– Piasek mam za kołnierzem – oświadczył gniewnie. – Piasek mam w uszach. Piasek mam w zębach i miałem go w żarciu. Piasek mam w gaciach. Piasek mam w dupie nawet. Parszywy kraj, parszywa zasrana wojna. Nie ma co, wjebał nas w te piachy Leonid Iljicz, niech mu ziemia będzie puchem.
– Podzięka – Łomonosow nie zwlekał długo z komentarzem – należy się raczej Jurijowi Władimirowiczowi. Bo to Andropow, nie Breżniew, zadecydował o wkroczeniu wojsk. Andropow, a z nim Ustinow i Gromyko. By im ziemia była lekką, życzyło im sporo ludzi, z pozytywnym widać skutkiem, bo cały triumwirat już na tamtym świecie. Co naszej sytuacji raczej jednak nie zmieni. Mówiąc: „naszej” myślę o nas czterech, o zastawie, o pułku i o całym Ograniczonym Kontyngencie.
– A o jakie zmiany niby chodzi? – włączył się Jakor, Jakow Lwowicz Awierbach. – Co chciałbyś zmieniać? Weszliśmy do Afganistanu w określonym celu, wyjdziemy, gdy ten cel osiągniemy.
– Właśnie ten cel niepokoi mnie najbardziej – odrzekł spokojnie Łomonosow. – Czy aby osiągalny? A jeżeli, to jakim kosztem?
– Teksty o internacjonalistycznym obowiązku, jak widzę, niezbyt cię przekonują?
– Niezbyt – przyznał się były botanik. – Wolę te bliższe prawdy i stanu faktycznego. O układach geopolitycznych. O sferach wpływów i interesów.
– Na to samo wychodzi. Przecież nie toczymy tu wojny z brudnymi mudżahedami, nie z jakimś Massudem, Hekmatiarem czy Haqqanim. Naszym przeciwnikiem jest CIA, która przygotowuje aneksję Afganistanu przez Pakistan i wykorzystanie tego terenu pod bazy rakiet. Zainstalowane tu amerykańskie pershingi będą wycelowane i zagrożą wielu ważnym ośrodkom w ZSRR, w tym i kosmodromowi w Bajkonurze. Jeśli my stąd wyjdziemy, afgańskie złoża uranu posłużą Pakistanowi i Iranowi do produkcji broni nuklearnej. Wreszcie rozpanoszony i dążący do dominacji islam skorzysta z przyczółka afgańskiego, by dokonać ekspansji na południowe republiki ZSRR, a to w ramach tworzenia nowego Imperium Otomańskiego…
– Jasne – skomentował drwiąco Łomonosow. – Jesteśmy zagrożeni. Zagrażają nam agresywna Eurazja i barbarzyńska Wschódazja.
– Zagrożenie istnieje i jest realne – uparł się Jakor. – A bronić się jest naszym świętym prawem. Otoczyć się obronnym kordonem państw satelickich jest świętym prawem Świętej Rusi. Każdy wielki naród wierzy i wierzyć powinien, że w nim właśnie, i tylko w nim, tkwi zbawienie świata, że po to żyje, by stać na czele narodów, przyłączyć je do siebie, wchłonąć i prowadzić harmonijnie do ostatecznie przeznaczonego im celu. Dostojewski, Fiodor Michałycz.
– Ludzie ograniczeni, a przy tym fanatycy – zrewanżował się natychmiast Łomonosow – stanowią plagę ludzkości. Biada państwu, w którym tacy ludzie mają władzę. Gogol, Mikołaj Wasiliewicz.
– Wojna to pokój – nagle uznał za celowe wtrącić się Lewart. – Wolność to niewola, ignorancja to siła. George Orwell. Już dziś cytowany.
– Nie znam i nie słyszałem – wyznał bez wstydu Barmalej, dobywając ze skrzyni po granatach flaszkę i kubki. – I nie ze wszystkim też kumam, co niby wynikać ma z tych wszystkich cytatów. No to jak, mużyki? Po pięćdziesiąt?
– A choćby i po sto.
– Ja dziękuję – pokręcił głową Łomonosow. – Ten wasz wonny likwor nie służy mi ostatnio.
– Wojna to pokój – Barmalej wypił z rozmachem, chuchnął, powąchał chleb. – Tak to któryś z was powiedział? To jakby głupio ciutek.
– Tylko pozornie – uśmiechnął się Łomonosow. – Drogą do pokoju bożego jest wojna święta. I to nie my tak twierdzimy, lecz święci i filozofowie.
– Drogą do pokoju bożego – Lewart otarł łzy, które wydusił mu z oczu bimber – są zatem napalm, bomby kasetowe i rozsiewane ze śmigłowców miny. KHAD i więzienie Pul-e Czarhi. Drogą do pokoju bożego jest jefrejtor Biełych, który podczas służby na KPP rabuje terroryzowanych bronią pasażerów autobusów.
– Pojmujesz rzecz opacznie – odparł Łomonosow. – Co innego środki, co innego cel. Wojna, panowie, jest jedną z dróg postępu, postępu wiodącego do zmian. Także ta wojna i nasz w niej udział.
– Niby jak?
– Ta wojna zmieni wszystko. Będzie bodźcem, zaczynem, początkiem odmiany. A niczego nie potrzeba nam tak, jak odmiany. Nam, jednostkom, a zarówno i krajowi, w którym przyszło nam żyć. A który zatrzymał się, zamarzł, stanął jak skuty lodem. Ta wojna skruszy lód. I zapoczątkuje odwilż. Tego, jak mi się zdaje, Andropow i Gromyko nie przewidzieli. Całkiem nie o to im szło, gdy rozkazywali wojskom wejść do Afganistanu.
– Zmiany to rzecz dobra – pokiwał głową Barmalej. – Zwłaszcza, jeśli na lepsze. Ale ja trochę się ich boję. W naszym kraju, na naszej Świętej Rusi, podczas zmian zwykle krew płynie rzeką, głowy lecą i panuje straszny burdel. Po którym następuje długotrwały okres smuty. Napijmy się.
– Przyszłość – Jakor wypił i ciężko odetchnął – to rzecz odległa. A na razie wojnę mamy dookoła. A na wojnie się ginie, Bóg jeden wie, czy przeżyjemy. I co zrobić, by przeżyć.
– Przeżyć – dodał zapatrzony przed siebie Łomonosow – i pozostać człowiekiem. Zachować człowieczeństwo.
– Nie da się – wyrzekł wolno Lewart. – Nie da się zachować człowieczeństwa na wojnie.
– Wojna plugawi. Każdy przelew krwi pociąga za sobą nieczystość i zbrukanie. Każdy, kto bierze udział w wojnie, zostaje wojną skażony i wykoślawiony. Wojna wyzwala w nim najgorsze instynkty. Zdziczenie i zezwierzęcenie stają się czymś nie tylko zwykłym i powszednim, ale wręcz banalnym. Łudzi się próżno jednak ten, kto wierzy, że aby ocalić swe człowieczeństwo, wystarczy nie zdziczeć, nie zwyrodnieć i nie być bydlęciem. Że Ład prawa międzynarodowego i Harmonia ius in bello zdolne są powstrzymać i lub choćby zrównoważyć Chaos wojny. Człowieczeństwo na wojnie to ułuda, to majak, to mrzonka. Nie można pozostać człowiekiem na wojnie, nie da się, biorąc udział w wojnie, zachować i ocalić swego człowieczeństwa. Bo wojna i człowieczeństwo to pojęcia wzajem się wykluczające.
Barmalej, Jakor i Łomonosow patrzyli na niego z zagadkowymi wyrazami twarzy. Jakby czekali, aż dokończy. Lewart pojął nagle, że faktycznie czekają. Ale nie na to, by dokończył, lecz by coś powiedział. Bo nie mówił, myślał tylko. Zrobił głęboki wdech, jak przed zanurkowaniem. Przed pogrążeniem się w odmęt ostatecznej konkluzji. Też uczynionej wyłącznie w myśli.
– I dlatego niechaj żyje nam wojna, panowie. Wojna, która nas odmienia i na zawsze odmieni. I ocali nas przed człowieczeństwem. Tym człowieczeństwem, które nie da nam nic poza zamkniętym kręgiem życia, poza gnuśną nudą i mdlącym banałem codzienności, poza bólem niespełnionych marzeń, poza rozpaczą świadomości własnej lichości i braku znaczenia. Wojna zbawi nas od człowieczeństwa, za które spotkać nas może jedynie wiarołomstwo żon, przeniewierstwo przyjaciół, wroga pogarda rządzących, obojętność bliźnich. Wojna uchroni nas przed człowieczeństwem i niesionym przezeń rakiem płuc, nerwicą, wrzodami żołądka, marskością wątroby, przerostem gruczołu krokowego, kamicą nerkową i zawałem, skutkiem których resztek człowieczeństwa pozbawią nas szpitalne łóżka, a resztkę godności odbiorą nam przytułki i hospicja. Wojna ocali nas przed zamkniętym kręgiem wódki i heroiny, które prędzej czy później odczłowieczą nas dokumentnie i nieodwracalnie. Tak, że w końcu nie pozostanie nic. Żadnej alternatywy. Żadnego wyjścia. Poza tym z hotelu Angleterre.