne strachu wołania, krzyki i zawodzenia, albo dlatego, że ktoś stał nad nim i błagalnie się weń wpatrywał w ciemnościach. Kiedy jednak zapalał lampkę, zostawioną mu przez białą opiekunkę, nie było nikogo. Tylko te dalekie wołania, przepełnione bólem, rozpływały się w jego mózgu.
Widywał też upiory przepływające obok niego za dnia, sztywne jak drewniane lalki, przerażone, zwracające ku niemu pełne błagania oczy, rozmazane, bezkształtne postaci, tak niewyraźne, że domyślał się, iż przebywają bardzo, bardzo daleko od niego. Tylko dusze tych istot szukały jego, ludzkiego intruza, który zaplątał się w ich nędznym świecie. Płomyk nadziei w wiekuistym mroku.
Ale złe moce były i tutaj. Czające się istoty otulone mgłą, wyczekujące, aż ich czas nadejdzie. W takich chwilach Jordi był wdzięczny, że dzieli ich odległość. Że nie znajdują się w Mołdowie, lecz w innym miejscu ziemskiego globu. Było tak, jak to ktoś mu kiedyś powiedział: Świat upiorów, świat tych, którzy nie mogą umrzeć, znajduje się wszędzie i nigdzie.
Kiedy nachodziły go takie myśli, zaczynał tak strasznie tęsknić za Unni i przyjaciółmi z normalnego świata, że mógłby nad sobą zapłakać.
18
Wszelkie próby Jordiego mające na celu odnalezienie pięknych, łukowato sklepionych arkad, spaliły, niestety, na panewce. Nic mu więc nie pozostawało. Wszystko, co mógł zrobić na własną rękę, to wzywać Unni, prosić ją, by mu wskazała drogę do domu i do niej.
Nigdy jednak nie otrzymał żadnej odpowiedzi.
Ubrana na biało kobieta wróciła i podała mu dwa niewielkie przedmioty.
– To niewiele – powiedziała z żalem – Ale to jest wszystko, czym oni mogą cię wesprzeć. Gryfy nie mogą ci tutaj pomóc, a miecz don Ramira zaginął, niestety, w walkach. Innej broni nie ma. Ten nieduży nóż jednak, który don Garcia de Cantabria zawsze nosił w cholewie buta, możesz zachować na wszelki wypadek. Zaś doña Urraca daje ci tę truciznę. Jest ona strasznie mocna i zabiją momentalnie, więc obchodź się z nią ostrożnie! I nóż, i trucizna działają w obu sferach.
Jordi już miał powiedzieć, że zarówno on sam, jak i reszta z jego sfery już dawno są umarli, ale to przecież nieprawda. Oni są nieumarli, należą do istot, które nie mogą umrzeć, a to jednak wielka różnica.
Stary burmistrz zmarł przypuszczalnie jakieś dwa, może trzy miesiące temu. Został zamordowany przez złą, nieznaną siłę w podmokłym lesie, a potem wprowadzony w stan podobny do zombi. Ani żywy, ani umarły. Dokładnie tak jak sam Jordi.
Kobieta w białym płaszczu przekazała mu pozdrowienia od Urraki i wszystkich rycerzy, którzy prosili też powiedzieć, że bardzo im zaimponował swoimi osiągnięciami i że chętnie by go wsparli, gdyby to leżało w ich mocy. Jordi zastanawiał się, co to za osiągnięcie zabić jednego człowieka, domyślał się jednak, o co im chodziło.
Spoglądał bezradnie na żałośnie mały nóż i słoiczek z trucizną, nie bardzo wiedząc, do czego miałoby mu to służyć. Były to jednak jego jedyne narzędzia w świecie, w którym on sam nie mógł dotknąć niczego, co należało do sfery żyjących.
– Teraz już pójdę – powiedział do kobiety. – Po co zwlekać? Nie mam czasu do stracenia.
Opiekunka życzyła mu powodzenia, po czym się rozstali.
To mniej więcej w tym czasie Unni przeczytała notatkę o wampirze szalejącym w Mołdowie. Obszerny artykuł dziennikarza z Paukiji został podczas swojej wędrówki przez różne gazety świata bezlitośnie skrócony do dziesięciu wierszy.
– Ojcze – oznajmiła z powagą. – Muszę jechać do Mołdowy. Natychmiast!
– Mołdowa? Czy ktoś tam w ogóle jeździ? I co zamierzasz robić w jakimś kraju, o którego istnieniu mało kto wie?
Pokazała mu notatkę w gazecie.
– Jordi tam jest, gwarantuję ci to. I coś mnie bardzo martwi, sprawy muszą się układać nie najlepiej.
Ojciec Unni znał oczywiście całą historię zniknięcia Jordiego i polecenia, by Unni podążała jego śladem. Dyskutowali o tej nowej sytuacji, najpierw spokojnie i rozważnie, potem coraz bardziej gorączkowo i gwałtownie.
Atle Karlsrud wziął gazetę i powiedział:
– Przekonajmy się najpierw, czy to naprawdę Jordi tam jest… Czy raczej był, bo teraz z pewnością już go tam nie ma. Notatka przez wiele dni, a może i tygodni wędrowała po świecie.
– Przecież tyle czasu jeszcze nie minęło od naszego rozstania.
– Może i nie, ale niczego nie uzyskasz, jadąc tam. Po prostu nie zdążysz, poza tym nic nie wiemy o stosunkach w tej Mołdowie, czy jest tam spokojnie, czy może kryminaliści zagrażają podróżnym. I nie znajdziesz go, wiesz o tym, on jest teraz nieosiągalny dla nas, żyjących. Dobrze już, dobrze, wybacz mi te słowa, tak mi się wyrwało. Ale dobrze ci radzę: Zaczekaj, rozejrzyj się! Może pojawią się jakieś wyraźniejsze ślady.
Unni rozumiała, że to rady słuszne i rozsądne, ale przeklinała teraz rozsądek.
Nie zamierzała się poddawać, chociaż zrezygnowała z wyjazdu do Molldowy, to by była tylko strata czasu. Musi znaleźć jakieś inne wyjście…
I takie wyjście się znalazło – z całkiem nieoczekiwanej strony.
Sissi zadzwoniła z Hiszpanii, bardzo podniecona. Owszem, nawiązała kontakt z Miguelem, ale nie chciała powiedzieć, w jaki sposób. Niestety, on wciąż jeszcze nie jest pełnym człowiekiem i pewnie długo nie będzie. A jak sprawy Unni i Jordiego?
Unni opowiedziała o wszystkim, o tropie, który, jak jej się zdawało, znalazła, i o tym, że się tak potwornie martwi o Jordiego.
– Ty wiesz, że ja mam zdolność przeczuwania różnych rzeczy, Sissi, i teraz właśnie przezywam prawdziwe bad feeling, jeśli chodzi o jego obecność w tym dziwnym miejscu. Jest tam jakieś zło, które na niego czeka, a on jest przecież tak szaleńczo odważny. Natomiast w tamtejsze sprawy angażować się nie powinien, za nic, bo to by się dla niego źle skończyło. Jak ja mam go ostrzec?
– Ale na razie nic złego się nie zdarzyło?
– Nie, wszystko jeszcze przed nim, wyczuwam to bardzo wyraźnie. On jest w wielkim niebezpieczeństwie i czas nagli. On i ja mamy z sobą swego rodzaju kontakt, bardziej więź, która pozwala nam wzajemnie wyczuwać nasze lęki i zagrożenia. I teraz nie mogę zrobić nic, absolutnie nic, żeby go przestrzec. Pomóż mi, Sissi, poradź coś! Szybko, bo tu chodzi o godziny, może nawet minuty, tak mi się zdaje. Jak mam do niego dotrzeć? Może rycerze mogliby coś zrobić? Albo Urraca?
– Z tego, co mówili, wynika, że nie mają z nim bezpośredniego kontaktu – powiedziała Sissi wolno, w zamyśleniu, jakby się zastanawiała nad czymś ważnym. Nagle jej głos zabrzmiał weselej. – Ale ja, Unni… zaczekaj, ja mam pewien pomysł. Zadzwonię do ciebie za chwilę. Tylko, na miłość boską, nie oczekuj cudu. Nie wierzę w cuda w tym przypadku, to znaczy… mam na myśli moją pomoc.
Mówiła szybko, zdyszana, połykała słowa.
– Dziękuję, Sissi. Będę ci wdzięczna za wszystko, co zrobisz. Jesteś aniołem.
– Nie, ale chyba kiedyś się nim stanę.
Raczej wątpię, pomyślała Unni. Ktoś, kto obraca się w takim towarzystwie…
Sissi zakończyła rozmowę i rozejrzała się po pokoju w hotelu, w północnej Hiszpanii, po czym zaczęła czegoś szukać w swoim bagażu. Była już gotowa do drogi powrotnej, nie zdecydowała tylko, czy zamierza pojechać do Norwegii, czy do Skanii.
Wiedziała, gdzie szukać tego, co jej potrzebne. Wyjęła z walizki starannie owiniętą niewielką paczuszkę, złamała pieczęć i rozwinęła. W środku znajdował się amulet wielkości ludzkiej dłoni. Został na nim wyryty znak Nuctemeron.