Выбрать главу

Dar Miguela dla Sissi.

Nie, to dar Tabrisa, nie wolno o tym zapominać. Dreszcz przeniknął ją od stóp do głów – ze strachu, z powodu wyrzutów sumienia i z oczekiwania. Nie wolno jej było wzywać ukochanego bez absolutnej potrzeby. Wiedziała też, że im więcej on korzysta ze swoich demonicznych zdolności, tym bardziej oddala się od postaci Miguela i od niej.

Wahała się więc długo, zanim ujęła amulet w dłonie, zamknęła oczy i próbowała sobie przypomnieć, co Miguel jej mówił.

„To tylko twoja wyobraźnia. To nie jest rzeczywistość. Jeśli jednak znajdziesz się w trudnych do pokonania kłopotach, ale tylko wtedy, nie z powodu jakiejś bagateli, bo wówczas to nie zadziała, więc w trudnej chwili ujmij talizman w dłonie i wymawiaj szeptem moje imię. Ja do ciebie przyjdę, też tylko jako siła twojej wyobraźni, i pomogę ci, jeśli potrafię. Wcale nie jest pewne, że będziesz mogła mnie zobaczyć, ale przybędę i zostanę przy tobie. Cokolwiek by się jednak stało, to nie wzywaj mnie tylko dlatego, że chciałabyś mnie zobaczyć”.

Sissi uśmiechała się do siebie. Pamiętała tamtą chwilę, ciepło w oczach Miguela, jego czuły uśmiech, gdy powiedziała: „Oczywiście, rozumiem. Ale wiem, że często będę musiała walczyć z wielkim pragnieniem wezwania cię”.

A teraz oto znajduje się na najlepszej drodze, by zburzyć jego mozolne próby stania się w pełni i na zawsze człowiekiem. Musiała to jednak zrobić dla Unni, a zwłaszcza dla Jordiego.

Głęboko wciągnęła powietrze. Potem wyszeptała imię Tabrisa.

W pokoju było cicho, bardzo cicho. Na pobliskim lotnisku wylądował samolot. Inny startował. Wkrótce i ona opuści Hiszpanię.

Powoli nabierała pewności, że nie jest w pokoju sama.

Spojrzała w górę. Rozejrzała się wokół. Nikogo nie było, mimo to Sissi wiedziała.

Kiedy poczuła kościstą dłoń na swoim policzku, wyszeptała z czułością:

– Tabris. Wiem, że jesteś przy mnie.

„Tylko moje myśli” – odpowiedział ostry głos w jej głowie. „Ciesz się z tego. Moje myśli nie są dla ciebie niebezpieczne. Czego potrzebujesz?”

– Nie proszę dla siebie. Unni jest zrozpaczona. Ma przeczucie, że Jordi stoi wobec wielkiego zagrożenia, i prosiła mnie o pomoc. Ona nic o tym nie wie. O tym między nami.

„Unni trzeba słuchać. Co grozi Jordiemu?”

– On się znajduje w świecie upiorów. Odwiedził właśnie małą miejscowość w Mołdowie, ta miejscowość nazywa się Paukija. I teraz brnie prosto w wielkie niebezpieczeństwo. To oznacza dla niego koniec. Na zawsze, tak powiedziała Unni.

Na odpowiedź Tabrisa musiała długo czekać. „Jordi jest moim przyjacielem. Chętnie bym mu pomógł. Ale dostać się do sfery upiorów? Sissi, ja jestem demonem!”

– Myślałam, że ty możesz się przemieszczać pomiędzy sferami bez ograniczeń?

Po chwili odpowiedział jej z wahaniem:

„Znam krainę mgieł, gdzie sfery się łączą. Nie sądzę jednak, że się tam przedrę. Raz próbowałem, dawno temu, o mało nie skończyło się wojną. Ale Sissi, ja mogę natychmiast polecieć do tej osady. Może tam dowiem się czegoś więcej o Jordim. Stąd, z Santiago de Compostela, to niedaleko”.

Rzeczywiście, niedaleko, uśmiechnęła się Sissi cierpko. Po prostu na przełaj przez Europę. Ona sama znajdowała się w Bilbao.

Poczuła, jak on w myślach przesuwa dłonie po jej ciele. Czuła te jego dłonie. To tylko jego i moja wyobraźnia, próbowała sobie tłumaczyć.

Mimo wszystko robiło to na niej wielkie wrażenie.

Tabris opuścił pokój.

Sissi natychmiast zatelefonowała do Unni.

– Pomoc jest w drodze – zapewniła.

– Co? Jaka pomoc?

– Moim zdaniem możesz być spokojna – powiedziała Sissi i zakończyła rozmowę. I nie odpowiadała, chociaż telefon komórkowy dzwonił i dzwonił co najmniej przez piętnaście minut. Tabris i ona mają swoje potajemne życie.

19

Jaka straszna była cisza w lesie! Jordi bardzo niepewnie szedł coraz dalej i dalej przez tę ponurą, chorą okolicę.

Żeby tak mieć kogoś do pomocy, myślał. Kogoś, z kim można by współpracować. Ilona nie wchodzi w rachubę. Było w niej coś, czego nie rozumiał i czego nie lubił, mimo że to przecież zwyczajna, prosta wiejska dziewczyna. Coś, co odbierało niewinność jej okrągłej, rumianej, dziecinnej twarzy. Wielka szkoda, Jordi pragnął, by odzyskała ową ufność, którą musiała jeszcze niedawno posiadać.

Uff, jaka okropna okolica! Zwisające z iglastych gałęzi mchy czy porosty, nie wiedział co to, uderzały go po twarzy i wciąż musiał się uwalniać od lepkich strzępów tego paskudztwa. Leśne poszycie było czarne, wszelka niska roślinność wyginęła, ponieważ tu na dół nigdy nie docierało światło słońca. Z ziemi wyrastały tylko gdzie niegdzie pojedyncze grzyby, ale i one nie wyglądały zdrowo.

Nie śpiewały w tym lesie ptaki, nie widziało się też owadów. Jednak pod ciężkimi gałęziami zwisały pajęczyny, potężne, budzące respekt sieci raz po raz zagradzały idącemu drogę. Jordi był prawdziwym przyjacielem zwierząt, więc pochylał się lub starał się wymijać sieci, by nie niszczyć dzieł sztuki, które przecież tkały mozolnie żywe stworzenia.

Las zamykał się wokół niego coraz gęstszy. Żadnych ścieżek tu wprawdzie nie było, mimo to posuwał się naprzód po czymś, co mogło być naturalną drogą między blisko siebie stojącymi drzewami. Po obu stronach nie widział nic prócz najbliżej rosnących świerków, omotanych pajęczynami i porostami tak, że wyglądały jak solidny mur.

Nagle dotarł do niego jakiś dźwięk. Trwał przez dłuższą chwilę, zanim Jordi go usłyszał. Teraz jednak przybierał na sile, przypominał głuche uderzanie w coś miękkiego, jakieś tłumione zawodzenie czy coś takiego, Jordiemu trudno to było dokładniej określić.

Pojawiło się coś jeszcze, co już przedtem docierało do jego uszu: szuranie, szepty, odgłosy znane mu z poprzedniej bytności w lesie. Mimo woli zacisnął dłoń na małym nożu i drugą na słoiczku z trucizną, choć nie bardzo wiedział, przeciwko komu mógłby tutaj użyć trucizny. A nóż był i tak za mały, ostrze miało ledwie kilka centymetrów długości.

To niewiele, zwłaszcza jeśli się nie wie, z kim przyjdzie się człowiekowi zmierzyć.

Jakiś pająk umykał przez swoją sieć tuż przed oczyma Jordiego. To był pierwszy owad, jakiego zobaczył w tym lesie. A może pająk to nie owad? Czasami Jordi przeklinał swój los i to, że nigdy nie zdobył żadnego wykształcenia. Na ogół jednak specjalnie się tym nie przejmował, życie upłynęło mu na pomaganiu bratu, ochranianiu Antonia i zapewnieniu mu życiowego startu. To była misja Jordiego i otrzymał za swoje starania nagrodę. Antonio jest w pełni wykształconym lekarzem, ożenił się, ma syna. Teraz Jordi mógłby zacząć myśleć o sobie, ale okazało się, że jest za późno. Znalazł się w świecie upiorów, z którego nie ma powrotu.

Nie, tak nie wolno myśleć! On powinien, musi wrócić znowu do świata żywych ludzi! Do Unni i fantastycznej przyszłości z nią. Jeśli raz podda się przygnębieniu, straci odwagę i siłę do walki.

Jeszcze jeden pająk. I kolejny. Wszystkie dosyć duże, z okrągłymi odwłokami i oczkami, które połyskiwały niebiesko – czarnym blaskiem. Czy to od nich osada wzięła nazwę? Pajęcza Wieś, Paukija. Tylko że ta okolica znajduje się daleko od ludzkich siedzib.

Strasznie daleko! Jordi przystanął, żeby nasłuchiwać.

Teraz las pogrążony był w ciszy. Nigdzie nawet szelestu. On jednak miał wrażenie, jakby coś leżało w pobliżu i czaiło się na niego. Wyczekująco, jakby chcieli zobaczyć, kim jest.

Chcieli? Oni? Jacy oni?

Ogarnęła go trudna do przezwyciężenia ochota, by uciekać jak najprędzej do ludzi. Ach, świat ludzi! Jordi już do niego nie należy.