Выбрать главу

Kroki Sissi odbijały się głucho w pustym hallu. Czuła się opuszczona, potwornie samotna.

Brama nie była zamknięta na klucz, podobnie jak poprzednim razem. To dało Sissi nadzieję. Wtedy to Miguel zostawił drzwi otwarte, by „wschodnia grupa” mogła wejść do środka. Bo wtedy miał za zadanie pojmanie tych ludzi dla mnichów.

Teraz był wolny. Z pewnością tu właśnie się znajdował. Wrócił do punktu wyjścia. Do swojego „domu”.

Sissi była o tym przekonana.

9

Tylko że to przekonanie okazało się błędne.

Chociaż nie, było właściwe, ale miejsce nie to. Miguel chciał do domu. Uważał, że brzmi to bardzo pięknie, kiedy inni mówili o tęsknocie za domem. Więc on też chciał się tam znaleźć. Poza tym może tam uda mu się znaleźć coś do jedzenia? W tej chwili konał z głodu i był bliski desperacji. Zamierzał jedynie wziąć to, z czego korzystał przedtem, po kryjomu, a potem znowu pospiesznie wrócić na górę, to znaczy na ziemię.

Tabris i Zarena wyszli przecież spod ziemi na wymarłych wzniesieniach Galicii. Dobrze wiedział, gdzie to było. Te poszarpane skały, gdzie kaci inkwizycji siedzieli skuleni i czekali na nich. Tam właśnie znajdowało się znajome zejście. Tam się wybierał teraz, gdy Jordi zamknął wejście w grocie Agili.

Wkrótce zacznie zmierzchać. Ale to nic. On widzi również po ciemku.

Doznał ukłucia w sercu. Widzi po ciemku? Czy Miguel też widział? Powinien, zgodnie z obietnicą Urraki.

Strach podpełzał mu do gardła. Nie chciał myśleć, nie chciał wiedzieć.

Ale podświadomość nie dała się oszukać. Był teraz większy niż Miguel.

Nie chciał wiedzieć.

Nie chciał!

Oto te poszarpane skały. Na dole między szczytami! Tam znajdowała się ta rozpadlina wiodąca w głąb. Do Ciemności.

Tak naprawdę to nie chciał się tam znaleźć. Jednak musiał, jeśli chce przeżyć. Potem znowu będzie Miguelem.

Czyżby w takim razie teraz nim nie był? Ze wszystkimi zdolnościami demona? Nawet z tymi złymi.

Chyba nie jest źle, kiedy umie się latać? By ratować życie.

Ale żeby umieć latać, musi być Tabrisem. A to już bardzo niedobrze. Jeszcze gorzej, rzecz jasna, wracać znowu do Ciemności. Tylko że on ma tam jedynie interes do załatwienia, więc to się chyba nie liczy?

Ale…?

Rozpadlina zniknęła! Została kompletnie zasypana, jakby w ogóle nie istniała.

Miguel szukał jak szalony, coraz bliższy paniki.

W końcu zrezygnował, zatrzymał się z gwałtownym, rozpaczliwym jękiem.

Dotarła do niego prawda. W grocie słyszał, jak ktoś – być może Urraca – powiedział coś o tym, że „zamknięto wszystkie wejścia między… „

Wydał z siebie przeciągły, zdławiony krzyk.

Od jakiegoś czasu zdawał sobie sprawę, że znowu jest Tabrisem. Wiedział o tym już wtedy, kiedy rozpościerał skrzydła, tylko nie chciał tego zaakceptować.

Jordi zamknął wszystkie drogi na dół do Ciemności. On sam zaś unicestwił wszelką możliwość stania się człowiekiem.

Sam jako demon na świecie, który nawet słyszeć nie chce o demonach, który je nienawidzi i chce je zniszczyć.

Wiatr szumiał i szeptał w skalnych szczelinach. Raz po raz przybierał na sile i wtedy grzmiał niczym trąby w dzień Sądu Ostatecznego. Tabris podfrunął do skraju równiny i usiadł na niewielkim wzniesieniu. Położył głowę na kolanach, okrył skrzydłami ciało. Gdyby umiał płakać, to teraz zaniósłby się szlochem.

Sissi, Sissi, wybacz mi! Ja sam nie potrafię sobie wybaczyć!

CZĘŚĆ TRZECIA. MADRUGADA

10

Sissi wiedziała już, że Miguela nie ma w opuszczonym domu. Przeszukała cały budynek, szczerze mówiąc, chodziła po nim z drżeniem, ale unikała zejścia do piwnicy. Za nic nie chciała znaleźć się w katakumbach. Krzyczała tylko, stojąc przy schodach, wołała Miguela po imieniu i echo jej głosu przetaczało się pod sklepieniami. Sissi przenikały od tego lodowate dreszcze, ale innej odpowiedzi nie otrzymała.

W końcu dała sobie spokój. Jego tu nie ma. Zrobił się jednak późny wieczór, a Sissi była bardzo zmęczona. Trudno po nocy znaleźć hotel, mogła więc przenocować w tym domu równie dobrze jak gdziekolwiek indziej. Znalazła starą kanapę, w wytwornym stylu art nouveau, podobnie jak wszystko inne w tym domu i skuliła się na niej do snu. Kanapa stała w hallu, w razie czego będzie więc blisko do drzwi wyjściowych. Gdyby się to okazało konieczne…

Zewsząd dochodziły jakieś trzaski i skrzypienia, a to w ścianach, a to w podłodze. W podziemiach są katakumby, w których jej przyjaciele tak strasznie zabłądzili, prowadzeni zresztą przez jej ukochanego Miguela.

Nie chciała teraz o tym myśleć.

Po chwili zasnęła na niewygodnej kanapie, wciąż mając w pamięci ciepły uśmiech Miguela i błysk w jego oczach.

W nocnej ciszy przez hall przepłynął mroczny cień, zbliżył się do śpiącej Sissi.

Dziewczyna miała jedną dłoń otwartą, zwróconą ku górze. Coś zostało na tej dłoni złożone, a cichy głos wyszeptał: „To moja wina. Nie zasłużyliście sobie na to. Ale wiesz, co powinnaś zrobić”.

I cień odpłynął.

Daleko stąd, w górach Galicii, Tabris zaczynał nowy ranek. Madrugada. Była to na razie raczej zapowiedź poranka, szary brzask spływający na niezamieszkany, ale oszałamiająco piękny krajobraz. Widok rozciągał się przed nim na wiele kilometrów. I nigdzie domu, nigdzie w rozpraszających się z wolna nocnych ciemnościach nie widział nawet śladu jakiejś drogi.

Ponury nastrój dosłownie przygniatał go do ziemi Co mu teraz zostało? Utracił możliwość dostępu do Ciemności, utracił ledwo zdobytą ludzką postać, a najgorsze ze wszystkiego jest to, że utracił też możliwość zdobycia Sissi. Przygnębiony podniósł się z miejsca. Głód rozdzierał mu wnętrzności. Dokąd to wyruszył stąd wtedy, kiedy po raz pierwszy zjawił się na ziemi?

Do miasta. Do Santiago de Compostela. Był tam wielki dom, do którego właśnie zmierzała część grupy jego późniejszych przyjaciół. Tam ich spotkał. Unni, Jordiego, Pedra, Gudrun i Juanę.

A co by się stało, gdyby i teraz tam się udał?

Było jeszcze na tyle ciemno, że chyba nikt go nie zauważy.

Tam powinien znaleźć coś do jedzenia. Nie w samym domu, ale może go traktować jako miejsce schronienia, a jedzenie zdobyć gdzieś w pobliżu.

W takim razie jednak teraz powinien się spieszyć.

Spokojnie jak tylko można machał skrzydłami i sunął nad ziemią prosto do Santiago de Compostela, tam nie musiał długo szukać, wkrótce odnalazł dom. Wylądował na dachu, schował skrzydła i przez dymnik dostał się do środka. Dosłownie w ostatnim momencie.

Sissi ocknęła się i zdumiona myślała: Jaki dziwny sen mi się przyśnił. Zdawało mi się, że w mojej dłoni znalazł się skądś gryf. I wtedy przyszło mi do głowy następujące zdanie: Teraz mogę sobie czegoś życzyć i to mi się spełni. Życzyłam sobie, bym spotkała Miguela, zanim będzie za późno.

Dziwny sen!

Odwróciła się na drugi bok i znowu pogrążyła w rozkosznej drzemce.

Ale czy naprawdę miała tylko sen? Czy to nie rzeczywistość?

Nie wyobrażaj sobie niczego, Sissi!

Coś twardego wbijało się jej w bok, na którym dopiero co się położyła. Nic dziwnego, taka stara kanapa.

Nie no, nie można tak leżeć. Nastał ranek, a ona czuła się lepka, zaniedbana. Może w tym domu jest prysznic?

Sissi usiadła. W hallu było zimno. Prysznic? Ha! Cóż ona sobie myśli? Tu pewnie w ogóle nie ma wody!

Nagle zesztywniała. Gdzieś na górze rozległo się ciche skrzypnięcie.

Czyżby ktoś się skradał po podłodze?

– Kto tam? – Jej głos brzmiał niepewnie i żałośnie.