Szczotka z brzękiem upadła na posadzkę.
– Nie, nie zabiłam go – rudowłosa już się nie śmiała. – Chociaż nie z braku chęci. Coś było w zwierciadłach. Coś, co ty nazwałabyś Nur Nemrutem, lecz nie jestem pewna, czy rozpoznałoby to imię. Było bardzo stare, księżniczko, i nie tyle nawet obłąkane, ihs na wpół świadome. A może jedno i drugie, nie wiem. Śniło swoje sny i odpowiadało na wezwania. Albo raczej uwięzione w nim sny przychodziły, jeśli nazwało się je właściwym słowem.
– Nie pojmuję tego.
– Myślę, że tak się musiało stać – Szarka zdawała się nie słyszeć jej słów. – Że jeśli jego mocą było przywoływanie snów, jeśli potrafiło je przywracać do życia… a zarazem jeśli było wystarczająco silne i wystarczająco szalone… i tak stare, że pamiętało Annyonne i rzeź bogów… więc musieli to zrozumieć i dlatego uwięzili je w zwierciadłach… aby nigdy nie wyśniło tamtej nocy, która zmiotłaby ich z powierzchni świata – potrząsnęła głową. – Udało się, choć nie do końca, bo moc wciąż przesączała się cienkim strumyczkiem. Zdaje mi się, tym właśnie był taniec Nur Nemruta Od Zwierciadeł: okruchami przepowiedni, które wydostały się na wolność. Jednak parthenoti… nie odważyli się go zabić. Dlaczego?
– Może nie zmogli – głos wiedźmy był zachrypnięty od płaczu. – Ty też nie zmogłaś.
– Nie potrafiłabym go dosięgnąć. Żałuję. Lecz ono także próbowało mnie zabić. Na próżno – rzuciła mściwie Szarka. – Posłałam za nim jadziołka. I choć nie sądzę, aby zdołał je zniszczyć, z pewnością nieprędko znów się objawi w Krainach Wewnętrznego Morza.
– A my bez przepowiedni będziemy ślepi – gorzko dopowiedziała Zarzyczka.
– Zawsze byliście ślepi, księżniczko! – wybuchła Zwajka. Zeskoczyła z okna i zaczęła niespokojnie przechadzać się po alkierzu. Na jej ramieniu nabrzmiewał siniec. Obmyta wreszcie z sadzy i pyłu twarz była blada jak giezło i potwornie znużona.
Podniosła imbryk, w którym zaparzał się ulubiony krwawiennik Zarzyczki, nalała parującego naparu w filiżankę z barwionego skalmierskiego szkła i przez chwile sączyła cierpki napój.
– Przepraszam – powiedziała wreszcie. – Nie jestem cierpliwa, nigdy nie byłam. Ale nie po to prowadziłam was do wieży Nur Nemruta, żebyśmy teraz z krzykiem skakały sobie do oczu.
– A po co? Po to, żeby zniweczyć wyrocznię Krain Wewnętrznego Morza?
– Nie, także nie po to – Szarka znów przysiadła; bijąca od miasta łuna barwiła jej włosy ogniem.
Bogowie, pomyślała księżniczka, tam w dole płonie najpiękniejsze z miast Krain Wewnętrznego Morza. Zaś wieża Nur Nemruta legła w gruzach za przyczyną rudowłosej córki Suchywilka. Albo, dopowiedziała sobie ze skurczem przestrachu, z powodu tego, co zobaczyłam w zwierciadle. Szalonej Ptaszniczki.
– Musiałam się przekonać, czym są te zwierciadła. Ja… – Zwajka zawahała się wyraźnie, jej palce kurczowo zacisnęły się wokół zdobiącego filiżankę ornamentu – widywałam wcześniej podobne rzeczy. Kiedy miałam może z siedem lat, Dumenerg zdecydował się mnie odesłać. Po trochu widział, że wyrastam na małą dzikuskę, bo też niewiele można się nauczyć wśród najemników prócz podrzynania gardeł na pobojowisku, po trochu też zaczynał się domyślać, że Mokerna jest czymś więcej niż wiejską prostaczką. W każdym razie jesienią postanowił mnie gdzieś wysłać i wtedy przyszła mu na myśl cioteczka Jill Thuer. Nie była właściwie moją ciotką, ale niezaprzeczalnie należała do rodziny, zaś rodowe waśnie mierziły ją ze szczętem. I jej obojętność przeważyła szalę, bo w tamtych czasach dość było szakali gotowych mnie przyhołubić. Tyle że ja wcale nie chciałam jechać i dwóch pachołków musiało mnie odrywać od Mokerny. Na koniec Dumenerg obił mnie, związał powrósłem i rozryczaną wyprawił w drogę. Dokładnie pamiętam, jak pierwszy raz stanęłam przed Jill Thuer. Wojownicy bynajmniej nie zamyślali zbliżać się do wyspy. Wręczyli przewoźnikowi chudy mieszek, oznajmili, że pani wieży mnie oczekuje i tyle było ich widać. Cóż, ja nie miałam tyle szczęścia… – martwo zapatrzyła się przed siebie.
– Jill Thuer nade wszystko ceniła wysokie sztuki: im wyższe i bardziej zakazane, tym lepiej. Za zwyczajnymi śmiertelnikami nie przepadała, lecz okolica cieszyła się wystarczająco złą sławą, by odstręczać natrętów. Miała trochę służby, równie milkliwej jak pani wieży, i bynajmniej nie zamyślała obarczać się wychowaniem krnąbrnej krewniaczki. Póki… póki nie okazało się, że moce zlatują się do mnie jak ćmy do ognia – odrzuciła z twarzy złotorude włosy.
Włosy Iskry, młodszej siostry bogów, pomyślała Zarzyczka. Moc z mocy wcielona w żywe ciało.
– Była alchemiczką?
– Wszystkim po trochu… Szukała wiedzy. Między jej rzeczami było wielkie zwierciadło, nazywali je Zwierciadłem Nekromantki i rychło stało się moją ulubioną zabawką. Uczyniono je z odłamka lustra, odłamka, który pozostał z miejsca takiego jak wieża Nur Nemruta. Wtedy jednak nic nie wiedziałam. Głosy, które szeptały z wnętrza lustra, i obrazy, co wyglądały jak odbicie na powierzchni stawu, nie dziwiły mnie ni trochę. A Jill Thuer – zaśmiała się sucho – nie powiedziała ani słowa. Nie wierzę, żeby chciała mnie skrzywdzić, w każdym razie jeszcze nie wtedy. Jednak nareszcie miała własną wyrocznię, która co prawda zdychała na jej oczach, ale cioteczka Jill Thuer naprawdę lubiła wiedzieć. A ja nocami budziłam się wrzeszcząc, z ustami pełnymi krwi z przygryzionych warg, mdlałam bez powodu albo całymi dniami otępiała siedziałam na schodach wieży i gapiłam się w morze. Były takie dni, kiedy w ogóle nie podnosiłam się z łóżka, zaś Jill Thuer poiła mnie wzmacniającymi korczywami… – urwała, obracając w palcach długi pęd winorośli.
– I wtedy zobaczyłaś Szaloną Ptaszniczkę?
– I wtedy zobaczyłam Szaloną Ptaszniczkę. Później, w wiele lat później, zapytałam Jill Thuer, czy nie obawiała się, co odpowie Dumenergowi, kiedy ten powróci domagać się zwrotu długu. Roześmiała się. Czy myślisz, że kiedykolwiek zdołałby odnaleźć drogę do wieży bez mojej zgody, spytała, i pewnie miała rację. Cóż, ja zdołałam… – uśmiechnęła się drapieżnie.
– Co widziałaś? – księżniczka wpatrywała się w nią z natężeniem. – Obraz podobny temu, który pokazała mi Ptaszniczka?
– Nie, choć i dla mnie z początku to była przeszłość. Z początku. Nie wszystko potrafiłam rozpoznać, a wielu rzeczy nie rozumiałam. Patrzyłam na mężczyznę stojącego we wrotach donżonu. Zbrojni biegli ku niemu, a potem widziałam jedynie zakrwawione palce zaciśnięte na drzewcu piki. I wiedziałam, że to mój ojciec. Widziałam martwą kobietę, która rodziła w przydrożnym rowie dwoje dzieci. Woda była zabarwiona czerwienią, a w jej oczach odbijała się pożoga. Z rodzicami zawsze było najłatwiej… Tyle, że to nie były tylko obrazki w zwierciadle…
– Byłam nią – wtrąciła odległym głosem Zarzyczka. – Byłam nią wtedy, w wieży Nur Nemruta. Byłam Szaloną Ptaszniczka.
– …splatałam się, przenikałam z tymi obrazami – ciągnęła Szarka. – Jill Thuer po części panowała nad zwierciadłem, choć znacznie mniej, niż jej się zdawało. W każdym razie starała się, żeby to trwało jak najdłużej. Popychała mnie pomiędzy widziadłami coraz dalej. W przeszłość i w głąb zwierciadła. Aż do bram piekieł – ponieważ chciała zrozumieć samą istotę rzeczy, istotę bogów, jeśli tak wolisz, księżniczko, zakotwiczoną u źródeł czasu. A potem wyrywała mnie półprzytomną z transu, ale mogła jedynie spowolnić agonię. Bo na swój sposób tańczyłam to, co wy nazywacie tańcem Nur Nemruta. Długie, mozolne konanie wyroczni. I szaleństwo.
– Dlaczego? – księżniczka zasłoniła dłonią drżące usta.