– Widzę, że wąż. I wiem, co to znaczy. Wrzuć na luz, kapralu. Uspokój mosznę.
Chorąży postąpił dwa kroki, wyszedł przed żołnierzy. Wąż zwinął się wśród kamieni, jego łuski zabłysły złotem. Rawik zbliżył się.
Podeszła reszta patrolu.
– Co jest? – spytał z cicha starszy szeregowy Wroński, ksywka Kizior. – Hę? Ziomale? O co ta sraka?
– Żmija – wyjaśnił półgębkiem Diablo. – Braliśmy się rozkutasić… Rawik nie dał.
– Ekolog jechany – splunął Kermit. – Kij mu w Rospudę…
Rawik podszedł jeszcze bliżej. Wąż uniósł jedną trzecią korpusu, lekko kołysał głową, wpatrzony w chorążego nieruchomym spojrzeniem złotych ślepi. Rawik wzdrygnął się, zrobił krok do tyłu. W uszach szumiało mu i tętniło.
Żmija nie spuszczała z niego oczu. Złotych oczu z czarną pionową źrenicą.
W kiszłaku Badguzar ujadały psy. Dżamila, nucąc, zamiatała podwórko. Stary Muhammad Hamid przebierał paciorki różańca.
Al hamdu lillaahi rabbil ‘alameen, Ar-Rahman ar-Raheem… Chwała Bogu, Panu Światów, Miłosiernemu, Litościwemu… Oto Ciebie czcimy i Ciebie prosimy o pomoc. Prowadź nas drogą prostą, drogą tych, których obdarzyłeś dobrodziejstwami, nie zaś tych, na których jesteś zagniewany.
I nie tych, którzy błądzą.
Chorąży Rawik patrzył w oczy żmii.
Żmija patrzyła w oczy chorążego Rawika.
A Hindukusz, jak zawsze, wznosił się i oślepiająco górował nad nimi wszystkimi.
To, co stało się później, to już zupełnie inna historia.
Pozostawiam ją innym, niechaj inni ją opowiedzą.
Forse altri cantera con miglior plettro.