Nie wiadomo, jaką jeszcze refleksją zakończyłby Dracz swoją relację, gdyby nie fakt, że nagle dobiegł dźwięczny bas ze stacji:
– Ej, wy, w pociągu! Droga wolna! Kto chce, niech wychodzi pomodlić się przed podróżą!
Zubrow, Dracz i Paul, zaskoczeni, ruszyli przez wagony w kierunku lokomotywy. Szyny były już ułożone. W poprzek toru rozciągnięto w powietrzu różową wstążkę. Po obu stronach pociągu stali odprowadzający – w szynelach, z automatami, bez czapek. Wszyscy mieli bardzo godne miny. Na skrzynię ciężarówki na poboczu wdrapał się wysoki mężczyzna w worku. Potężnym, śpiewnym głosem zaintonował modlitwę:
– Ukaż, Boże, bolszewików, komunistów, komisarzy, donosicieli, łapsów i frajerów, co się za nimi ujmują! Powywieszaj ich, Panie, i wygub w swym nieskończonym miłosierdziu!
Przy tych słowach pociąg ruszył. Wszyscy milczeli. Tylko niezmordowany Paul domagał się niezwłocznego objaśnienia, co znaczy wyraz „frajer”.
Nowina rozeszła się po ambasadzie z szybkością pożaru w stepie. Mimo to Willie, chociaż bardzo się śpieszył na swoje stanowisko pracy, zdążył usłyszeć tylko końcówkę komunikatu agencji TASS:
„…cztery samoloty transportowe izraelskich sił powietrznych wtargnęły zdradziecko w radziecką przestrzeń powietrzną i bez pozwolenia wylądowawszy w rejonie Żmerynki, siłą zabrały na pokład około dwustu obywateli ZSRR pochodzenia żydowskiego, jakoby w celu ich ewakuacji z zagrożonego pogromem miasta. Agencja TASS została upoważniona do oświadczenia, że naród radziecki, do głębi oburzony bezczelnym aktem agresji syjonistów, nie zamierza przejść do porządku nad naruszeniem suwerenności swego terytorium. Wyskok reakcyjnej izraelskiej soldateski nie pozostanie bez odpowiedzi. Cały nasz kraj, wraz z postępową częścią społeczności światowej, żąda bezwarunkowo wydania z powrotem obywateli porwanych przez syjonistycznych zbrodniarzy oraz rekompensaty strat, jakie poniosło państwo radzieckie wskutek tej bandyckiej napaści.”
Wszyscy w ambasadzie z ożywieniem roztrząsali nowinę, usiłując odgadnąć, jakie kroki odwetowe podejmie Kreml, jeśli Izrael nie zwróci radzieckich Żydów. Napisanie sprawozdania należało jednak do obowiązków Willie’ego, co też uczynił z właściwą sobie dezynwolturą. Wieczorem zaś już jedynie dla własnej przyjemności myszkował po eterze, ciekaw, jakie będą komentarze na temat wyczynu Izraelczyków.
Najostrzej, nie wiadomo dlaczego, zareagowała Samarkanda, grożąc izraelskim agresorom świętą wojną. 4. Armia Uderzeniowa, która wycofała się akurat w okolice Pawłodaru, obiecywała zaprowadzić porządek na Bliskim Wschodzie, gdy tylko rozprawi się z basmaczami. Kaliningrad zapluwał się z wściekłości, oskarżając o wszystko rewizjonistów, pozostających w zmowie z syjonistami. Republika Nowogrodzka oświadczyła, że nie widzi żadnej różnicy pomiędzy etnicznym składem ludności Żmerynki i Izraela, chyba tylko taką, że w Żmerynce jest mniej muzułmanów. Zatem skoro na razie Izrael nie wysuwa żądania przyłączenia Żmerynki do swojego terytorium – nie jest więc konieczne, by Kreml wtrącał się w wewnętrzne sprawy narodu żydowskiego.
Bat’ko Saweła skierował do „panów generałów z Jerozolimy” oświadczenie, absolutnie w opinii Willie’ego nieoczekiwane i zaskakujące. Pogratulował mianowicie Izraelowi mądrej inicjatywy i doskonale przeprowadzonej operacji, zarzucał mu jednak niedostateczny rozmach w działaniu: Jak wy wże, chłopcy, zabirajete swoich żydiw, to i zabirajte usich, a jak wam transporta nie chwatit’, to ja pomożu…* [*Skoro już, chłopaki, zabieracie swoich Żydów, to weźcie wszystkich, a jeśli brakuje wam środków transportu, chętnie pomogę…].
W zakończeniu bat’ko Saweła powiadamiał Izrael, że po upływie tygodnia cała ludność żydowska na kontrolowanym przez niego terytorium zostanie zebrana w pobliżu lotniska wojskowego pod Hulajpolem (tu następowały koordynaty) w celu repatriacji na ziemię przodków. Bat’ko Saweła proponował przeprowadzenie akcji repatriacyjnej w trybie przyśpieszonym, obiecywał każdemu wyjeżdżającemu odprawę w formie kożucha oraz worka kaszy gryczanej i zapowiadał, że jeśli zagrożenie pogromem stanowi warunek sine qua non żydowskiej emigracji, jego chłopcy gotowi są ten warunek spełnić.
Lud pracujący Uralu zareagował w jeszcze bardziej niezrozumiały sposób – na znak solidarności z mieszkańcami Żmerynki ogłosił bezterminowy strajk.
Jedynie major Brusnikin, wysłuchawszy komunikatu TASS-u, zachował spokój i opanowanie. No cóż, westchnął w duchu, przydałoby się i nam parę takich samolotów… Ale jego prywatnej opinii Willie Harding oczywiście nie mógł poznać.
Rozdział 19
Nisko nad horyzontem przemknęły trzy śmigłowce szturmowe.
– Mi-24 – stwierdził bez wahania Zubrow.
Nagle zrozumiał, że wywiedziono go w pole.
Eszelon minął Riazań, już niedługo Kołomna – a tu znów ktoś niszczy tory przed pociągiem. Chyba zieloni, ale dziwne, że tak dobrze wyposażeni. Sabotaż wykonano w sposób wysoce profesjonalny. Zubrow przyjrzał się torowisku w kilku miejscach. Ślady zniszczeń były zupełnie świeże. Jacyś zawodowcy dokonali swego dzieła zniszczenia na dwie, trzy godziny przez przejazdem pociągu. Po chwili zastanowienia, Zubrow posłał grupę rozpoznania na własne tyły. Ku ogólnemu zaskoczeniu okazało się, że za eszelonem nikt torów nie niszczy, nie próbuje odciąć im drogi odwrotu. Szyny rozkręcano jedynie przez nimi. Wniosek był tylko jeden. To nie akcja ekologów na rzecz ograniczenia rozwoju technologicznego. Cel sabotażu był bardziej określony. Komuś bardzo zależało na powstrzymaniu Złotego Eszelonu.
Zubrow miał własne podejrzenia, ale musiał się jeszcze upewnić. Tymczasem postanowił dać winnym nauczkę. Sformował grupę Brusnikina złożoną z trzech specjalnie dobranych plutonów i pod osłoną nocy wyprowadził ją daleko w przód, do lasu. Tam właśnie myślał natknąć się na sprawców. Drugą grupę, z Sałymonem na czele, rozrzucił wzdłuż nasypu, tworząc kilka zasadzek. Mieli sygnalizować, co i jak. Sam wziął gaziki, obsadził je doborowymi chłopakami – i nocą wypuścili się daleko przed eszelon. Jego grupa szybkiego reagowania miała w okamgnieniu zjawić się tam, gdzie sprawcy zostaną wykryci.
Zubrow siedzi w zasadzce, czeka na sygnał. Nagle widzi na horyzoncie trzy śmigłowce Mi-24. Tuż za nimi pięć Mi-8. Maszyny lecą nie wzdłuż linii kolejowej, lecz przeciąwszy ją, kierują się na północ. Zubrow zrozumiał, że ktoś go podszedł jak dziecko.
Wszystkie uszkodzenia torów, dokonane w sposób jak najbardziej profesjonalny, miały na celu tylko jedno. Wywabić go, razem z najlepszymi oficerami i żołnierzami, jak najdalej od eszelonu. A to z kolei pozwoli dwóm śmigłowcom transportowym zaatakować pociąg od strony południowej. To najdogodniejszy kierunek ataku. Do samych torów dochodzą tam pagórki i zagajniki. Śmigłowce nie użyją rakiet, żeby nie zniszczyć ładunku, ale narobią szkód, prowadząc ostrzał z karabinów maszynowych, po czym znikną. Cała uwaga załogi eszelonu będzie skoncentrowana na tym kierunku uderzenia, a tymczasem od północy niespodziewanie nadlecą szturmowe Mi-24 i z niewielkiej wysokości rozwalą pociąg w drobny mak, nie uszkadzając ładunku. Następnie przejmie go grupa desantowa. Właśnie te śmigłowce widział Zubrow na horyzoncie. Trzy opancerzone Mi-24 to wsparcie ogniowe, a Mi-8 to kompania desantowa. Jasne jak słońce.
Zubrow zagryzł wargę. Wiedział, że Dracz to świetny żołnierz, znakomity strateg, mógłby być nawet premierem! Ale jako taktyk jest beznadziejny, zupełne zero. A on, Zubrow, nie zdąży wrócić do eszelonu. Jeżeli zaś pojawi się tam ze swoimi gazikami, to Mi-24 przeprowadzą taki atak, że nie będzie nawet czasu pomyśleć o obronie. Ech, Dracz, cała nadzieja w twoim geniuszu strategicznym!
Zubrow nie mógł wiedzieć, że jego wierny kapitan leży już w kałuży krwi. Jeszcze oddycha, jeszcze rzęzi. Dostali się we trzech pod ogień karabinu maszynowego. Dwóch młodych żołnierzyków zginęło od razu. To bardzo poważny cios dla obrońców eszelonu. A przecież zza horyzontu nadleciały jedynie dwa słabo uzbrojone śmigłowce transportowe! Od strony południowej aż do samych torów dochodzą wzgórza pokryte zagajnikami. Stamtąd właśnie się pojawiły.