Otworzył przed Sissi skrzydła. Ona wsunęła się pod nie.
– Jesteś taki przygnębiony, mój ukochany. Czy coś się stało?
Ciężki oddech przez chwilę poruszał potężną piersią.
– Nie mogę się ponownie zmienić w Miguela. Sissi poczuła, że robi jej się gorąco ze strachu.
– Co?
– Zbyt często lekceważyłem upomnienia Urraki. Korzystałem ze zdolności Tabrisa. I chodziłem na skróty, by nawiązać kontakt z Jordim. Łamałem zakazy strażniczek bramy między sferami. W końcu one straciły cierpliwość.
– Ale przecież to wszystko robiłeś w najlepszej wierze. Dla szlachetnych celów!
– Oczywiście. Ale to nie ma znaczenia. To są potężne i władcze kobiety. Żaden demon nie powinien się przeciwstawiać temu, co mówią.
Długo siedzieli w zupełnym milczeniu. Sissi nie mogła się ruszyć, pogrążona w rozpaczy. Myślała o jego przyszłości, jak to się wszystko ułoży, jest przecież jedynym demonem na ziemi i będzie tak żył tysiące lat…
Tabris uniósł głowę.
– Ktoś tu idzie. To do mnie. Wracaj do domu, Sissi, zobaczymy się później.
Wypuścił ją z objęć i wstał. Sissi nie powiedziała nic, uścisnęła tylko jego szponiastą rękę i poszła. Tabris zobaczył zbliżającą się kobietę w bieli.
– Demonie nocy rozjaśnianej światłem dnia. Muszę przyznać, że naprawdę umiesz się posługiwać swoją wolną wolą!
– Czyniłem to z konieczności – próbował się bronić Tabris.
Nie odpowiedziała mu na to, przywołała go tylko gestem.
Gdy Sissi dotarła do drzwi wejściowych głównego budynku, w końcu się mimo wszystko obejrzała. Zdążyła jeszcze zobaczyć sylwetkę Tabrisa, która jednak w tej samej chwili zniknęła. Jakby rozpłynęła się w powietrzu.
Jordi nie wiedział, jak się znalazł w miejscu na granicy sfer. Nagle po prostu stwierdził, że tam jest.
Wysokie, przestronne sklepienia zdawały się wisieć w powietrzu. Może zresztą stały, nie miał pewności.
Było to miejsce nieprzyjemne, ponure, nieziemskie, wydawało się nierzeczywiste, jakby wypełnione rozedrganym powietrzem.
Kobieta w bieli podeszła do niego, a on próbował ukryć gniew i rozgoryczenie. Płonęła w nim nienawiść do świata tych, którzy nie mogą umrzeć. Czy nie mógłby być przy Unni, nawet jeśli ona go nie widzi?
– Dokąd teraz mam się udać, czego tym razem ode mnie zażądacie?
Uciszyła go ruchem ręki.
– Stój i patrz!
Z mgły wyłonił się potężny Tabris.
– Witaj – wysyczał Jordi cierpko. – Dlaczego nie pojawiasz się jako Miguel?
– Ten czas mam Za sobą – odparł demon i Jordi spostrzegł, jaki jest przybity.
Nie zdążyli długo porozmawiać, bo coś się zaczęło dziać. Ręce kobiety odgarnęły na bok mgłę i otworzył się nowy korytarz ze sklepieniami. Dała Tabrisowi i Jordiemu znak, by tam poszli.
Widok przed nimi stawał się coraz jaśniejszy i jaśniejszy, w końcu ukazała się grupa kobiet i mężczyzn w bieli. Zbliżali się do Jordiego i Tabrisa.
Kobieta, która im przewodziła, powiedziała:
– Jordi Vargasie, twój czas w świecie tych, którzy nie mogą umrzeć, dobiegł końca. Znajdujesz się teraz w sferze jasnych istot, tych, które nadzorują życie ludzi na ziemi.
Przyglądał mu się mężczyzna o długich, jasnych włosach i przyjaznym spojrzeniu.
– Twoje życie było nieznośnie trudne, a mimo to zawsze miałeś na myśli głównie dobro innych. Koniec twojego życia był gorzki i niesprawiedliwy, ale tylko ty jeden posiadałeś zdolności, którymi mogliśmy się posłużyć, by zrobić porządek z kilkoma potwornymi bestiami, szalejącymi na świecie. Dziękujemy ci za pomoc.
Jordi w milczeniu pochylał głowę. Jakaś kobieta uśmiechnęła się do niego.
– Zastanawiasz się, co teraz jeszcze może cię spotkać?
Nikt dwukrotnie, nie wychodzi ze sfery upiorów. Nikt nigdy tego nie zrobił. Ale właściwie istnieje jedna możliwość. Bowiem przyszedłeś tu na naszych warunkach. Ktoś trzeci wtrącił:
– Zasłużyłeś sobie na to, by pożyć trochę normalnym, ludzkim życiem. Dlatego będziesz mógł teraz wrócić do swojego świata.
Jordi poczuł dławienie w gardle. Nagle wszystko stało się takie cudowne.
– Dziękuję – wykrztusił z trudem. Chciał natychmiast biec do Unni, ale przecież nie znał drogi. Musiał więc czekać.
Istoty w bieli zwróciły się do jego olbrzymiego towarzysza.
– Bardzo jesteś nieposłuszny. I masz niezłomną wolę, dżinie z rodu Nuctemeron. Obserwowaliśmy jednak twoją walkę i twoją lojalność wobec ziemskich przyjaciół. Zmienimy twój status, ale jednego będziesz się musiał wyrzec.
– Czego? – spytał Tabris cichutko, pobladły pod swoją budzącą grozę maską.
– Wszystkich, ale to naprawdę wszystkich zdolności demona.
Uśmiechnął się z ulgą.
– Już się przestraszyłem, że chodzi wam o Sissi. Z postacią Tabrisa rozstanę się więcej niż chętnie. Ona już chyba odegrała swoją rolę?
– Taką mamy nadzieję. Teraz nadchodzą dni powszednie.
– Cudowne, błogosławione dni powszednie – mruczał Jordi, patrząc, jak Tabris przemienia się w Miguela, i tym razem już na zawsze.
Jordi podbiegł i uściskał przyjaciela:
– Witaj! Oj, znam kogoś, kto się strasznie ucieszy!
– Ja też znam kogoś takiego – uśmiechnął się Miguel. – Unni na pewno powita cię z największą radością.
– Chętnie w to wierzę. Mężczyzna o blond włosach przerwał radosną scenę. – Jeszcze wielu czeka na załatwienie swoich spraw. Ukazało się pięciu rycerzy i jedna czarownica, w milczeniu zsiedli z koni.
– Wielu was opuszcza dzisiejszej nocy świat tych, którzy nie mogą umrzeć – powiedział mężczyzna w bieli. – Niektórzy z was pozostawali tutaj setki lat z powodu złej woli pewnego czarownika. Dzięki tobie, Jordi, dzięki twoim dzielnym przyjaciołom i Miguelowi, będą mogli nareszcie odzyskać spokój. Don Federico był wzruszony.
– Jak wiecie, chcieliśmy zaczekać do trzydziestych urodzin Jordiego, by się przekonać, czy ty i Miguel poradziliście sobie z problemami. Teraz jednak nie musimy już czekać. Cieszymy się z kolejnego spotkania z wami, życzymy wam szczęścia i powodzenia w dalszym życiu. Sami marzymy już tylko o tym, by odpocząć.
Pożegnali się. Jordi również z końmi rycerzy, w imieniu swoim i Unni.
Pojęcia nie mieli, jak do tego doszło, ale wkrótce potem obaj, Jordi i Miguel, znaleźli się w świecie żywych. Mieli do przekazania przyjaciołom wielkie, wspaniałe nowiny.
36
Żaden z nich nie wiedział, jak długo przebywali w zaświatach, dopóki nie stanęli przed domem Vesli i Antonia w Lierbakkene. W wielkim domu zebrali się wszyscy ich przyjaciele. Unni i Sissi właśnie opowiadały o swoich wrażeniach z farmy „Wieczna Zieleń” i o strasznym końcu zakładu oraz jego właścicieli. Obie dziewczyny miały oczy czerwone od płaczu.
Spojrzały w górę dopiero, kiedy Vesla wprowadziła nowych gości.
– A więc wy tutaj jesteście! – zawołała Unni. – Jesteście prawdziwi, czy też…?
Sissi po prostu gapiła się na Miguela, nowa fala łez popłynęła z jej oczu. Tym razem z radości.
No i musieli opowiedzieć o wszystkim. Morten też się przysłuchiwał, trochę zazdrosny, ale bardziej chyba jednak zadowolony, że uniknął takich przygód. Gudrun i Peder wciąż znajdowali się w Hiszpanii.
– Myślisz, że jesteś Miguelem już… na zawsze? – jąkając się, spytała Sissi.
– Przez całe życie. Tabris nie istnieje!
– Właściwie to trochę szkoda – przekomarzała się z nim Sissi. – Och, nie! – zawołała przestraszona. – Za nic nie chcę do tego wracać. Zostań, jaki jesteś!