– Złotą żmiję – przerwał sucho Herpander – widziałem na patrolu pod Gauzaką. W wąwozie. Ani w Indiach, ani na żadnej wyspie.
– Hmm… – Mag znowu się podrapał, tym razem w ucho. – Pod Gauzaką, tetrarcho? Ciekawe. Bo wśród tamtejszych właśnie plemion krążą legendy… Podania, korzeniem swym niechybnie sięgające…
Herpander nie dosłyszał, czego sięgające, słowa Astrajosa zginęły wśród wrzawy. Ucztującym eparchom zachciało się wznosić toasty i ochlapywać stoły winem ulewanym w libacjach.
– Niech żyje – wrzeszczał, unosząc ryton, Chares, dowódca łuczników konnych. – Niech żyje bogom równy Aleksandros ho Tritos ho Makedon! Król Macedonii i hegemon Związku Greckiego! Niechaj żyje jak najdłużej i jak najdłużej panuje nam, wojennikom! Jemu służyć, z nim żyć i umierać!
Eparchowie wyrazili aprobatę, rycząc tak, że aż drżały podpierające strop kolumny. Półnagie baktryjskie nierządnice dołączyły z piskiem i śmiechem. Herpander wziął Astrajosa pod ramię, poprowadził go do odleglejszej części sali, tam, gdzie hałas mniej docierał i jeden mógł słyszeć drugiego. Była tam nisza, w niej dostrzegł misterny stoliczek ze słoniowej kości, na nim zaś srebrny posążek, nie większy niż przedramię mężczyzny. Jakiś bożek, pomyślał. Nic dziwnego, miejsce to kiedyś było świątynią. Nieco zrujnowaną, ale świątynią.
Posążek przedstawiał uskrzydloną kobietę, ufryzowaną modą perską, ustrojoną w czworokątne nausznice, gwiezdny diadem i płaszcz, wspartą przez dwoje zwierząt, zdających się wspinać na jej uda.
– Anahita. – Astrajos, widząc jego zainteresowanie, pospieszył z wyjaśnieniem. – Ardvi Sura Anahita, Niepokalana Władczyni Wód. Ta, która zapładnia źródła wodami gwiazd, która włada męskim nasieniem i mlekiem matek. Pani Chmur, Wiatru, Deszczu i Gradu, Opiekunka Zwierząt i bogini Świętego Tańca. Jej skrzydła to symbol potęgi i wszechobecności. Wspierają ją jej święte zwierzęta, byk i lew…
– Anahita… – powtórzył w zamyśleniu Herpander. – To imię, pod którym Artemidę czczą Medowie i ludy zza Oksosu…
– A może to wy, Grecy – parsknął mag – czcicie Anahitę pod imieniem Artemidy? Nieważne zresztą. Bogowie przywykli już do tego, pobłażają ludziom, którym trudno nie tylko pojąć, ale nawet nazwać ich boskość. Bogom wystarczy, że ich boskość się czci. Pod rozlicznymi imionami i w różnorakim obrzędzie.
– W całkiem różnorakim – zgodził się Herpander. – A mówić miałeś o złotej żmii. I o tutejszych legendach. Słucham tedy w skupieniu.
– Na początku – Astrajos zaczerpnął powietrza – był Zurwan, który nie miał ani końca, ani początku. Nie było ni Słońca, ni Księżyca ani gwiazd, nie było nieba ani ziemi, trwały mrok i bezczas. Aż zrodzili się z ofiary Zurwana dwaj: Dobry i Przemądry Pan Ahura-Mazda oraz mroczny, zły i zionący nienawiścią Angra Mainyu. I tworzył dobry Ahura-Mazda światy i krainy, a co stworzył, to obrzydły Angra Mainyu natychmiast skaził, zepsuł i zohydził.
– I stworzył Dobry Pan Ahura-Mazda krainę Airyana Vaeja, ziemię Ariów, nad rzeką Vanguhi Daitya, którą wy, Grecy, zwiecie Arakses. Zaś Angra Mainyu, który jest śmiercią, zepsuł dzieło, każąc zalęgnąć się w rzece masie węży. Stworzył Dobry Ahura-Mazda równinę Sugudów, którą wy nazywacie Sogdianą. Zaś Angra Mainyu, który jest śmiercią, zesłał zabójczą szarańczę. Stworzył Ahura-Mazda świętą krainę Mouru, Margianę. Zaś Angra Mainyu…
Przy stole znowu wybuchła wrzawa. Aryjskie wino tryskało na stoły, dokonywano libacji na cześć bogów i bogiń. Jak zwykle, najpierw tych, od których, jak sądzono, najbardziej zależał los żołnierza. Których wola lub kaprys decydowały o jego losie.
– Pozdrowiona bądź, o Tyche! – ryczał Hippasos zwany Gerionem, lochagos hoplitów, podnosząc puchar i potrząsając pelekysem, toporem o podwójnym ostrzu, z którym nie rozstawał się nawet na sympozjonach. – Córo Zeusowa, pani dobrego losu i szczęśliwego trafu! Tyche, ślepa przeznaczeń szafarko! Pozdrowiona bądź i nam łaskawa!
– …stworzył Dobry Pan Ahura-Mazda urokliwą Bakhdhi, czyli Baktrię. Zaś Angra Mainyu…
Wino z Arii lało się na stoły, na piętrzące się na paterach winogrona, na misy z baraniną, na której zakrzepł już ostygły tłuszcz. Zaśpiewały flety jedna z kobiet wskoczyła na stół, odziana wyłącznie w złoty diademik i skąpą siatkową przepaskę na biodrach rozpoczęła groteskowy taniec, przewracając naczynia. Eparchowie wrzeszczeli i klaskali w dłonie. Krios z Tymfai, dowódca sarissoforoi, oburącz wzniósł pełny dwuuchy kyliks, ulane wino zbryzgało go jak krew.
– Pozdrowiona bądź, o Alalo, córo Polemosa! Zwiastunko śmiertelnych zapasów, ty, która stąpasz przed ostrzami włóczni! Ty, której wojownicy składają swą śmierć jako najświętszą ofiarę! Pozdrowiona bądź i nam łaskawa!
– Alale alalaaa! Alale alalaaa!
– Siódmą ze stworzonych przez Ahura-Mazdę krain – Astrajos ani na moment nie przestawał recytować – była Vaekereta, Kabura, gdzie się właśnie znajdujemy. Zaś Angra Mainyu, który jest śmiercią, zawezwał pairiki, demonice z przeklętej rasy drudż… Trzeba ci wiedzieć, tetrarcho, że pairiki…
– Alale alalaaa! Alale alalaaa!
– Pairiki, jak wszystkie drudże, były niegdyś demonami niebios, jak złowróżbne gwiazdy wisiały na wieczornym nieboskłonie. Nienawidziły plemienia ludzkiego, im zaś bardziej rozkwitały wśród ludzi cnota i pobożność, tym większa była złość drudż i ich pragnienie zemsty. Pragnieniem tym posłużył się Angra Mainyu, oddając pairiki pod rozkazy swych dewów. A ludzie wydani zostali na ich łup. Pairiki bowiem torują drogę demonom, wykorzystując ludzką słabość. Tumanią, kuszą do grzechu, zachęcają do występku i zbrodni, nęcą do zboczeń i zwyrodnień, wabią do bałwochwalstwa. Zarażają czarostwem i czarnoksięstwem, bluźnierczą i wyklętą religią Yatuk Dinoih…
Od stołu dobiegały śpiewy, ryki i kobiece piski. Herpander westchnął, patrząc na posążek Anahity.
– …władzę zaś nad wszystkimi pairikami ma straszna Az, wyuzdana demonica pożądliwości, kazicielka stworzenia, Pani Krwawego Księżyca, Która Budzi do Życia Umarłych, Ta, Która Kryje Się Po Parowach…
– Jesteśmy armią Wielkiego Aleksandra! – zagrzmiał od stołu taxiarcha Polidokles, najwyższy rangą oficer w zgromadzeniu. – Świat jest nasz! Klęczy przed nami!
– Rzuciliśmy na kolana Syrię i Egipt! W pył i proch rozbiliśmy Persów! Wzięliśmy szturmem Sardes i Gordion, w gruzy obróciliśmy zdobyte Milet, Tyr i Halikarnas! Zniewalaliśmy kobiety na ulicach Suzy! Spaliliśmy Persepolis z jego pałacami. Złupiliśmy Ekbatanę i stubramne Hekatompylos!
– Padła przed nami na kolana Media, Aria i Drangiana, w kolejce czekają Sogdiana i Chorezm! A potem do Indii, nad rzeki Indus i Hydaspes! Przed nami Taxila i Gandhara, Maghada i Pattala, przed nami legendarna Ayodhya! Dotrzemy tam, dokąd nie dotarł Kambyzes! Daleko poza granice znanej oikouméne ! Nic nie zatrzyma nas w marszu!
– Ale pokona w końcu Dobry Ahura-Mazda wszystko zło, wytępi nieprawość, unicestwi dewy, wypleni yatu czarowników, jako węże zdepcze Az i jej pairiki. Zapanują rządy prawych i pobożnych. Świat się odrodzi…
– To nie jest żadna legenda – przerwał znudzony już nieco Herpander. – To są perskie wierzenia, religia Persa Zoroastresa. A ty, Astrajosie, zdajesz się próbować mnie na nią przekabacić. Nie próbuj. Ja i owszem, czczę bogów i ich boskość. Pod bardzo licznymi imionami, w obrzędzie zaś tak różnorakim, że zdumiałaby cię zaiste jego różnorakość. Wiara w jednego boga, prócz tego, że całkiem głupia i bezsensowna, jest na domiar nudna. W sam raz dla Persa czy Masagety. Ja zaś, raz jeszcze przypominam, pytałem o żmiję. O złotą żmiję, którą zdarzyło mi się widzieć w górskim wąwozie pod Gauzaką. Możesz zaspokoić moją ciekawość? Jeśli nie, oddal się, ja zaś wrócę na ucztę. Noc młoda, zdążę się jeszcze upić.