Выбрать главу

– Nie wasza rzecz – przerwał sucho pomorcki kapłan. – Widać musiała czymś książęca ladacznica Zird Zekrunowi zawinić.

Piętno na czole Pomorca poruszyło się nieznacznie:

Krawęsek odwrócił oczy, kiedy ciemniejszy, obły kształt z wolna przesunął się pod samą skórą. Widok brunatnych, znamion zawsze napełniał go odrazą. Nie powinno tak być, pomyślał, człowiek jest człowiek, rzecz śmiertelna a od bogów osobna. Zaś to, czym się Pomorcy chlubią, to ani błogosławieństwo, ani łaska żadna, jeno zwyczajne plugawe opętanie.

– Tyle powiadam – podjął twardym głosem – że nad Spichrza prawo Nur Nemruta. Baczcie, byście na siebie jego gniewu nie ściągnęli, bo się poczyna niespokojnie we śnie obracać. Tu nie Żalniki, mości konfratrze – dodał złośliwie – gdzie się ichniejsza bogini precz wypuściła, ziemię a człeka na zatracenie zostawiwszy.

– Co powiadacie o Nur Nemrucie? – Pomorcki kapłan spokojnie obgryzał baranią kość i ani mrugnięciem nie dał poznać, czy dosięgła go pogróżka. – Czyliż się do przebudzenia szykuje?

– Ani się ważcie o tym wspominać! – żachnął się Krawęsek. – Toż wiecie niezawodnie, że jego obudzenie plagi wszelakie i zagładę przyniesie. Tymczasem coraz bardziej niespokojny jego sen. Ledwo tegoroczne Żary nastały, osobliwe rzeczy poczęły się ludziom we zwierciadłach zwidywać.

– Ano – przytaknął z szyderstwem Pomorzec. – Książę pan wino w ogrodach wydaje bez umiaru, a co bogatsi mieszczany tłuszczę piwskiem raczą, tedy im się zwidy w każdym kącie roją.

– Tu nie o pijanej tłuszczy sprawa – odparł szorstko Krawęsek – ale o współbraciach moich, którzy o objawieniach mogą zaświadczyć. I wy im kłamstwa nie zadawajcie.

– Nie zadaję – kapłan Zird Zekruna spoważniał. – Wybaczcież, świątobliwy Krawęsku, inne u nas obyczaje i ludzie zgoła odmienne, tedy się waszemu karnawałowi napatrzeć i nadziwować nie mogę. Nikt w pomorckiej ziemi nie śmiałby włóczyć kapłańskich kukieł po placach, ani przeciwko zwierzchności podobnych plugastw wygadywać, jako tutaj zdarzyło mi się pod samą świątynią usłyszeć. Ale w słowa waszych konfratrów nie powątpiewam, przeciwnie, radbym się ich wywiedzieć. Jako we wszystkich Krainach Wewnętrznego Morza, tako i na Pomorcie czujnie przysłuchujemy się przepowiedniom Śniącego. Jeśli nie sekretna to nowina, z pokorą ją przyjmę.

– Póki co sekretna – Krawęsek dał się nieco udobruchać. – Ale lada dzień między kramami powtarzać ją zaczną, jako to zwykle z przepowiedniami bywa. Onegdaj popod wieczór babina objawienie miała, prosta niewiasta z Gór Żmijowych, a stara jak grzyb i głuchawa po trochu. Wiecie, że tam zawdy współbracia między zwierciadłami chodzą i spisują świadectwa pątników, bacząc, by co sprytniejsi łotrzy fałszywie ludzi nie mamili. Tedy wypatrzyli babinę, jak stała przede zwierciadłem z głupawym uśmiechem i coś do siebie mamroliła. A potem się baba z nagła zatrzęsła, na ziemię upadła i straszliwie podrygiwać zaczęła.

– Taniec Nur Nemruta – mruknął pomorcki kapłan. – To ciekawe, konfratrze, nader ciekawe. Gadali mi bracia z Gór Żmijowych, że ostatnimi czasy całe sioła wyczyniają podobne hołubce, wolę Nur Nemruta głosząc i prorokując, ile wlezie. Żadne im nawet zwierciadła niepotrzebne.

– Ano – przytaknął Krawęsek. – Już żeśmy myśleli, że się ta herezja powoli utrzęsie i uspokoi po tym, jak jaśnie świątobliwa księżniczka z Książęcych Wiergów w spokojności sczezła…

– Nie wygadujcie przeciwko wiergowskiej księżniczce – przerwał z przekąsem Pomorzec. – Wszystkim wiadomo, że co do joty prawdę gadała. I choć wielu nie w smak jej słowa były, przyznacie, świątobliwy Krawęsku, że musiały od samego Nur Nemruta iść, bo on w ręku wszelką przepowiednię dzierży i rzeczy zakryte wyjawia.

– Takoż wiedźmy przepowiednie głoszą – skrzywił się Krawęsek. – A przecie nie od bogów wiedźmie wieszczby, jeno z krwi czarnej, zepsutej. I nie mówcie mi, żeście owej wiergowskiej suce wiarę dawali, bo ona zwiastowała nie tylko zagładę ludziom, ale i bogom śmierć a nowe przyjście Annyonne.

Pomorcki kapłan uśmiechnął się tylko krzywo, zaś piętno skalnych robaków znów zafalowało.

– A wasza babina cóż głosiła? – spytał, wygrzebując z półmiska pokrytą mięsem kość.

– Niewiele rzec zmogła – rzekł ostrożnie Krawęsek – bo od owego tańca zesłabła okrutnie. Ledwo wycharczała kilka wyrazów bratu naszemu, a potem po cichońku zdechła. Wiecie, jako człek w podobnych razach rozważny być musi, z początku tedy nie dawaliśmy jej za bardzo wiary. Tyle, żeśmy wieczorkiem parę tuzinów podobnych wypadków oglądali. Wszelakiego stanu ludzie i płci obojga. Jednaką rzecz głosili.

– Gadajcież wreszcie, konfratrze – zniecierpliwił się Pomorzec.

– Pomnicie starą gadkę, co ją na północy powtarzają? O tym, że zrazu umrze to, co wieczyste, a potem powróci to, co umarłe, a na końcu ziemia rozpęknie się w płomieniach?

– Ano. Na północy zawdy się rozmaite głupoty lęgną. Lud tam ciemny siedzi, słonko z rzadka ogląda, korzonków a grzybów rozmaitych się nażre, gorzałką siwą zapije, a potem cuda widzi. Żadna nowość.

– Tyle, że teraz podobne cuda w samej świątyni oglądano – rzekł posępnie Krawęsek. – Ledwo wczoraj miesiączek na niebo wyszedł, jakoby dur straszny ludzi ogarnął. Powiadam wam, konfratrze, żeśmy tu jako żywo niczego podobnego nie widzieli. Z tych, co wówczas w świątyni byli, ni jeden człek świecki się nie ostał, do ostatka proroctwo dech z nich wycisnęło. A jakie krzyki a płacze były – pokręcił głową. – I wszyscy zagładę bogów głosili. Zrazu rzecz całą w tajemnicy kazałem trzymać, a dzisiejszej nocki nie puszczać pątników do wieży. Ale przecie się prędzej czy później rozniesie.

– W tym was, konfratrze, objaśnić mogę – odparł kapłan Zird Zekruna – bo nie zda się rzeczy dłużej taić. Nie kłamali wasi pątnicy, ale też żadne to proroctwo. Bo się wczorajszej nocy Fea Flisyon własną mocą w sen pchnęła – baranie żebro wypadło z ręki Krawęska – choć jej uśpienie bardziej śmierci podobne niż snom Nur Nemruta. Zaraźnica odeszła. Musieli wasi pątnicy wyczuć, co się zeszłej nocy na Tragance wyprawiało.

– Biada nam! – szepnął pobielałymi wargami Krawęsek. – Oni odchodzą. Naprawdę odchodzą.

– Nie desperujcie, konfratrze, bo nie czas po temu – ofuknął go Pomorzec. – Nie w tym rzecz, że Zaraźnica odeszła, jeno z jakiej przyczyny. A przyczyna jest jedna. Rudowłosa dziewka, która nosi obręcz dri deonema.

– Ponoć ją Suchywilk córką swoją obwołał.

– Musiał mu który z bogów nieźle w rozumie nabełtać. Inna sprawa, że Suchywilkowa dziewka, czy też inna zgoła, zda się ją co prędzej pochwycić.

– Idźcież do księcia pana i o posłuchanie proście – nieco złośliwie rzekł Krawęsek, którego ciągłe pouczenia niezmiernie irytowały.

– I tuście znów, konfratrze, pobłądzili – uśmiechnął się kapłan. – Bo o poranku cała kompania, dziewka, wiedźma i zbójca na dodatek w miasto poszli. Suchywilk pono szaleje bez umiaru, że mu się ledwo odnaleziona córka wraz zapodziała.

Krawęsek zmarszczył brwi. Miał wrażenie, że go Pomorzec sprytnie na hak przywieść próbuje, lecz wciąż fortelu nie rozumiał.

– Nie jest rzecz łatwa pojedynczą niewiastę w czas Żarów w Spichrzy wyłuskać – rzekł na koniec.

– Prawda – odparł spokojnie kapłan Zird Zekruna. – Ale jeśli ta niewiasta jest tym, co przypuszczamy, przed zmierzchem zawita do świątyni. I wasza głowa, aby się znów nie wymknęła.