Выбрать главу

– Poszlaki w zasadzie, dowodów brak – powiedziała wreszcie Ania z troską. – Z takim materiałem wyrzuciłabym ich za drzwi i kazałabym uzupełnić dochodzenie, chociaż subiektywnie zdanie mam wyrobione. Ale nie ja to będę sądzić, a żaden inny sędzia nie zna ciebie osobiście, nie znał Kajtka, nie nawiąże towarzyskich kontaktów z Idusią i nie pojedzie na Mierzeję. Trudno, musisz im powiedzieć wszystko, najlepiej poufnie.

– Kapuś – zaproponowałam żywo. – Mogę wystąpić w charakterze utajnionego donosiciela. Oni się z takimi spotykają w cztery oczy i we własnym interesie ukrywają ich starannie. Tu nie ma na co czekać, chętnie bym zaprosiła tu tego kapitana od razu, ale nie mam jego domowego telefonu.

– Może jeszcze jest w komendzie…

– Jeśli zgodzi się przyjść, ja wychodzę – zakomunikowała energicznie Ania. – I pozwolisz, że zabiorę dowody mojej zbrodni…

– A ja? – spytała Danusia niespokojnie i żałośnie.

– Ty możesz zostać – zezwoliłam. – Niech zobaczy te dwie blondynki razem. Masz przy sobie paszport? Chyba uda mi się mu wytłumaczyć, że arabska żona to jest rzecz delikatna? Wyglądał inteligentnie…

– To ja też zostanę – zadecydował Kocio. – Mam parę rzeczy do powiedzenia, a jeszcze do mnie nie dotarł, więc powinien się ucieszyć. Dzwonimy…?

Kapitan w komendzie był, chociaż właśnie wychodził, zaproszenie na kolację wyraźnie go zainteresowało, musiał je zrozumieć właściwie. Z naciskiem obiecałam, że odejmę mu dużo roboty, zająwszy tylko jeden wieczór. Nie zadając głupich pytań, zapowiedział przybycie za pół godziny.

Ania już zbierała dokumenty nielegalne i występne.

– Kajtka mogę zostawić. Sprawa zamknięta, o kopie akt mogłaś się sama postarać już dawno i mam nadzieję, że o mnie słowa nie powiecie. Zaraz. W razie potrzeby mogę wystąpić w charakterze świadka, który zna trochę Mierzeję i takiego, na przykład, Waldemara. Sędzia, ogólnie, jako taki, to też człowiek i ma prawo jeździć na urlop i grywać w brydża, skoro grywa nawet prokurator generalny, więc w razie potrzeby… Sama rozumiesz.

Obiecałam wykrzesać z siebie nie tylko inteligencję, ale zgoła natchnienie.

– Czekaj, może zadzwonić po taksówkę…

– Ja panią odwiozę – zaofiarował się Kocio. – Korków nie ma, sześć minut w jedną stronę, za dwanaście minut wrócę.

– Dodaj gazu – poprosiłam niespokojnie.

Wtrąciła się Danusia, dziko zdenerwowana.

– Nie, opamiętajcie się, przecież tu stoi mój samochód i kierowca siedzi w środku. Niech on panią odwiezie, Hamid płaci, on zarabia majątek, ten kierowca, a ja mam do niego walkie-talkie. Radiotelefon chyba… O, ta słuchawka… Już mu mówię…

W rezultacie Ania, chwaląc sobie nieoczekiwany luksus, odjechała do domu tym czymś z amerykańskich filmów. Zwierzyła mi się później, że już sama nie wiedziała, jak wykorzystać wstrząsającą okazję, leżeć w tym pudle czy siadać co chwila gdzie indziej, czy może zażądać kawy albo szampana. Zważywszy iż mieszkała dość blisko, nie zdążyła się zdecydować i przejechała zwyczajnie.

Poleciłam Danusi dorobić trochę kanapek, co wykonała chętnie, bo te ręce ciągle jej się trzęsły, może nawet bardziej niż na początku.

Kapitan zadzwonił do drzwi minutę przed czasem. Na widok otwierającego mu Kocia okiem nie mrugnął i zachował kamienną twarz. Został wprowadzony do pokoju, posadzony przy stole i poczęstowany wszystkim, cokolwiek się na tym stole znajdowało. Już sam zestaw potraw mógł go nieco ogłuszyć, bo, poza kanapkami, produktem swojskim, znajdowały się tam także artykuły obce, sałatka ze ślimaków, trzy niezwykłe serki, migdały w soli, daktyle w cukrze, chałwa, kawałki bambusa w majonezie, owoce opuncji, szlachetnie obrane ze skóry, piwo, wino, whisky i koniak. Brakowało tylko szarańczy w miodzie, ale tego już Danusia ze sobą nie przywiozła. Reszta była wynikiem jej trzęsących się rąk.

– Niech pan coś zje – zachęciłam go na wstępie. – Siedzi pan tu prywatnie i musi pan wziąć do ust cokolwiek, żeby nie było, że nie tknę chleba w domu wroga. Żadnego wroga! Prywatna przyjaźń opłaci się panu, gwarantuję. Może dziwnie pójdzie panu to całe dochodzenie, ważne, że chyba skutecznie. Ponadto, jeśli pan chce, może pan patrzeć na mnie z dowolnym obrzydzeniem, bo oszukałam pana skandalicznie. Teraz to naprawię i apetytu może pan nabrać od razu.

– Mam wielkie nadzieje – odparł na to życzliwie, nie protestując przeciwko niczemu, co mu Danusia nakładała na talerz. Spożywanie chleba w domu wroga rozsądnie zaczął od tradycyjnego, można powiedzieć, drinka, w postaci whisky z wodą i lodem. Spodobał mi się ten początek.

– Zełgać, proszę pana, nie zełgałam niczego – rozpoczęłam uroczyście. – Natomiast ominęłam, co tylko mogłam. Niech się pan przyjrzy obecnym na miejscu jednostkom płci żeńskiej. Co pan widzi? Dwie blondynki, nieprawdaż? Nic panu to nie mówi?

Wspaniała grzywa Danusi rzucała się w oczy. Miała tych włosów tyle, że mogła obdzielić ze trzy osoby, a ich barwa nie budziła wątpliwości. Kapitan przyjrzał się jej z nie skrywanym zainteresowaniem.

– Istotnie, piękne ma pani włosy, jak rzadko – pochwalił z uznaniem. – I co?

– Ja mam mniej piękne – zwróciłam mu uwagę. – Ale też, tak się składa, prawdziwe. No dobra, strzelamy na razie z małego kalibru. Od kogo pan słyszał o dwóch blondynkach?

– To ja mam się tu czegoś dowiadywać czy pani?

– Nie, ja wiem. Chciałam tylko panu przypomnieć. A, zaraz… Zrozumie pan całą aferę, dostanie pan ją na patelni, pod jednym warunkiem. Ta oto panienka, zresztą matka trzech synów, jest żoną Araba. Wplątała się w ten cały interes przez niedopatrzenie, nie mając o niczym pojęcia, a pokazujemy ją panu z grzeczności. Musi pan nam obiecać, że zapomni pan o niej i nie tknie pan jej oficjalnie, bo u nich panują specyficzne obyczaje i zeznawanie na policji, względnie przed sądem, może jej zniszczyć szczęście małżeńskie. Bez żartów, to nie żadne śmichy chichy, tylko poważna sprawa. Jej w tym nie ma. Pójdzie pan na to ustępstwo czy nie?

– Jeśli nie zajdzie potrzeba…

– Nie zajdzie. A nawet gdyby zaszła, trudno, da pan sobie radę inaczej. Danusi wplątać nie można, pomijam już to, że ona tyle wie co ode mnie, przyjechała parę dni temu z Arabii Saudyjskiej…

– Ze Szwajcarii – skorygowała cichutko Danusia.

– Wszystko jedno. Po latach nieobecności. Prywatnie może pan z nią razem przeczytać całego „Pana Tadeusza”, ale urzędowo pan jej nie zna. Stoi?

Po krótkich targach kapitan zgodził się na układ. Dał słowo dżentelmeńskie, że Danusi nie dotknie. Widocznie rzeczywiście nabrał wielkich nadziei.

– Zatem zechce pan teraz zmobilizować cierpliwość – powiedziałam wzniośle i zarazem smętnie. – Zaczęło się prawie osiemnaście lat temu…

* * *

Nim jeszcze diabli wynieśli nas na Mierzeję w trudnym okresie letnim, ujawniło się parę interesujących drobnostek. Prywatna kolacja okryła kapitana rumieńcem, którego nie zdołał opanować, aczkolwiek poza tym zachował zimną krew. Do rumieńca, być może, przyczyniła się Danusia, która, wdrożona już w obowiązki hurysy, cichutko i delikatnie nalewała władzy wszystko co jej w rękę wpadło i stworzyła mieszaninę piorunującą. Uświadomiony w pełni, kapitan ostro dodał gazu. Ania nie zaniechała występnej działalności, dzięki czemu dowiedzieliśmy się, iż Orzesznik posiadał cioteczną siostrę. Niby nic, posiadanie ciotecznej siostry nie stanowi przestępstwa, ta cioteczna siostra jednakże była toksykologiem i bez najmniejszych podejrzeń uzupełniała wiedzę bliskiego krewniaka. Święcie przekonana, iż braciszek troszczy się o siebie, ostrzegła go przed niektórymi produktami radykalnie niszczącymi wątrobę i nawet powiadomiła go, skąd takie produkty pochodzą i gdzie się znajdują. Dalszy ciąg, zdobycie smakołyków i podsunięcie ich słodkiemu pieskowi, nie stanowił już problemu i został przez kapitana dokładnie zbadany. Orzesznik dostarczył, Franio podsunął, Baltazar załatwił resztę. Tym sposobem do morderstwa przyłożyli ręki wszyscy trzej.

Niezmiernie straszna scena rozegrała się u Idusi.

Znaczenie złotej muchy kapitan pojął doskonale, Idusia zatem została wyrwana ze snu o ósmej rano i, ogłupiona doszczętnie, wygłosiła rozmaite brednie. Trzech bursztynów w parcianej torbie w jej garderobie nie odnaleziono, co zdenerwowało ją do szaleństwa. Prawie dostała histerii, sama już nie wiedziała, co robić, przysięgać, że były, czy też wyprzeć się ich całkowicie. To ostatnie napotykało trudności, ponieważ istniał świadek, Ania widziała ten bursztynowy zestaw na własne oczy i spokojnie mogła się do tego przyznać. Idusia zatem, zgłupiawszy ostatecznie, zaparła się zadnimi łapami, że nie wie, skąd się u niej wzięły i jakim sposobem wyszły. Owszem, miała je już kiedyś, dostała od nieboszczyka męża, potem gdzieś znikły, a ciągle chce sobie zrobić medalion z tej rybki, dlaczego to takie drogie i o co chodzi w ogóle…?!

O aktualnym wielbicielu nie napomknęła ani słowem. Do znajomości z Orzesznikiem przyznała się dopiero w krzyżowym ogniu pytań, kiedy wytknięto jej, że składała mu wizytę i była z nim razem u pana Szczątka. No więc dobrze, owszem, pana Lucjana znała, ale nikogo więcej, jaki znowu Baltazar, jaki Leżoł, pierwsze słyszy, zastała ich u pana Lucjana, ale co z tego, obcy ludzie. Na podstępne pytanie, czy zna mojego eks-wymarzeńca, określonego, rzecz jasna, prawdziwym imieniem i nazwiskiem, odpowiedziała po długim wahaniu i z wielkim oporem. No owszem, zna. No owszem, widuje. No owszem, często. Różnie…

Nagle ją odblokowało. Dumnie i wyzywająco oznajmiła, że go kocha, tak jest, on też ją kocha, może wezmą ślub, każdemu wolno i kto jej zabroni? Dowiedziała się, że nikt, ślubów może sobie brać ile jej się spodoba. Byłoby jednak dobrze, gdyby przywołała na pamięć czasy nieco dawniejsze, opowiedziała o nich ze szczegółami i dopasowała do tych szczegółów znajomość z panem Orzesznikiem…

Natychmiast, albo nawet jeszcze wcześniej, zaczęła się kołomyja z wymarzeńcem. Okazało się, że nie ma go w domu. Znikł jak sen jaki złoty i nikt nie wiedział, gdzie się podział, aż do chwili kiedy do akcji wkroczyły kobiety.

Jedna mianowicie, sąsiadka z najbliższego domu, stała razem z nim na przystanku autobusowym, wsiedli do tego samego autobusu i ona pojechała tam, gdzie i on. Powinna była wysiąść wcześniej, ale tak jakoś… No dobrze, przyzna się, on jej się nieziemsko podoba i chciałaby go poderwać, ciekawa była, dokąd się wybiera, bo dużą torbę podróżną miał ze sobą. Wysiadł przy Dworcu Centralnym, ona też, nie ośmieliła się go zaczepić, ale widziała, w której kasie kupował bilet. I tyle, więcej, niestety, nie wie.