Выбрать главу

Ciekawe, czy wiedział, pomyślała, jak wiele nocy leżałam bezsennie, zastanawiając się, czy zdołałby mnie powstrzymać, gdybym sięgnęła po szpilę do układania włosów i wepchnęła ją w jego oko, głęboko, aż do mózgu wypełnionego mocą Zird Zekruna. Nawet nie dotykając palcami chłodnego, zaostrzonego złota, tylko myśląc o nim bezustannie, noc po nocy. Czy także ową ciekawość wyczytał w moim umyśle?

Czasami przerażało ją, jak dalece zmieniła się od tamtego dnia, kiedy Szarka postawiła ją przed zwierciadłem i pokazała wizerunek Szalonej Ptaszniczki. Lecz jeszcze bardziej bała się, że gdzieś na zapylonych gościńcach Żalników, pomiędzy przydrożnym łopianem, pokrzywami i kąkolem, przekleństwo Zird Zekruna przestało być przekleństwem. Tak, była w tamtej letniej wędrówce niemała moc, skoro z wolna przestała myśleć o głowie swojego ojca obnoszonej na pice wokół murów rdestnickiej cytadeli. Albo inaczej – starała się o niej myśleć z całych sił, lecz przychodziło to z coraz większym trudem. Pamięć bladła i więdła jak kwiaty zwiastujące jesień. Jakby zagubiła się gdzieś w letniej włóczędze.

Ponadto zbyt wiele wieczorów przesiedziała we wspólnej izbie, by nie wiedzieć, jakie wieści powtarzano ze zgrozą po gospodach. Ludzie bowiem gadali śmiało. Nie przerażał ich wysoki błękitnooki szlachcic ani jego pani, która tak naprawdę wcale nie była panią, ponieważ nosiła włosy rozpuszczone na ramionach jak zwykła ladacznica – ale skoro on postanowił traktować ją jak szlachetną damę, poić ze swego kubka i kroić przed nią mięso własnym nożem, dlaczegóż miałoby im to szkodzić? W każdym razie Zarzyczka słyszała wystarczająco wiele o proroku, który na skraju Wilczych Jarów ogłosił ją wiedźmą. Wiedziała też, że wieść rozeszła się szeroko, napełniając prosty naród osobliwą grozą, zaś w co dzikszych okolicach chłopstwo jawnie poczynało się burzyć i gadać o zbrojnej wyprawie przeciwko samemu kniaziowi.

Właściwie, pomyślała, właściwie nie można odmówić im racji. Jestem wiedźmą, pewnym rodzajem wiedźmy. Spoglądałam w zwierciadła boga i rozmawiałam ze zmarłymi, a przekleństwo Zird Zekruna przemienia mnie powoli w kamień. Kto wie, może tak właśnie byłoby dla wszystkich najlepiej – gdyby szalony prorok zdołał zabić mnie żelaznym ostrzem, nim na dobre obrócę się w skałę?

Wężymord jednak z każdą nową gadką posępniał coraz bardziej. Nawet ich pierwsza noc nie pozostała niezauważona i na gościńcu powtarzano ze zgrozą, że wiedźma opętała już żalnickiego kniazia. Nie jesteś bezpieczna, powtarzał. Kiedy tylko wrócimy w ludniejszą okolicę, kiedy zrzucisz zgrzebną suknię i z powrotem zapleciesz włosy w dworskie warkoczyki, każdy kubek wody podany przez przygodną niewiastę może okazać się zatruty, każda służąca może ukrywać nóż pod fartuchem.

Po części rozumiała tych ludzi – wiedźmy ściągają nieszczęście nawet na kęs ziemi, gdzie pada ich cień, zaś ukoronowana wiedźma zbrukałaby cały kraj. Podobnie jak rozumiała, że małżeństwo z Wężymordem jedynie umocni ludzki strach i przekuje go w prawdziwą rebelię. On również musiał to pojmować, znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że zauważa podobne rzeczy. Ceremonia w uścieskiej świątyni nie uciszy proroka, nie zadowoli kapłanów, nie zjedna życzliwości poddanych. Nie przyniesie nic dobrego żadnemu z nich. A jednocześnie… jednocześnie w tamtej zapuszczonej świątyni przykląkł przed nią i włożył ręce pomiędzy jej dłonie w odwiecznym geście hołdu. I choć wciąż stały za nimi te wszystkie siły, wszelkie wzorce, majaki, dawne nienawiści i śmierci, sądziła, że człowiek, którym byłby, gdyby nigdy nie zawędrował na Pomort i nie zawarł z Zird Zekrunem tamtego plugawego targu, postąpiłby właśnie w ten sposób. Wziąłby ją za żonę przed wszystkimi panami Żalników, zgromadzeniem kapłanów i tłumem pospolitej tłuszczy, nie dbając zupełnie o to, czy jest wiedźmą, czy też nie i czym przyjdzie im obojgu zapłacić.

W pewien sposób ta myśl była bardziej gorzka niż wszystkie inne. Mogłam wędrować z owym nie istniejącym człowiekiem pod letnim niebem Żalników, pomyślała, przewracając się w twardym łóżku, czerpać z nim wodę z przydrożnych studni i zasypiać na jego ramieniu. Ale to nie jego mam poślubić jutrzejszego ranka w podziemnym przybytku boga. Uwierzyłam, że mydlana bańka może mnie nieść w nieskończoność jak letniego pająka. Zagubiłam się we własnych majakach.

I pokochałam złudzenie, pomyślała cierpko. Złudzenie bezkresnej wędrówki, letniego zapachu jabłek, ciepłego ognia. Złudzenie mężczyzny, którego nigdy nie było.

To się wypali, pomyślała ze strachem. Miłość się wypali i nienawiść się wypali, aż na koniec nie zostanie zupełnie nic. Nic, prócz wspomnienia ostrego haka, wyłowionego z głębi wspomnień Szalonej Ptaszniczki. „Moje włosy są wystarczające długie, by upleść z nich sznur, który nie za – rwie się pod ciężarem ciała" – tak, pamiętała każde słowo.

Jeszcze nie teraz, pomyślała. Kiedy Wężymord skończył mówić, stała przed nim, skamieniała ze zdumienia i strachu. Jak daleko potrafiła sięgnąć pamięcią, korytarze uścieskiej cytadeli rozbrzmiewały pogłoskami, że w stosownym czasie kniaź poślubi ją wedle żalnickiego obyczaju. Spodziewała się, że podobny dzień nadejdzie. Lecz nie przewidziała, że spadnie na nią niby zaćmienie wieńczące ową słoneczną, letnią wędrówkę. Jak przez mgłę słyszała Wężymorda, mówiącego, że jedynie tym sposobem może kupić jej bezpieczeństwo.

Słyszała też to, czego nie mówił – stek bzdur o honorze kobiety, z którą dzieliło się posłanie, o tym, jakim mianem nazywa się podobne kobiety i ich płód. Jak miała mu wytłumaczyć, że w chłodnych salach uścieskiej cytadeli, gdzie nigdy nie cichną północne wichry, żadnemu z nich nie pozostanie honor, ponieważ żadne z nich nie będzie dłużej żyło? Rozejm pryśnie jak mydlana bańka, spłoszony chropowatym graniem rogów. Zostanie tylko dziedziczka dawnych kniaziów i potomek piratów wyniesiony na tron z woli Zird Zekruna.

Nie rób mi tego, pomyślała, czując, jak jej usta drżą od powstrzymywanego płaczu. Nie niszcz nas w ten sposób, nie sprowadzaj na nas nieszczęścia z powodu miłości, której żadne z nas nie wybrało, na którą nas skazano szyderstwem Zird Zekruna. Na którą żadne z nas nie zasłużyło, dodała na koniec w myślach, i to było zbyt wiele. Rozpłakała się, czując jego usta na swoich wargach, na powiekach i policzkach. Zaniósł ją do namiotu, nakrył sobą, delikatnie i jak podczas wielu innych nocy, poprowadził znajomym rytmem poprzez ciemność, ku snom bez widziadeł i strachów. Lecz rankiem zatrzasnęły się za nimi wrota uścieskiej cytadeli.

Dzisiejszej nocy nie było obok niej Wężymorda. Zwyczaj kazał, by przy narzeczonej czuwały doświadczone niewiasty, chroniąc ją przed zawiścią złych duchów i nocnym urokiem, ale Zarzyczka nie zgodziła się, by został przy niej ktokolwiek prócz starej niewolnicy. Nie chciała czuć na sobie pełnych litości spojrzeń matron, które widziały w niej jedynie córkę Smardza, wbrew swej woli wiedzioną do odstręczającego ślubowania. Prawda była taka, że jakaś jej część oczekiwała go z całego serca – złotego pierścienia i głosu Wężymorda, kiedy weźmie ją przed światem za prawą małżonkę. On jeden, pomyślała, on jeden nigdy nie patrzył na mnie jak na brzydką, niezgrabną kuternóżkę, naznaczoną przekleństwem Zird Zekruna. On jeden wziął mnie bez słowa sprzeciwu, podczas kiedy wieśniacy osłaniają twarze przed moim spojrzeniem, a mój własny brat z trudem tylko powstrzymuje wstręt, kiedy go dotykam.