Выбрать главу

– Legendy Paropamisadów – wyrzucił z siebie mag – mówią o pairikach właśnie. Pokonane przez Ahura-Mazdę i jego emanacje, amszapandów, pairiki, niegdyś istoty niebiańskie, wczołgały się w nory i jamy, skryły w ciemnościach ziemi. Jeśli wypełzają na świat, to pod postacią żmij. Pozbawione jednak dawnych sił, nie mając ku pomocy ani dewów, ani yatu, pairiki wabią i nęcą ku sobie śmiertelników. Najchętniej wojowników, mężów dzielnych, lecz odmienionych kontaktem z wojną, krwią i śmiercią… Odmienionych i skażonych na zawsze… Czy to stąd twoje zainteresowanie żmiją, tetrarcho? Przyznaj, czułeś jej magnetyzm? Jeśli tak, dobrze, żeś nie uległ. Biada bowiem wojownikowi, jeśli da się zwabić, jeśli podąży za pairiką. Snadniej byłoby mu polec w boju…

– A po cóż to, według ciebie – wydął wargi Herpander – wabi skażonych wojną wojowników owa pairika? W jakimż celu to czyni?

– Może po to – Astrajos pogłaskał brodę i uśmiechnął się zagadkowo – by przerwać udrękę samotności? Pairika, jak każda istota płci żeńskiej, spragniona jest męskiego towarzystwa, tak w dzień, jak i w nocy… Nie śmiej się, tetrarcho. Dzielę się z tobą wiedzą zawartą w pradawnych księgach, zwojach i papirusach. Przynajmniej niektórych z nich. Inne albowiem…

– Inne albowiem co?

– Inne… – mag zawahał się na moment. – Inne wyjaśniają rzecz inaczej. Pairiki, jakem wspominał, nienawidzą rodzaju ludzkiego, opętane wręcz są żądzą, by szkodzić ludziom, by ich krzywdzić, by siać zwątpienie i rozpacz. Pragną wyrządzać i krzewić zło ze wszystkich sił, im okropniejsze zło, tym większa radość demonicy. A że moc ma ograniczoną, potrzebuje pomocnika. Wspólnika w dziele czynienia zła. A w tej dziedzinie nikt i nic nie dorówna człowiekowi. Nikt i nic nie wykaże w okrucieństwie równego zapału, pasji i inwencji. Żaden demon ani żaden potwór…

– Straszne – przerwał Herpander. – I przygnębiające. Zwłaszcza na czczo. Na szczęście to tylko wymysł. Wymyślony, jak mi się zdaje, na poczekaniu. Co? Chaldejczyku?

– To nie wymysł, lecz legenda.

– A jakaż to, na łeb Gorgony, różnica?

– Legendy – uśmiechnął się Astrajos – choć wymyślane, źródło mają w pragnieniach bądź lękach, dwóch siłach, które rządzą światem. Nie zrozumie się legendy, nie rozumiejąc własnych pragnień i lęków. Czy pewien jesteś swych pragnień, tetrarcho? Czy wiesz, czego się lękasz?

Herpander nie słyszał ostatnich słów maga. Jego uwagę przykuło coś innego. Do ucztujących zbliżył się szybkim krokiem nie kto inny, a hyparcha Seleukos. Z miny i postawy znać było snadnie, że nie zjawił się bynajmniej po to, by ucztować. Skinieniem głowy skwitował pełne szacunku powitania, stanowczym gestem odsunął podawany mu kyliks, nie mniej stanowczym i ostrym wezwał do siebie ilarchę Teodorosa, bezpośredniego przełożonego Herpandra, odciągnął go na bok. Teodoros słuchał, a oczami już biegał po sali. Herpander domyślił się, kogo wypatruje. Zdawkowo pożegnał Astrajosa, szybko ruszył w stronę dowódców. Bezceremonialnie usunął z drogi zaczepiającą go półnagą dziewczynę o uczernionych kohlem oczach i ukarminowanych sutkach.

Hyparcha opuścił tymczasem salę, a Teodoros wyszedł Herpandrowi naprzeciw.

– Trzeźwy jesteś? Dobrze. Zbieraj się, marsz do oddziału. Tylko po cichu i bez sensacji, nie chcemy przedwczesnego alarmu. Ale przed świtem macie być na koniach, ty i twoja tetrarchia.

– Stało się coś?

– Bunt – wyjaśnił sucho Teodoros. – Może nawet powstanie, na dużą skalę. W Sogdianie. Satrapa Spitamenes, ten sam, który dopiero co wydał nam Bessosa, zabójcę króla Dariusza. I masz, teraz ten Spitamenes zbuntował się, poderwał przeciw nam Sogdyjczyków, Dahów i Parnów, plemiona z Arii i Baktrii. Artakoana w ogniu, Marakandzie grozi oblężenie. Jest obawa, że powstanie może objąć całą Margianę i Arię. Generalnie, jest źle.

– Jak to, źle? – Herpander dał upust zdumieniu. – A król? A wodzowie? Perdikkas, Kassander, Ptolemeusz? A królewska Agema? Hetaireia? Hypaspiści? Cała armia Jaksartesu? Żeby jakiś tam Spitamenes…

– Król – uciął ilarcha – jest teraz w Aleksandrii Kresowej. Wyruszył przeciw buntownikom, ale na jego tyły uderzyli sprzymierzeni ze Spitamenesem Sakowie. Dahowie prą na Baktrę, powstrzymać ich usiłują Kojnos i Artabazus. Mamy rozkaz wyruszyć i zabezpieczyć im tyły. Niewykluczone bowiem, że do powstania przyłączą się ludy z tej strony gór, z Paropamisady. My, prodromoi, nasza ile, pójdziemy w straży przedniej. W południe musimy być w Aleksandrii Kaukaskiej.

Złota żmija, pomyślał Herpander. Pairika. Ta, która wabi. Legenda? Phluaros, wymysł i bzdura! Skażenie wojną, krwią i śmiercią? Akurat! Nie jestem ani skażony, ani odmieniony. Gdy wojny się wreszcie skończą, zrzucę je z siebie jak znoszony chiton. I zapomnę o wszystkim, co widziałem, o tym, co robiłem. Zapomnę na zawsze. Zdołam. Na pewno.

– Czy ty mnie słuchasz, Herpandrze?

– Wybacz, ilarcho. Zamyśliłem się.

– Ten Spitamenes… – Teodoros zgrzytnął zębami, zacisnął pięść. – Morał z tego dla mnie jeden płynie: nigdy nie zostawiaj za sobą nie dobitego Azjaty. Do oddziału, tetrarcho. – Na rozkaz.

* * *

Żmija pełzła, zwijając się esowato. Lewart podążał za nią.

Głęboki mrok panujący przy wejściu do jaskini ustąpił światłu. Sklepienie pocięte było mozaiką szczelin i otworów, przez które do wnętrza wpadała jasność, wielkie, jakby rzucane przez reflektory słupy światłości. W świetle Lewart zobaczył, po czym stąpa. I westchnął.

Podłoże jaskini tonęło w złocie i srebrze.

Monety przepełniały skrzynie i szkatuły ozdobione szesnastopromiennym słońcem Macedonii, wyciekały z rozbitych amfor.

Wypychały worki, których płótno zbutwiało już przed wiekami, a wyzwolony drogocenny metal zalał jaskinię jak pustynny piasek.

Lewart widział, choć niekoniecznie rozpoznawał, złote darejki króla Dariusza, walutę Achemenidów. Srebrne ateńskie tetradrachmy z Ateną na awersie i jej sową na rewersie. Srebrne dekadrachmy Aleksandra Macedońskiego, przedstawiające go wierzchem na Bucefale. Inne, wyobrażającego go jako Dwurogiego, z rogami boga Amona. Inne, z głową Aleksandra ustrojoną w skalp słonia, symbol podboju Indii. Srebrne drachmy następcy Aleksandra, jednookiego Antygona Cyklopa. Srebrne oktodrachmy Ptolemeuszów. Tetradrachmy króla Baktrii Eutydemosa. Monety Demetriusza, syna Eutydemosa, identyczne jak ta, którą znalazł przy wejściu. Inne monety Demetriusza, przedstawionego jako Aniketos, niezwyciężony. Tegoż króla maleńkie, ale pięknie wybite srebrne obole. Dziwne czworokątne monety Agatoklesa, samozwańczego króla Paropamisady. Monety bite przez Antymacha Theosa. I największe złote monety świata helleńskiego, statery Eukratydesa, wielkie jak szkła lornetki.

Lśniły w szkatułach i zgrzytały pod butami srebrne monety z podobizną opasłego króla Helioklesa, wyobrażonego jako Gromowładny, z berłem i piorunem. Złote monety Menandra Sotera Zbawcy. Srebrne drachmy z podobizną jego małżonki, królowej Agatoklei Theotropy, Bogom Podobnej. Ciężkie złote monety kuszańskiego króla Kaniszki, z jego własną całofigurową podobizną. Srebrne kuszańskie tetradrachmy króla Herajosa.