Opanował się szybko. Postanowił zabrać szczura z płaskiego głazu i wnieść głębiej do parowu, do samego jego końca, do miejsca, gdzie ten stawał się już tak wąski i ciasny, że dostępny chyba wyłącznie dla żmij. Zbliżył się i wyciągnął rękę.
Żmija wystrzeliła nie wiedzieć skąd, nie do szczura, lecz do Lewarta, wprost do jego oczu. Przerażony rzucił się w tył, potknął, siadł z impetem, AKS zsunął mu się z ramienia. Wycofał się w panice, szorując spodniami o żwir, gad sunął za nim, uniesiony, szybko wysuwany rozwidlony język niemal dotykał mu twarzy. Sparaliżowany ze strachu spojrzał w oczy żmii. I zupełnie zdrętwiał. Skamieniał. Jedynym, co w nim żyło, zdawało się być serce, łomocące w piersi jak parowy tłok.
Żmija uniosła się jeszcze wyżej, teraz, gdy siedział, odchylony, górowała nad nim, patrzyła nań z góry, kołysząc się hipnotyzująco. Nagle syknęła przeszywająco, wygięła się w S i zaatakowała. Ruchem tak szybkim, że umykającym wzrokowi, tak błyskawicznym, że Lewart nie miał czasu się przestraszyć. Rozpędzoną w ataku głowę zatrzymała tuż przed jego twarzą. Otwarła paszczę, a Lewart zobaczył zęby jadowe. Małe, ale ponad wszelką wątpliwość jadowe.
W głowie zabrzęczało mu i zaszumiało, w oczach pociemniało, a potem rozbłysło, zamigotało nagle tysiącem szybko przelatujących, bezładnych, rozsypujących się jak w kalejdoskopie obrazów. Żmija kołysała się, wolno i łagodnie, wręcz uspokajająco. Wodził wzrokiem za jej oczami, czując w ustach suchość, suchość okropną i dobrze znaną, tak wysychało mu w ustach w najstraszniejszych momentach boju. Kiedy śmierć była tak blisko, że między nią a siebie kopiejki byś nie wcisnął.
Gad odwrócił nagle głowę i czar prysł, więź pękła, czuł, że mógłby się znowu poruszać. Ale nie poruszał się.
Żmija z gracją przewinęła się po kamieniach, chrobotnęła łuską, wpełzła na upuszczony AKS, zwinęła się na kolbie i magazynku. Zasyczała groźnie, zakołysała łbem. Lewart przełknął ślinę.
– Nie… – wydusił z siebie. – Nie strzeliłbym… Do ciebie. Nigdy.
Żmija uniosła się, zupełnie, jakby słuchała. Znowu zakołysała się, bardzo płynnie, z gracją. Spełzła z akaesu, wycofała do płaskiego głazu, błyskawicznym ruchem porwała szczura. Uniosła się z gryzoniem zwisającym z paszczy, spojrzała na Lewarta. I szybko się oddaliła. Znikła.
Lewart wstał nieco później.
Nocne wymiany ognia po jakimś czasie ustały, dało się wreszcie spokojnie dosypiać do świtu. Zastawa faktycznie okazała się dość spokojnym miejscem służby, przyznał to na koniec sam Barmalej.
– Żyć tu można – zapewnił. – A w sumie wolę taką służbę od ganiania po górach wokół Bagramu i wypluwania płuc na stromiznach pod Tiopłym Stanem. Ja swoją dolę już wybiegałem, zasłużyłem na spokój i odpoczynek. Ciesz się i ty spokojem, Pasza, póki go mamy.
Fakt, w parę dni na zastawie zrobiło się tak spokojnie, że aż nudno. Byłoby całkiem nudno, gdyby nie patrole.
Zrezygnował wreszcie z lornetowania grani nad wąwozem Zarghun. Nie dostrzegł na niej nic, żadnej sylwetki, najmniejszego poruszenia. W istocie nigdy tam niczego nie dostrzegł, ani razu, na żadnym z patroli, od dwunastu dni służby na zastawie. Obserwacja grani zaczynała nudzić rutyną. Lewart pilnie jednak wystrzegał się rutyny, wiedział, czym rutyna i zobojętnienie grożą, Afganistan zdążył mu już w tym względzie udzielić kilku nader bolesnych lekcji. Wąwóz Zarghun, wiedział o tym i czuł to, był zagrożeniem. Wąwozu Zarghun należało się strzec.
Kierowany nie dającym się zdusić impulsem, magnetycznym iście przyciąganiem, obrócił się, wycelował lornetkę w stronę urwiska i parowu. Nim złowił wylot jaru w pole widzenia, już wyrzucał sobie to, co robi, rozumiejąc bezsens. Rzecz jasna, żmii nie dostrzegł, nie mógł dostrzec. Nie przeszkadzało mu to wpatrywać się w gardziel jaru przez dobrą minutę. I być rozczarowanym i złym. Na to, czego nie zobaczył.
– No i jak? – zaciekawił się klęczący obok za głazem Łomonosow. – Zobaczyłeś coś?
– Powiedziałbym, gdybym zobaczył. – Lewart opuścił lornetkę, wyprostował się. – Koniec wycieczki, każ Walerze zebrać ludzi. Wracamy na blokpost.
Patrol w rzędzie opuścił wzgórze. Szeleściły osuwające się po zboczu kamyki.
– Stanisławski?
– Słucham?
– Co według ciebie żmija robi w tym jarze? Dlaczego tam stale jest?
Łomonosow poprawił pas akaemu, spojrzał na Lewarta, patrzył długo.
– Pytasz, jak rozumiem, zupełnie poważnie?
– Najzupełniej.
Łomonosow zrobił krok w bok, pochylił się, podniósł coś z piargu, chyba mały kamień. Lewart z gniewem pokręcił głową. Znudziło mu się już ostrzegać botanika przed minami. Ale wciąż złościła go jego niefrasobliwość.
– Twój wąż – powiedział Łomonosow, oglądając znalezisko – jest strażnikiem wąwozu. Strzeże go przed profanami. Przed barbarzyńcami.
– Słucham?
– Zgodnie z klasycznym imago mundi – rozpoczął wykład były naukowiec – wąż jest stróżem skarbu, strażnikiem tajemnicy, wartownikiem u wejścia do krainy umarłych. Jak nasz ruski Gorynycz, Żmijem wszak zwany, patron naszego blokpostu. Całą zastawę zresztą, jak zauważyłeś, jak i jej elementy, kodowymi oznaczeniami obdarzył jakiś miłośnik ruskich bylin i rosyjskiej literatury romantycznej. Wracając do Żmija Gorynycza, strzeże on…
– Kalinowego mostu nad ognistą przepaścią, wiodącego do Trzydziesiątego Carstwa leżącego za trzydziewięcioma ziemiami – dokończył Lewart. – Też czytałem to i owo, od bylin po rosyjskich romantyków. Pytając, liczyłem, przyznam, nie na baśnie, lecz na sensowną odpowiedź…
– Była równie sensowna jak pytanie – nie dał zbić się z tropu botanik. – Twój wąż jest strażnikiem.
– Czego? Kamieni?
– Owszem, z dużym prawdopodobieństwem. – Łomonosow zademonstrował mu swe znalezisko, czarny kamyk z ładnym pasiastym wzorem. – To, dla przykładu, jest onyks. Kamień ozdobny, półszlachetny. Posiada wartość. Leży sobie, a my po nim depczemy. A czy wiesz, co Hindukusz skrywa pod ziemią? Co wywozili stąd najeźdźcy od niepamiętnych czasów? Szmaragdy, rubiny, lazuryty, agaty, beryle, że wymienię tylko kilka. Twój wąż, Pawle, strzeże złóż i skarbów. By nie dorwali się do nich i nie dostali ich w swe łapy kolejni barbarzyńcy i rabusie, najeżdżający ten kraj. Wciąż z tymi samymi hasłami na ustach. Postęp, rozwój, internacjonalizm, bratnia pomoc, wolność, demokracja. A przecie wszystkim idzie o te szmaragdy właśnie. O rubiny i lapis-lazuli. O złoto, o miedź, o uran, o rudę żelaza, o gaz, o cynk, o lit, o boksyt, o baryt, o wszystko, z czego chcą tę krainę okraść i ograbić, co chcą tej ziemi wydrzeć. Przed nimi strzeże skarbów twoja żmija. Albowiem…