Wysoka niewiasta w błękitnym płaszczu zatrzymała gwałtownie konia, aż grudki ziemi trzasnęły spod kopyt. Stała nie dalej niż dwie końskie długości od zbójcy, ale nic nie potrafił odczytać z jej oblicza pokrytego splątanym tatuażem. Mogły na nas runąć w pełnym galopie, ścierwa, pomyślał zbójca i niezawodnie w puch by rozniosły, bo jak się uprą, to na tych kusych konikach samego biesa przepędzą. Więc musi być w tym niebłaha przyczyna, że nawet szabelek w garście nie biorą, tylko ślepią, jakby czego czekały. Z drugiej strony, u nich z wyciąganiem broni sprawa krótka. Ani się człek obejrzy, już mu z pyska jucha ciecze.
– Och, psiakrew! – Kobyłka zatańczyła pod Twardokęskiem po tym, jak ją Szarka solidnie zdzieliła w zad.
Dziewczyna niecierpliwie odgarnęła włosy z twarzy, poprawiła na ramionach steraną baranicę, spod której wyglądał rąbek białej płóciennej sukni, i wysunęła się naprzód, pomiędzy obie grupy jeźdźców. Z tego, co nastąpiło później, Twardokęsek nie zrozumiał zupełnie nic, choć z gestów i głosów przypominało to kłótnię handlarek rybą na targu w Tragance. Szarka wysyczała coś ku wojowniczce z jawną złością, ta zaś odpowiedziała równie szorstko, wyciągając zza koszuli srebrzysty wisior. Zbójca z zadziwieniem zmarszczył brwi, bowiem nie był to jeden z naszyjników, które widywał u Servenedyjek na Przełęczy Zdechłej Krowy. Nie gładko kuty łańcuch z czerwonego złota, który nosiła Vii, ani żadna inna niewieścia ozdoba. Servenedyjka trzymała w ręku łańcuszek, na którym dyndał wyszczerbiony wisior w kształcie księżyca w nowiu. Wojowniczka potrząsnęła nim dziarsko, aż szarpnął się jej wierzchowiec, i coś gniewnie Szarce odpysknęła. Ta wściekle przymrużyła zielone ślepia. Oj, kłócą się baby, nieszczęście będzie niezawodnie, pomyślał zbójca. Czemu się Szarka akuratnie teraz musiała ocknąć?
Siwowłosy najemnik, towarzysz Koźlarza, podjechał bliżej Twardokęska, przypatrując się całej rozmowie z dziwnym grymasem na obliczu.
– Czego się krzywicie jak na widowisko? – warknął z cicha zbójca. – Zdałoby się raczej babiniec zimną wodą polać jako kury, nim się dziobać zaczną.
– Ani się ważcie! – z naciskiem odparł Przemęka. – Toć Servenedyjki ze szczętem nas pogromią. Za wiele się tutaj rozstrzyga, byście im przeszkadzali. I zbyt długo one na podobną okoliczność czekały.
– Rozumiecie ichnią mowę, panie? – zdumiał się Twardokęsek.
– Ano – odparł półgębkiem. – Przestańcie raban podnosić, to was objaśnię, choć trochę prędko gadają. I na moje ucho wasza Zwajka tak żwawo językiem kręci, jakby się między nimi rodziła.
– O czym gadają, mi mówcie – rzucił niecierpliwie zbójca. – Bo że Szarka w języku szybka, wszystkim wiadome.
– Servenedyjka prawi o bogini i przeznaczeniu – wyjaśnił Przemęka. – Bardzo dostojnie i uroczyście. A wasza dziewka właśnie ją obrugała jako burą sukę, radząc jej to przeznaczenie chędożyć na sposób, który mnie, staremu, nigdy w głowie nie postał. Ciekawym, kto ją podobnej ohydy wyuczył.
– Patrzajcie, panie! – zeźlił się zbójca. – Wszyscy ostatnimi czasy o przeznaczeniu gadają, jakby ich nagła zaraza dotknęła. Rozumiem, że wiedźma bredzi, bo ją ku temu skłonność ciągnie i rozum skołatany. Ale czemu Servenedyjki durnieją? Jam z nimi wiele pospołu na Przełęczy Zdechłej Krowy przeżył, panie, i one są niewiasty rozumne, bardzo mało skłonne do wieszczenia i podobnych bredni. Jak pomnę, nigdy nie miewały skrupułów wedle rzezania kapłanów. Przeciwna. Jak się tylko sposobność trafiła, wszelkie kapłaństwo mordowały, choć trzeba przyznać, że po sprawiedliwości nie przepuszczały żadnemu zakonowi. Albo was słuch zawodzi, albo nie wyuczyliście się ich języka należycie.
– Słuch mnie w istocie zawodzi, bo kłapiecie ozorem jako chłop cepem – odparł zgryźliwie najemnik. – Na szczęście co ważniejsze kwestie nasza rudowłosa przyjaciółka powtarza. Donośnym wrzaskiem – dodał z uciechą, kiedy Szarka wykrzyknęła coś, z pasją wyrzucając w górę ręce, aż jej się baranica zsunęła z ramion. – Zaś co do zajadłości Servenedyjek na bóstwa Krain Wewnętrznego Morza, wcale wam racji nie odmówię. Jednak srogo błądzicie, nazywając je pogankami. One z dawien dawna oddają cześć własnej bogini. Delajati.
Zbójcy nader nieprzyjemny dreszcz rozpełzł się po plecach. Co było kryć, słyszał wcześniej to miano. I to nie dalej jak przedostatniej nocy, kiedy gwarzyli sobie cichutko, plując przez okno na hełmy pachołków. Szarka co prawda ni jednego słowa nie chciała rzec, przeciwna, jeszcze wiedźmę uciszyła. Ale pierwej wiedźma powiedziała, że właśnie Delajati posłała Szarkę w drogę. I że się jej bogowie Krain Wewnętrznego Morza okrutnie lękają.
– Coście tak nagle zmarkotnieli? – zaciekawił się Przemęka. – Aż się wam twarz odmieniła.
– A kto zacz Delajati? – niespokojnie spytał Twardokęsek. – Ja o niej jako żywo nie słyszałem, choć ładnych parę tuzinów lat obracam się po świecie. Jakże tak? Skoro bogini potężna, czemuż o niej głucho?
– Spytajcież, skoroście ciekawi – pokazał przywódczynię Servenedyjek, która prychnęła ze złością, odsłaniając zabarwione na ciemno i spiłowane ząbki. – Myśmy pół tuzina lat w ich bliskości przewiedli, a ledwo nam się imię Delajati o uszy obiło. Servenedyjki skryte są, jak mało który naród. I dlatego słuchać by się zdało, bo nieprędko może się nowa sposobność trafić. Ot, właśnie wojowniczka rzekła, za co one mają bóstwa Krain Wewnętrznego Morza. Ano, za uzurpatorów i fałszywych proroków! – oznajmił z przekąsem. – A z tego, co wywrzaskuje wasza urokliwa towarzyszka, wnoszę, że Servenedyjki usiłują ją namówić do rzezi owych fałszywych proroków. Coś mało udatnie – uśmiechnął się zgryźliwie, gdyż Szarka zamaszyście splunęła pod kopyta servenedyjskiego wierzchowca i uczyniła prawą dłonią nader obelżywy gest.
Twardokęsek rozejrzał się wokół. Zwajcy przypatrywali się owej dziwacznej kłótni w milczeniu, nie starając się jednak niewiastom przerywać, co wedle zbójcy dobrze świadczyło o znajomości południowych wojowniczek. Po prawej stronie żalnicki książę wysunął się nieznacznie przed Zwajców i ze zmarszczonymi brwiami śledził zwadę. No, jemu podobne gadanie w smak, pomyślał zbójca. Ale o zarzezaniu Zird Zekruna możesz tylko, książątko, pomarzyć, choćby tutaj kilka kohort Servenedyjek głosiło krucjatę. Akurat popędzą na wtóry koniec świata, żeby ci tron popod kuper podetkać.
Mimo wszystko poczuł chłodne uczucie strachu pod żebrem, bo nie był do końca pewien rozsądku Szarki. Niewdzięcznica, pomyślał niespokojnie, ona jeszcze gotowa dać się książątku zbałamucić. Chociaż chyba na Pomort nie pociągnie. Chyba…
Zza szeregu wojowniczek wysunęła się niewiasta na niskim, łaciatym koniku, w ręku miała wodze skrzydłonia. Na widok Szarki błękitny wierzchowiec podrzucił łbem, szarpnął się ostro, zatrzepotał skrzydłami, płosząc najbliższe konie, i przypadł do rudowłosej. Na grzbiet narzucono mu przepysznie wyszywany czaprak południowej roboty. Zbójca nie próbował nawet zgadywać, jakim sposobem Servenedyjki wyłuskały go w zamęcie, który nastał po spaleniu rezydencji kapłanów Fei Flisyon.
– A teraz Servenedyjka objaśnia ryżą, że jest ich cudownie przepowiedzianą panią. – Przemęka pokręcił z zadziwienia głową. – Tą, która poprowadzi je na krucjatę przeciwko niewiernym we wszystkich częściach świata. Gdyż obiecano, że przybędzie do nich spoza ścieżek i spośród wszystkich ludzi ona jedna spojrzy w twarz bogini, by poznać jej zamysły. I tak dalej, i tak dalej. Ponadto Servenedyjkom obiecano, że odnajdą ją wśród bałwochwalców, z daleka od domu…