I chłopcy wcale im nie ułatwiali sytuacji, bo zwracali uwagę tylko na te najnowsze. Te, które przebywały tu od dawna, kompletnie ignorowali. Chociaż jednak Unni przyjechała dopiero co, żaden na nią też uwagi nie zwrócił. I nie wiedziała, czy przyjmować to z ulgą, czy raczej się obrazić. W gruncie rzeczy bawiła ją ta cała sprawa. Bardzo dobrze znała ten typ młodych mężczyzn. Takich, którzy wciąż szukają nowych zdobyczy, żeby tylko samym sobie potwierdzać własną uwodzicielską siłę. Z latami im to nie przechodzi, przeciwnie, staje się coraz gorsze. Podstarzali uwodziciele są nieznośni ze swoim przeterminowanym wdziękiem. Głos Sissi wyrwał Unni z zamyślenia nad ludzką naturą, jak to elegancko sama przed sobą określiła.
– Pewnie słyszałaś, że Gudrun i Pedro planują huczne wesele? Czekają tylko na Jordiego i Miguela.
– Och, to bardzo ładnie z ich strony – powiedziała Unni wzruszona. – Antonio i Vesla z tego samego powodu chcą odłożyć chrzciny swojego synka.
– No właśnie.
Umilkły. Obie wiedziały, że deadline wypada drugiego lutego. Jeśli do tego dnia Jordi się nie znajdzie, a Miguel nie zostanie uznany w tym samym czasie za pełnoprawnego człowieka, to nie będzie żadnego świętowania.
Sissi nie mogła zrobić nic. Cała odpowiedzialność spoczywała na barkach Miguela. Czy to on potrafi się uwolnić od cech demona. Ona mogła go jedynie wspierać, a i to z przyzwoitej odległości.
Unni miała więcej szans. Ona mogła szukać Jordiego.
Tylko gdzie on się podziewa? Bo chyba nie tutaj?
Wszystko wyglądało marnie, jakby już przegrali. Teraz trzeba się skoncentrować na Hege, która nawet nie ma odwagi się zbliżyć do dawnej przyjaciółki.
Beznadziejna sytuacja.
Unni zwróciła uwagę na jednego z trzech czarusiów. Zastanawiała się, co oni właściwie robią w tym zakładzie, jakie to kuracje tutaj przechodzą. Nie wyglądali na ludzi potrzebujących fizycznej odnowy. Dwóch z nich widziała już przedtem, trzeci był dla niej całkiem nowy. Uznała, że jego oczy są fascynujące, ale zarazem przerażające. Oczy węża, pomyślała. Ale, och, jakież pociągające! Pełne tęsknoty spojrzenia płynęły ku niemu z całej sali.
Unni odwróciła wzrok. Nie chciała być jedną z tych zauroczonych dziewczyn. Dla niej istniał wyłącznie Jordi.
27
Jordi wydostał się z mgły. Rozglądał się po okolicy. „Sklep Petersenów”, odczytał na starym drewnianym domu. Dawny sklep został teraz zamieniony na lokalne muzeum, tak przynajmniej wyglądało. Z szyldu w radosnych kolorach roześmiany chłopiec w czapce na bakier reklamował czekoladę firmy Freia.
– Jestem w Norwegii – wyszeptał Jordi oszołomiony. – Czy mimo wszystko będę mógł wrócić do domu?
– Nie, nie – odparła ubrana na biało kobieta, która go tutaj przyprowadziła. – Pójdziesz teraz prosto tą piękną drogą, aż znajdziesz się w pobliżu dawnego dworu. Tam masz do spełnienia kolejne zadanie.
– Które polega na czym?
– Znasz swoje generalne posłannictwo, masz mianowicie unieszkodliwiać upiory, które mogłyby wyrządzić krzywdę ludziom!
– A ci, których tutaj nie ma?
– Oni mogą mieć pretensje do siebie. To ich własna wina, że znaleźli się w świecie upiorów.
– Więc i moja również? – spytał Jordi agresywnie. – I rycerzy? I Urraki?
– Ani Urraca, ani rycerze nie są aniołami, dobrze o tym wiesz i chyba nigdy w to nie wierzyłeś. A jeśli chodzi o ciebie, to przecież już mówiłam, że myśmy ciebie wybrali. Dlatego że zostałeś dwukrotnie skazany na śmierć. Z powodu twojego dziedzictwa, z powodu przepowiedni Urraki, że tylko jeden brat wróci, oraz z powodu twojej dobroci rycerze wybrali cię na swojego wybawiciela.
Jordi uważał od dawna, że jest ofiarą wyjątkowo niesprawiedliwego losu, ale stłumił w sobie żal i pożegnał się ze swoją przewodniczką.
Jej ostatnie słowa brzmiały:
– Pamiętaj, że ci, którzy nie mogą umrzeć, widzą cię!
Pocieszające!
Pociechą jednak było to, że miał się znaleźć w tym samym miejscu co Unni. Gdziekolwiek by to miało być.
Był późny wieczór, kiedy Jordi dotarł do farmy zdrowia „Wieczna zieleń”, urządzonej w starym dworze. Długo stał i przyglądał się zabudowaniom. Świeciło się w hallu i kilku oknach jednego skrzydła, poza tym budynki tonęły w ciemnościach.
Jak, na Boga uda mu się spotkać tutaj z Unni? W tym nieznanym miejscu. Co ona ma tu do roboty?
Moja ukochana Unni, czy ty wiesz, ile miłości mógłbym ci dać, gdybyśmy tylko mogli żyć w normalnych warunkach? Ja bym nie marnował naszego życia na nieustanne, codzienne wyznania uczuć i na wymaganie od ciebie tego samego, bo to jest w stanie uśmiercić każdy związek. Ale ja bym przy tobie był, dawał ci bez słów odczuć, że zawsze ty też możesz się do mnie zwracać. I oczywiście bym ci okazywał, bez zachęty z twojej strony, że cię nieustannie pragnę, że pragnę tego współgrania ciał i dusz, które wydaje się takie wyjątkowe nam i przypuszczalnie wszystkim zakochanym na całym świecie. Myślę, że nigdy nie ugasisz tego płomienia, który we mnie płonie. Będziesz mogła się przy nim ogrzewać, oparzyć się, ale w głębi duszy ja pozostanę ostrożny i czuły, i…
Rany boskie, cóż za banały wygaduję! Całe szczęście, że Unni tego nie słyszała, bo jakoś nie mogłem odnaleźć słów, które naprawdę chciałbym jej powiedzieć! Moje serce jest tak przepełnione uczuciem do niej, że staję się płaczliwy jak wszyscy zakochani idioci. Dlaczego człowiekowi tak trudno znaleźć najpiękniejsze słowa świata dla ukochanej istoty? Akurat kiedy się ich potrzebuje, to ich nie ma. A może one już wszystkie, zostały wypowiedziane? Zużyte przemieniły się w banał? Czy nie ma żadnych nowych słów dla tych, którzy chcieliby wyrazić swoją miłość? Jordi nie zauważył, że zaczął padać śnieg, tak bardzo był zły na siebie za to, że nie potrafi wymyśleć niczego inteligentnego. Płatków śniegu nie dostrzegał, bo przenikały przezeń, jakby był powietrzem, nie topniały na jego skórze. A przecież jest tutaj, choć znajduje się w innym świecie. To nie jest świat płatków śniegu, nie jest świat Unni. Stał i patrzył, jak ziemia z wolna pokrywa się cienką warstwą bieli, której nocny przymrozek pozwala tu zostać. Rano, gdy wzejdzie słońce, śnieg szybko stopnieje.
Na podjeździe ukazał się samochód i Jordi podskoczył. Za moment światła samochodu padną na niego i jeśli za kierownicą siedzi upiór, z Jordim będzie źle. Stał bez ruchu. Ucieczka na nic by się nie zdała. Miał za mało czasu.
Światło omiotło jego postać. Kierowca jednak nie zahamował, jechał prosto ku wejściu bez jakiegokolwiek znaku, że widzi Jordiego, który szybko pobiegł za nim w stronę wejścia. Czekał, aż mężczyzna w średnim wieku wyjmie z samochodu swoje rzeczy, zamknie pojazd i podejdzie do drzwi.
Kiedy je otworzył, Jordi wemknął się do środka.
28
Miguel napotykał przeszkody.
Kiedy stanął już na norweskiej ziemi, wyszła mu na spotkanie Urraca z pięcioma rycerzami. Twarze mieli mroczne i ponure.
– Tabrisie z rodu dżinów siódmej godziny – zaczęła Urraca surowo. – Zbyt często korzystasz ze swoich zdolności demona. Nie tak miałeś się zachowywać.
– Wiem, piękna królowo – powiedział Tabris z poczuciem winy. – Ale…
– Tym sposobem nigdy nie staniesz się człowiekiem, nie rozumiesz tego – przerwał mu stary don Federico.
Tabris – czy też, ściśle biorąc, Miguel, ponieważ po locie zdążył już przybrać znowu ludzką postać – przerwał mu dumnie:
– Ja odłożyłem na bok moje własne pragnienia i potrzeby, bo chciałem pomóc swojemu najlepszemu przyjacielowi, Jordiemu, powrócić do życia, zanim jego czas przeminie. Właśnie nadeszła zima, wkrótce będzie nowy rok, a wtedy jemu zostanie już tylko miesiąc.