Выбрать главу

– Teraz się już nie boisz? – wysyczała Hurk Hrovke. – Mniej ci Delajati straszna?

Wtedy właśnie pierwsza wołwa zdechła. Cichutko. Westchnęła tylko, zwinęła się jak robak nawlekany na haczyk. Zwykle nie mrą tak prędko, uświadomiła sobie Lelka.

A potem Cion Ceren Od Kostura opowiadał o wędrówce tamtej kobiety przez Góry Żmijowe.

– Niezawodnie Sandalya pchnęła ją sztormem na Krogulczy Grzebień. Stamtąd pomiędzy szczytami szła, północnym szlakiem. Póki na Skalniaka nie natrafiła. Między Skalniakiem i jego łupem stanęła, i mieczem porąbaną do opactwa ją przynieśli. Bliższą śmierci niż życia. Wiedźma przy niej siedziała, wiedźma, jadziołek i drab czarnobrody. Nie krzywcie się, że Fea jej imienia nieświadoma. Ja dziewczynę w rękach trzymałem, a przez palce przeciekła, plewy same w garści zostały. I dziwną rzecz mi wiedźma rzekła w opactwie, osobliwą. Że próbowała sprawić, by zapomniała. Bo inaczej będzie martwa. Na końcu.

– Czemuś jej, Cion, w tym opactwie nie utrupił? – zniecierpliwił się Mel Mianet. – Byłaby martwa i koniec byłby. Jak się należy, wedle wiedźmiej przepowiedni.

– Bo obręcz dri deonema na głowie miała – odparł cierpko Cion Ceren. – Obręcz w ogniu Kii Krindara wykutą. Nic przeciwko obręczy uczynić nie mogłem.

Więc, spośród tylu innych, także i to prawo zostało pogwałcone, pomyślała wówczas z trwogą Lelka. Obręcz dri deonema odpłynęła ze Szczeżupin. Tak, jak ongiś miecz żalnickich kniaziów zniknął ze swego władztwa. I jak wszystkie prawa, które potargano wcześniej. Jak Kii Krindar Od Ognia I Miecza, który opuścił lud Gór Żmijowych dla bzdurnych obelg Vadiioneda. Jak Bad Bidmone Od Jabłoni, której nikt nie zobaczył po tamtej nocy, kiedy spłonęła cytadela Rdestnika.

A także to, co uczyniono północy z woli Zird Zekruna Od Skały.

Tymczasem bogowie wciąż rozprawiali o śmierci.

– Są wszakże inne sposoby – zimno podpowiedział Sen Silvar. – Skoro służkę Delajati tak stal poszczerbiła, że mało w opactwie nie sczezła, trzeba się stali chwycić. Poszczuć kogoś ze śmiertelnych.

– Nie puściłam jej samej – odezwała się nieoczekiwanie Fea Flisyon. – Posłałam kogoś za nią. Złodzieja.

A wtedy w jaskini uczyniła się taka cisza, przypomniała sobie kapłanka, że słyszałam jeno pohukiwanie śnieżnych sów.

Zaś w świątyni Kei Kaella, daleko na północy, druga wołwa z wrzaskiem uderzyła głową w kamienną posadzkę. Coś w niej pękło i nie żyła – czasami wolą umrzeć, niż nagiąć się do cudzej woli, i Lelka nie usłyszała, kim jest złodziej i dokąd zmierza.

W rozbitej kopule przybytku świeciły gwiazdy. Twarze strażników świątynnych były blade jak płótno, kiedy kazała przyprowadzić następną wołwę. Opierała się, opierała z całej siły. Kapłanka musiała siłą rozewrzeć szczęki przeklętej i lać jej w gardło ciemną, dymiącą krew ofiarnego wieprza, aż jej oczy – wielkie, nabrzmiałe zwierzęcą posoką i wysnutą z niej magią – odmieniły się ze szczętem.

Potem znów były pomiędzy widmami bogów, którzy prawili o zamkniętych ścieżkach i miejscu, dokąd prowadzą.

– Że wyście się na to, Fea, poważyli, więcej niż głupota – mruknęła Kea Kaella. – A żeście głowy unieśli, to po prostu niepodobna, choć teraz już deliberować darmo. Byłaś z Zird, tedy wiesz niezawodnie, co jeszcze zobaczył.

– Niewiele. W tumanie cienie, niewyraźne, jakby za błoną w oknie, te same, co się i wcześniej nam w majakach zwidy waty. I tamto miejsce, pamiętacie?, źródło naszej mocy, zakorzenione głębiej niż cokolwiek innego. Ono… ono niknie. Niewiele pozostało, ledwo tli się, chyboczę niby świeczka na wietrze. Ja… nie wiem, co jeszcze Zird wtedy w ćmie zobaczył, sama ani patrzeć mogłam, ani chciałam… ale on potem próbował tam sięgnąć i nie zdołał. Nawet z tym, czego mu użyczyłam, me zdołał, więc brat coraz więcej… Nie mogłam go zatrzymać… Bo tam już nic nie ma, tylko skorupa wypalona, ani siły, ani ścieżek. Niewiele pamiętam. Zird szamotał się i prawie mnie jego szaleństwo wniwecz obróciło… moc ze mnie wciąż wysysał… i od was pomocy wołał… gdybyście… gdybyście tylko…

– Słyszałem – odezwał się Org Ondrelssen. – Ale ani w rozumie mi nie postało, że wyście stare ścieżki na nowo otwierali. Fea, pamiętam, ile z ciebie zostało, jakeś się potem na Orrth doczołgała… Mogłaś mi coś rzec, Fea…

– No, nie dziw, że po owych wyczynach Delajati wysyła śmiertelnych na przeszpiegi – posępnie stwierdził Kii Krindar.

– Nie wierzę! – wybuchnął Mel Mianet – Ni w jedną rzecz nie wierzę! Nie możemy go sięgnąć, ale nasze miejsce pozostało, Fea. Poza zatrzaśniętymi ścieżkami, lecz świetne jak dawniej i niewyczerpane. I czeka na nas. Jak niegdyś.

– Mylisz się – powiedział Kii Krindar. – Wszystko zostało przesądzone. Dawno temu. Nie bez przyczyny Delajati zamknęła ścieżki.

Kłócili się, pomyślała Lelka, a ja nie rozumiałam, o co. Gdzie jest owo miejsce, skąd ich wypędzono, jakie ścieżki zerwano. Kim jest złodziej i kim jest Delajati. Słyszałam, jak powtarzają jej imię. Z nienawiścią. Ze strachem. I sama zlękłam się ich strachu, cóż bowiem trwoży bogów?

– Wiem, dlaczego Zird pożąda tej niewiasty – z nagła odezwał się don Ceren. – W Górach Żmijowych rzekła mojemu słudze, że przybyła ścieżką pośród ciemności, bo wszystkie gwiazdy spadły, jedna za drugą.

– Głupie to tylko bajanie – sprzeciwiła się Kea Kaella. – U mnie na Sinoborzu ledwo się księżyc odmieni, a nowa bogini się przed kniaziem opowiada. Tyle że zamiast świątynie stroić, stary Krobak na placu w płomieniach je morzy. I tak właśnie czynić trzeba, nie po próżnicy gadać. Dziw, że zwiodła dziewka Zird bajdurzeniem o ścieżkach i gwiazdach. Dziw, żeś ty, Fea, słuchała bredni o Delajati, ale starczy tego. Chce Zird, niech ją sobie bierze. Rychło się opamięta.

– Czemu tedy Zird mój klasztor ogniem strawił? – spytał don Ceren. – Ani żywa dusza tam ostała spośród tych, co z ową niewiastą gadali. Nie, Kea, w rękach, we własnych, dziewkę trzymałem. To nie wiedźma prosta, nie z naszych pomiot bękarci.

– Nie może być, żeby śmiertelna owymi ścieżkami przeszła! – wysyczała gniewnie Hurk Hrovke. – Niepodobna!

– Swarz się z Delajati – urągliwie odparł Mel Mianet.

– Rzekłam raz i jeszcze powtórzę – niecierpliwie rzuciła Kea Kaella. – Jak dziewka piaskiem nam w oczy sypie tym gadaniem o Delajati, to rychło ją Zird wybada i łeb jej skręci. A jak prawdę mówi, też ją lepiej Zird ostawić, niech się z naszą siostrzyczką prawują. I dość o tym. O dziewkach, ścieżkach, majakach i innych durnotach. Jednej rzeczy nie pojmuję, Fea. Czemu nie dość, że wieść o dziewce utaiłaś, to jeszcze obręcz dri deonema na łeb jej włożyłaś i w drogę posłałaś?

– Ze złodziejem przy boku – przypomniał zgryźliwie Sen Silvar.

A kiedy Fea Flisyon odpowiedziała, pomyślała Lelka, to było tak, jakby lata w służbie bogini obróciły się przeciwko mnie, na pośmiewisko. Długie, zimne lata, podczas których nie wymodliłam żadnej odpowiedzi. Kiedy w moich snach powracały płonące żmije, bicie dzwonów spod ciemnego jeziora i żywa woda, którą zmącono z woli Zird Zekruna. Kiedy tłumaczyłam sobie, że przecież nie utraciliśmy tego na darmo. Że nie zniszczono by tyle piękna z powodu błahego sporu.