Odpowiedział kobiecy głos:
– Nic nie szkodzi. Po południu pojawił się tu szaleńczo przystojny młodzieniec. Połączymy tych dwoje, to się da zrobić, zobaczysz, Adrian.
Jordi zastanawiał się. Mężczyzna w samochodzie nie był specjalnie pociągający, raczej całkiem pospolity.
Na drzwiach znajdowała się tabliczka z napisem: „Pomieszczenia prywatne”. I było to rzeczywiście jedyne wejście do tego skrzydła.
Musi to być wielkie prywatne mieszkanie, stwierdził Jordi. Był strasznie ciekawy.
Młody człowiek wyszedł i udał się do głównej części budynku. Jordi słyszał, że w głębi prywatnego mieszkania otworzyły się jakieś drzwi, słyszał oddalające się kroki. Szarpany wątpliwościami przeniknął do środka. Odetchnął z ulgą, bo pomieszczenie zastał puste. Był to raczej hall z przylegającym biurem. A może recepcja. Otwarte drzwi prowadziły do kolejnego, niewielkiego przedpokoju, bardziej komfortowego, musiało to być wejście do prywatnych apartamentów.
Ale te drugie drzwi…?
„Nieupoważnionym wstęp wzbroniony” – przeczytał bardzo oficjalny zakaz.
Jordi się wahał. Czy powinien? Byłby absolutnie bezbronny, gdyby wszedł do niewłaściwego pomieszczenia i zderzył się z upiorem, który przecież musi się znajdować w zakładzie. Bo zewsząd pachnie niebezpieczeństwem i sprzecznymi z naturą zjawiskami, chociaż z pozoru wszystko wygląda normalnie.
To, co właśnie usłyszał, jeszcze pogłębiało jak najgorsze przeczucia. Coś jest nie tak, ale co? Wiedział, że znalazł się na pierwszym piętrze. Z tego co zapamiętał, gdy wchodził do domu, z głównej części budynku nie było wejścia na pierwsze piętro. Więc gdzieś tutaj muszą się znajdować schody.
Jordi pochylił się i badał drzwi, ustalił, że są zamknięte na klucz. Nie szkodzi, tym akurat nie musiał się martwić i ucieszył się, że pochodzi z innej sfery.
No trudno, wóz albo przewóz, nie ma co się dłużej zastanawiać – przeniknął przez drzwi, przygotowany jednak na natychmiastową rejteradę, gdyby było trzeba.
Nowy korytarz. I tak jak przypuszczał, schody na dół. Ale było też coś więcej…
Jakieś otwarte drzwi wiodły na galerię. Mógł na niej stanąć i spoglądać w dół na niższe piętro. Paliło się tam światło, a ludzie chodzili pospiesznie tam i z powrotem.
Ukryty na wszelki wypadek w cieniu widział na dole ni mniej, ni więcej tylko salę operacyjną. Na stole leżała młoda dziewczyna w narkozie. Pielęgniarka właśnie ją okryła i zdjęła aparaturę usypiającą.
Lekarz skończył pracę, wyprostował się. Jordi rozpoznał w nim mężczyznę, który przyjechał samochodem.
– No to tyle – powiedział lekarz. – Czy dziś wieczór mamy coś jeszcze?
– Nie – odpowiedział mężczyzna stojący pod galeryjką tak, że Jordi nie mógł go widzieć. – Chyba że wzięlibyśmy tę nową. Ma na imię Unni czy jakoś tak.
– Zaczekamy do przyszłego tygodnia – wtrąciła pielęgniarka. – Wtedy rezultat będzie lepszy.
– No jasne, tak będzie lepiej – przytaknął mężczyzna pod galerią.
Lekarz szykował się do opuszczenia sali.
– Resztę załatwicie już sami, jak zwykle?
– Jak zwykle – uśmiechnęła się pielęgniarka, a Jordiemu na widok tego jej uśmiechu zimny dreszcz przebiegł po plecach.
Nie chciał dłużej na to patrzeć, pospiesznie wrócił do pokoju Unni. Spala teraz, więc Jordi usiadł w wygodnym fotelu, podciągnął w górę kolana, objął je rękami.
Siedział tak aż do rana i dzwonił zębami z przerażenia i bezsiły. Czekał, aż nastanie świt i na korytarzu, a także poza domem, rozlegną się glosy.
Wtedy pojawiła się ubrana na biało kobieta z koszykiem jedzenia. Dziękował jej szczerze i zapytał, co powinien zrobić, żeby oczyścić ten zakład.
– Dzisiaj możesz odpoczywać – rzekła. – Tymczasem bowiem wszyscy są bezpieczni, a to co się tu dzieje akurat ciebie nie dotyczy, nie wchodzi w skład twojego zadania.
– Ale ja przecież nie mogę spać…
Uciszyła go i kazała wypić szklankę mleka. Posłuchał, choć do końca z oporu nie zrezygnował. Kobieta zaczekała, aż zje swój chleb.
Gdy skończył, usiadł przy Unni i patrzył na nią, tak bardzo chciał ją ochraniać, żeby nikt, nikt mu jej nie odebrał ani nie zrobił jej nic złego. O tak wiele rzeczy chciał zapytać kobietę w bieli, ale nie miał siły.
Skulił się więc i zasnął pod wpływem proszku, który strażniczka wsypała mu do mleka. Wiedziała bowiem, że ostatnimi czasy naprawdę nie pozwalał sobie na odpoczynek, a przed akcją jego umysł musi być sprawny, zmysły wypoczęte.
Przyjrzała mu się uważnie i westchnęła. To niesprawiedliwe, żeby taka na wskroś dobra istota jak Jordi musiała przez to wszystko przechodzić, ale nie mieli innego wyjścia.
Otrzymasz pomoc, myślała. Jeszcze o tym nie wiesz, ale otrzymasz naprawdę wspaniałą pomoc. Bo masz rację, że w tej sytuacji sam wiele nie zdziałasz.
Sny Jordiego dotyczyły akurat tej samej sprawy: jedyna możliwość powrotu do świata żywych zależy od tego, czy zdoła unieszkodliwić upiora.
W żaden inny sposób nie mógł też uchronić Unni przed grożącym jej niebezpieczeństwem, czającym się w mrokach ponad tym idyllicznym miejscem.
W jego snach nie było Sissi, a z obecności Hege nie zdawał sobie sprawy. Nie wiedział też, że to z jej powodu Sissi i Unni wdały się w tę całą aferę jako rzekome uczestniczki kuracji.
Kobieta w bieli położyła mu na stoliku trzy przedmioty i odeszła.
30
Podczas gdy Jordi spoczywał w głębokim śnie, którego tak bardzo potrzebował, w domu działy się rzeczy, które – dokładnie tak, jak to powiedziała strażniczka – jego nie dotyczyły.
Przy śniadaniu pani Falk przedstawiła pensjonariuszom plan dnia. Sissi stwierdziła, że gospodyni wygląda dużo lepiej niż poprzedniego dnia. Oczy znowu lśniły energią i siłą, a jej mąż także był w znakomitym humorze.
– Dzisiaj będziemy ćwiczyć metody przeżycia – poinformowała Birgit Falk. – Będzie to bardzo surowy program, uczestnicy dostaną minimalne ilości jedzenia, będziecie bowiem ćwiczyć wytrzymałość i odporność nerwową.
Unni i Sissi spoglądały po sobie. Akurat w tych dziedzinach były znakomicie wytrenowane.
– Unni nie bierze udziału w ćwiczeniach – oznajmił kierownik kursu. – I ty, Justyno, też nie. Wy obie możecie sobie popływać na basenie, a potem będziecie pomagać w kuchni.
Justyna, która pochodziła z Polski, miała za trzy dni opuścić dom, wszyscy o tym wiedzieli. Widocznie już przedtem przeszła ów kurs przeżycia.
W grupie brakowało jednej osoby, niejakiej Marit. Na pytanie Sissi pani Falk odpowiedziała, że Marit nie czuje się dziś najlepiej, zresztą ona, podobnie jak Justyna, za trzy dni wyjeżdża.
Pani Falk mówiła dalej:
– Wszystkie pozostałe osoby dzielą się na grupy. Sissi i Miguel, czy już się przywitaliście?
– Nie – odpowiedzieli unisono.
– Pójdziecie ze mną. Mój mąż zajmie się Hege i Charlotte. Paul, ty weźmiesz…
I tak dalej. Paul i blondyn Adrian byli najwyraźniej stałymi instruktorami na farmie. Wężowe Oko, jak go Sissi I nazywała, wyglądał na gościa, wiedział jednak tyle, że pomyślała, iż chyba pomaga obsłudze od czasu do czasu. W każdym razie teraz też przydzielono mu jakąś rolę.
Przed wymarszem każdy dostał butelkę „specjalnego soku leczniczego”. Sissi uznała, że jest raczej gorzki niż zdrowy.
Miguel podszedł się przywitać i tylko oni wiedzieli o tym, że uścisk dłoni był taki gorący. Starali się wyglądać możliwie obojętnie, ale nie było to łatwe.
Nie mamy do tego prawa, mówiły ich oczy, a jednak jak to cudownie być znowu razem!