– Bo nie zostało jej nic więcej niż ten okruch szkła. Bo nagle wszystkie tajemnice były o wyciągnięcie ręki. Bo nie umiała wynieść zwierciadła do loszku i pozwolić, aby obrastało pajęczynami. Bo kochała swoją przepowiednię bardziej, niż cokolwiek innego. Zresztą, skąd mam wiedzieć? Skąd mam wiedzieć, dlaczego taniec Nur Nemruta uznano w Krainach Wewnętrznego Morza za zaszczyt? Dlaczego wciąż przyprowadzacie nowych pątników, żeby przepowiednia wytrzęsła z nich ostatni dech?
– Proroctwo… – przerwała księżniczka.
– Bredzenie zdychających babin, które nie rozumieją, co widzą! Strzępy obrazów, poplątane słowa, nie więcej! Słyszałaś, co mówią o ponownym nadejściu Annyonne? Czy i temu wierzysz?
– Nie – powoli odparła Zarzyczka. – Jednak wierzę, że widziały coś, co przeraziło je tak dalece, że wzięły to za Annyonne.
– Więc na koniec dochodzimy do tego, że się nasze babiny czegoś okrutnie zlękły! Niewielki to pożytek. A konanie – odwróciła wzrok – konanie jest zupełnie to samo. Majaki we śnie i na jawie. Majaki, które wysysają z człowieka wszelkie siły. Nieustanna maligna. Choć właściwie najgorsze miało się zacząć dopiero później – znów zamyśliła się na długą chwilę. Wokół jej głowy unosiły się wielkie szare ćmy.
– Jill Thuer była ostrożna i na jakiś czas dała mi spokój, szczególnie, że do wieży przypałętał się Ider, jeden z najemników Dumenerga. Idera było trudno zwieść, a wysokie sztuki miał w nader dogłębnej pogardzie, więc musiała się trochę pohamować. Sprowadziła nauczycieli. Sztuki wyzwolone, heraldyka, języki, historia, taniec, ceremoniał. Wszystko, co wydawało się potrzebne. Chodziłam z Iderem po łachach obrośniętych trawą i drobnymi, niebieskimi kwiatkami. Unosiłam do kostek suknię z żółtego jedwabiu, żeby nie poplamić jej słoną wodą i zaczynałam się czuć prawdziwą księżniczką. Rerwszy raz w życiu. Ale później Ider odjechał, a Jill Thuer wróciła do starych obyczajów. Z nastaniem zimy odesłała wszystkich, prócz paru służących, tak czy inaczej zbyt zastraszonych, by się sprzeciwiać. Znów patrzyłam w zwierciadło. Jednak teraz – zniżyła głos – kazała mi patrzeć w przyszłość. I było dokładnie tak, jak z tymi nieszczęśnikami, którzy przychodzili do wieży Nur Nemruta.
– Jednak nie umarłaś.
Szarka podniosła błyszczące, zielone oczy.
– Wielu mówiło potem, że powinnam. Jill Thuer popychała mnie coraz dalej, od jednego strzępu przyszłości do drugiego, gdyż z powodu mojego dziedzictwa byłam silna, znacznie silniejsza niż wasi pątnicy. Tyle że bałam się coraz bardziej i coraz więcej rzeczy ukrywałam. Patrzyłam, jak Jill Thuer zlepia odłamki proroctwa, dumna ze swojej przemyślności. A ja widziałam w zwierciadle kruki nad ruinami wieży i Jill Thuer przewieszoną jak krwawy ochłap przez gałąź starej olchy. Tak, to było coś więcej niż obraz. Jednak nie potrafiłam powiedzieć, w jaki sposób to się stanie. Nie wiedziałam, kiedy. Zabawne, bo ze wszystkich rzeczy, które oglądałam, najmniej zajmowała mnie śmierć cioteczki Jill Thuer. Bałam się. Próbowałam uciec i raz za razem gubiłam się wśród piasków. A potem, kiedy odnalazłam wreszcie powrotną drogę, Dumenerg i tak nie chciał słuchać. Wypędził mnie. Był wściekły. Kiedy Ider próbował ukradkiem podać mi kawałek chleba, uderzył go czekanem, aż krew poszła z gęby. Nie jesteś wiejską kozodójką, dziewczyno, powiedział, i winnaś o tym pamiętać. Nie pozwolę, żebyś wszystko zmarnowała dla kaprysu, więc jeśli zamierzasz się opierać, równie dobrze możesz już dzisiaj iść precz. Ale nie miałam dokąd iść. Trzy dni przesiedziałam na skraju obozowiska, wiosna była chłodna i łzy zamarzały mi na twarzy…
– Jill Thuer przyjęła mnie z powrotem i ani słowem nie wspomniała o moim zbiegostwie. Z pozoru wszystko było jak wcześniej. Latem z Soenye przypłynął stary mistrz, żeby uczyć mnie śpiewu i gry na harfie ze żmijowego drzewa. Lubiłam go bardziej niż pozostałych nauczycieli, dwóch kleryków z uniwersytetu, którzy ze szczerego serca lękali się Jill Thuer i za plecami nazywali ją starą wiedźmą. Rychło się domyślili, kim jestem, co niechybnie przeraziło ich jeszcze bardziej, bo pewnej nocy wymknęli się łódką na otwarte morze. Wrócili po trzech dniach, złachani, w podartych habitach, wygłodzeni i do cna zmordowani po nieudanej próbie ucieczki – dodała z rozbawieniem, a potem jej oczy nagle pociemniały. – Zupełnie tego nie pamiętam. Leżałam bez życia w mojej komnacie.
– Przyrządziła napój – nieobecnym głosem odezwała się wiedźma. – Napój podobny temu, którym Zird Zekrun poi Wężymorda…
– Przestań! – wykrzyknęła Szarka, ale wiedźma zdawała się nie słyszeć.
– …zmusiła cię, żebyś wypiła. Napitek był cierpki, gorzkawy i tak gorący, że opar dymił nad krawędziami roztruchana. A potem kazała ci patrzeć w przyszłość…
– Dosyć! – krzyk Szarki ciął jak brzytwa. – Starczy! Nie pytam nawet, skąd…
– Krzyczysz w snach – wyjaśniła ufnie wiedźma. – A jadziołek przywołuje mnie bez ustanku. Od tamtej nocy na przełęczy Skalniaka…
Szarka poderwała się ze zduszonym przekleństwem. A potem roześmiała się. Szorstko.
– Rychło wesołkowie zaczną moje sekrety po rynkach głosić! – rzuciła zgryźliwie. – Po co ja się, głupia, po chaszczach, po oczeretach przemykam, kiedy z dawien dawna o mnie po świecie huczek poszedł. Za przyczyną jadziołka i wiedźmy.
– Eeee, tak wszystkiego to ja przecież nie wiem – łysa niewiastka pociągnęła nosem. – A jadziołka też niełatwo wyrozumieć. Bo jemu się od złości rozum mąci, a do człowieczego ze szczętem niepodobny. Nadto krwi szuka, przepowiednie i proroctwa mu obojętne. A wam zda się właśnie o proroctwach się naradzić. Tobie i jej – wyciągnęła chudy palec ku żalnickiej księżniczce. – Bo macie tylko tę noc.
– Dlaczego? – Zarzyczka drgnęła niespokojnie, kiedy w słowach wiedźmy ułowiła obcy, głęboki ton.
Niebieskooka niewiastka mogła sięgać poza naturę rzeczy – takich, jakimi postrzegają je śmiertelnicy. Być może, pomyślała księżniczka, stąd właśnie owa zaciekła nienawiść, z którą bogowie nalegają na zagładę wiedźm. Ponieważ potrafią wkraczać w ich własną dziedzinę.
– Prawda – Szarka ze znużeniem potarła oczy. – Próbowałam to wyjaśnić. Naturę przepowiedni. Niepotrzebnie zaczęłam mówić o Jill Thuer, zwierciadle i tamtych latach w wieży. Czasami… czasami to staje się zbyt trudne. Nieważne. Dziwna noc – pociągnęła łyk krwawiennika.
– Nie wiem, czym jest wyrocznia – podjęła. – Chyba nikt ze śmiertelnych nie wie. Ale Delajati zwykła mówić, że to pułapka. I myślę, że można jej w tej rzeczy zaufać – uśmiechnęła się krzywo. – Bo nienawidzi przepowiedni bardziej niż czegokolwiek innego. I boi się jej, a niewiele jest rzeczy zdolnych przerazić Delajati.
– Delajati? – spytała podejrzliwie Zarzyczka.
– Delajati… – zawahała się Szarka. – Delajati… po prostu jest. To niebezpieczna wiedza, księżniczko. Według Delajati ludzie hołubią nie więcej niż nędzne odłamki przepowiedni i ani im przez myśl przejdzie, jak dalece ich owe strzępy mamią i oszukują. Bo bez proroctwa nie istnieje przyszłość, dopiero przepowiednia zamyka ją w raz obranym kształcie. Lecz nawet ten kształt nie jest całą przyszłością.
– Płótno – podpowiedziała wiedźma. – Zupełnie, jak z tkaniem płótna. Choćby już wątek rozpięli na krośnie, z samego wątku nie odgadniesz wiele…
– Nie rozumiem – niecierpliwie przerwała księżniczka. – Mówicie mi, że przepowiednie się nie spełniają?
– Nie – pokręciła głową rudowłosa. – Choć chciałabym, żeby tak było. Mówię jedynie, że proroctwo ukazuje odpryski obrazów. Strzępy słów, twarze, nic więcej. I nie sposób odgadnąć, kiedy czy w jaki sposób nadejdą.