– Zamiar jest taki, że masz unieszkodliwić tylko tych, którzy stanowią zagrożenie dla ludzi i zwierząt.
Jordi nie odważył się spytać, ilu takich znajduje się na liście. Nie chciał tego wiedzieć. On pragnął wracać do domu, do Unni.
– A Ilona? – spytał agresywnie. – Czy ona też należy do świata upiorów.
– Mogła należeć. Była na najlepszej drodze do tego. Ale zdążyliśmy ją na czas uratować.
Kobiety zaczęły wnosić półmiski pełne pysznego jedzenia. Teraz wybawca Miguel będzie ucztował! Jordi poczuł, że on też jest głodny, ale nic z tego, co stawiano na stołach, nie nadawało się dla niego.
Wtedy nagle pojawiła się ubrana na biało kobieta z jedzeniem i piciem. Powitał ją uradowany.
– Uczciwie sobie na to zasłużyłeś – powiedziała.
Mógł więc usiąść w kąciku i zająć się posiłkiem. Obserwował jednak uważnie Miguela. Nie wiedział, jak dalece demon przywykł do wina i innych mocnych trunków. A co będzie, jeśli się nagle przemieni w Tabrisa?
Tego by już było za wiele dla tych tak ciężko ostatnio doświadczonych mieszkańców osady.
CZĘŚĆ PIĄTA. PŁOMIEŃ, KTÓRY NIE GAŚNIE
22
Ciemne, smukłe sklepienia wyglądały, jakby wisiały w powietrzu; przepływały między nimi wielkie kłęby mgły, wolno, w rozmarzeniu.
Jordi ponownie stał na granicy sfer. Miguel był z nim.
Na spotkanie wyszła im kobieta w białym habicie. Zwróciła się do Miguela^
– Dziękujemy ci, duchu otchłani, za twój wkład.
– Miguel już nie jest duchem otchłani – zaprotestował Jordi. – On robi wszystko, by stać się pełnym i dobrym człowiekiem.
Kobieta uśmiechnęła się sceptycznie.
– Tygrys jest żółty i czarny, a pasy nigdy nie znikają – zacytowała jakiś wiersz bez sensu. – Moje najlepsze życzenia są przy tobie. Jesteś wolny i możesz wrócić do świata ludzi żyjących.
– Dziękuję – powiedział Miguel. – Przyjmuję to jako ważny krok naprzód w moich staraniach.
– No, no, przez chwilę tam, w tym lesie, byłeś sobą.
– Pytanie tylko, co jest teraz bardziej mną.
– Ja mam wrażenie, że ty byś wolał być człowiekiem, ale że w razie potrzeby chętnie wracasz do demonów.
– Czyż wszyscy ludzie tak nie postępują? – wtrącił Jordi.
– To prawda. Tylko że dla tu obecnego naszego przyjaciela to może mieć katastrofalne następstwa.
Jordi zrobił minę, jakby chciał pożegnać się z kobietą i odejść w towarzystwie Miguela, ale ona natychmiast wybiła mu to z głowy.
– Nie, nie, mój przyjacielu. Ty zostaniesz tutaj. Masz więcej do zrobienia w sferze upiorów.
Jordi stracił cierpliwość.
– Ale ja chcę wracać do domu, do Unni! Ona mnie potrzebuje. I tęsknię za nią tak, że rozum mi się miesza.
Kobieta westchnęła. Ujawniła coś, do czego chyba nie miała prawa, ale serce jej miękło na widok jego cierpienia i wobec tak wielkiej miłości.
– Posłuchaj no, Jordi Vargas, powiem ci, że spotkasz swoją ukochaną właśnie tam, gdzie teraz pójdziesz.
– W takim razie idę z radością!
– Ale nie będziesz mógł jej zdobyć – ostrzegła.
– Co ty o tym wiesz – mruknął. – Ja jestem uparty.
– To się na nic nie zda. Nigdy nie wrócisz do świata żywych.
– W takim razie ja też zostaję – oznajmił Miguel.
– Nie, no chwileczkę! – zawołała kobieta oburzona. Mówiła teraz ostrym, władczym głosem. Stała przed nimi jakby większa. – Raz pozwoliłam ci przekroczyć granice, Tabrisie z rodu demonów nocy. Nie wyobrażaj sobie jednak, że masz prawo zrobić to po raz drugi!
Jordi chciał wtrącić, że Tabris nie jest chyba demonem nocy, skoro należy do dżinów siódmej godziny, Tabris jest duchem wolnej woli. Domyślił się jednak, że ta kobieta jest duchem bardzo wysokiej rangi – w jakiejś hierarchii, oczywiście, ale nie miał odwagi spytać w jakiej – i że wolna wola Tabrisa nie ma dla niej wielkiego znaczenia.
Zrezygnowali. Jordi prosił Miguela o przekazanie pozdrowień Unni i zapewnienie jej, że on zrobi wszystko, by wrócić. Próbował zmusić kobietę, by mu powiedziała, dokąd się teraz udają, ale ona nie ustępowała.
Nagle Miguel zniknął i Jordi uznał, że również demon już go nie widzi. Miguel wkroczył do świata żywych ludzi, on sam natomiast pozostał w świecie upiorów.
Sklepienia wznosiły się jedno za drugim, wiał lekki wiatr. Jordi pomyślał to samo co przedtem: To wygląda jak gotycka katedra bez ścian. Wszystko zachwiało się lekko i rozpłynęło w powietrzu.
– Dokąd mam się udać? – zapytał kobietę.
– Chodź ze mną!
23
Miguel znowu został sam.
Siedział skulony, jak to miał w zwyczaju, wysoko na szarpanej wiatrem skale, gdzieś w Europie Środkowej. Piękne skrzydła demona oplatały jego ciało. Nikt by się nie domyślił, że w tym skalnym szczycie, jaki stworzyły skrzydła, tkwi żywa istota.
Był znowu Tabrisem i gwizdał na to. Szczerze mówiąc, tyle razy przekraczał granicę między dwoma swoimi wcieleniami, że jeden taki zabieg mniej czy więcej nie powinien robić różnicy. Coraz bardziej i bardziej oddalał się od Sissi.
Próbował nawiązać z nią kontakt za pomocą swojej nowej, cudownej zabawki, telefonu komórkowego. Sissi jednak znajdowała się w samolocie, w drodze na północ, więc nie mogła odpowiedzieć, wiedział o tym. Nie wiedział tylko dokładnie, dokąd postanowiła pojechać. Dlatego siedział tutaj – w połowie drogi do Skandynawii – i czekał.
Tabris spoglądał w dół, na warstwę lawy zastygłej na skalnej półce. Setki, tysiące, miliony lat… Góra jest ta sama, dziwna lawa utworzyła dziwne wzory, zielonkawe na szarym tle, wgryzała się w skałę pod wpływem mrozu, śniegu i lodu, tworzyła nowe figury.
Zafascynowany wodził szponiastym palcem wskazującym po skomplikowanych wzorach, rozkoszował się arcydziełem natury i myślał, jak wiele Sissi w nim zmieniła, jak nauczyła go patrzeć na wszystko inaczej niż przedtem. W ostatnich czasach wielokrotnie siedział zapatrzony w gwiaździste niebo, w kosmos, i nadziwić i się nie mógł wielkości, wiekuistej ciszy. A mikrokosmos jest co najmniej tak samo cudowny. Kiedy się temu dokładnie przyjrzeć, dostrzega się wielki, przebogaty świat kształtów i form życia…
Tabris się wyprostował. Istniał od tysięcy lat i myślał, że tak będzie dalej, że nic się nie zmieni, że wszystko na powierzchni ziemi ma mniejszą wartość i jest bardzo zapóźnione w rozwoju, że władca decyduje w Ciemności, ale że poza tym każdy robi, na co ma ochotę, bierze, co chce, wałczy o swoje i bije się z innymi, wspina się na szczyt drabiny ważności i myśli tylko o sobie. Twardy jak żelazo, pozbawiony skrupułów, ale prosty i nieskomplikowany. Nigdy by nie pomyślał, że aż tak trudno jest być człowiekiem.
Nigdy nie wiedział nic o miłości. Ale dlatego, że należał do duchów Nuctemeron, Tabris, sam o tym nie wiedząc, miał głęboko w duszy jakieś miękkie jądro. Dlatego było mu łatwiej niż innym demonom zaaklimatyzować się w świecie ludzi i to właśnie dlatego mistrz zlecił mu to zadanie. (Dodał mu tylko do pilnowania Zarenę, nieustępliwą i upartą, bo jemu mistrz za bardzo nie dowierzał, o nie. I nie bez powodu, jak się miało okazać).
Ale jednak Tabris miał spore trudności z tym dopasowaniem się. Najtrudniej było mu z okazywaniem szacunku. Naprawdę robił, co mógł. Odnosił się do ludzi z szacunkiem tylko po to, by odkryć, że ktoś trzeci może się czuć zraniony lub zapomniany. Wszystko to takie skomplikowane, czasem wydawało mu się, że balansuje na ostrzu noża, by postąpić właściwie, zrobić to, czego ludzie od niego oczekują. Ale oni mają tak różne pragnienia!
Tabris nie słyszał powiedzenia: „Wszystkim nie dogodzisz”, ale doświadczenie go tego nauczyło, Niewątpliwie życie demonów jest o wiele prostsze.